Rok 2015 i ostatni wyścig „Pucharu 6 piw”
04.04.2017

Relacja o tym, jak było fajnie, choć wyścig kompletnie się nie udał.
Relacja o pływaniu nie na dalekich wodach, bez wielkich przygód, zupełnie blisko domu.

Czyli ostatni wyścig z cyklu Pucharu 6 piw.

Nazwa Pucharu może być dla piwoszy kusząca, sponsorem tych regat, już od wielu lat jest Browar Amber. Dają jakieś Koźlaki i inne Heweliusze. Ja tego nie pijam w ogóle, ale znawcy mówią, że dobre.

Chodzi o to, że przez cały wrzesień, w każdą sobotę, czyli 4 razy, odbywają się wyścigi. Trasa wiślano-zatokowa, jak to w Górkach często, taktycznie wcale nie taka łatwa przy pewnych kierunkach wiatru.

Tutaj ważne zastrzeżenie - nie mam absolutnie pretensji do Asi i Wojtka za ten wyścig. Nie szło im, to prawda, ale mnie nie szło o wiele bardziej.
Im miało prawo nie iść, zwłaszcza Wojtkowi, który ma małe doświadczenie regatowe i jeszcze mojej upierdliwości mógł nie przetrawić ;)

Ponieważ start jest o godzinie 13, a mamy blisko, umawiam się z Wojtkiem późno. Ja i Asia przyjeżdżamy sporo wcześniej, bo czemu nie. Woda, las, AKM, a ja mam plan, że naprawię stół w mesie.
Pogoda cudna, droga przez las takoż. Widok ludzi na grzybach wywołuje w Asi niezdrową namiętność. Dlatego po wejściu na jacht ja się zabieram za ten stolik a Asia ubiera kalosze, kurtkę, bierze reklamówkę i nóż i idzie w las. Niby na grzyby. Okazuje się, że wcale nie tak niby, bo wraca po godzinie z hakiem z ładnym zestawem czerwonogłowców(?), prawdziwków, kozaków i jednego maślaka. W każdym razie tak twierdzi. Ale grzyby bardzo ładne. Znalezione tuż przy drodze, teoretycznie trochę uczęszczanej.
Stół, mimo braków różnych i trudności technicznych - naprawiony. Grzyby obrane i pokrojone trafiają do garnka na obgotowanie.
Wieje. Prognozy, do których niepotrzebnie zajrzałem rano, mówiły, że wiatr będzie cichł dopiero po południu.
Szykujemy jacht do pływania. Tutaj pierwszy błąd. Widziałem że wieje, widziałem że kierunek jest taki, że będą przebrasowania. Czemu nie kazałem założyć podwójnych brasów, nie mam pojęcia. Wychodzimy na silniku, wiatr dopychający. Już wtedy było wiadomo, że z władzami umysłowymi jest coś nie tak, bo odejście jest wyjątkowo ślamazarne i niemrawe.
Płyniemy te pół mili do klubu Stoczni, żeby zgłosić się do regat, zapłacić wpisowe (całe 10 złotych od jachtu) i poznać trasę dzisiejszego wyścigu.
Podpływamy do basenu klubu i trudna decyzja, gdzie dobić. Do Fujimo - ale daleko się idzie. Do betonu po lewej stronie - bliżej ale fala jest. Nie mogę się zdecydować, ale w końcu dobijamy do Fujimo - tam wydaje się być spokojniej. Dobijamy, cumujemy niemrawo ale w końcu cumujemy. Asia gasi silnik, nie cofając wajchy od gaszenia tegoż silnika (do tej pory nie wiem czy to odprężnik czy blokada paliwa).
Załoga zostaje na jachcie pilnować, bo jednak trochę buja, a ja wędruję dookoła basenu do sekretariatu. Zgłaszam jacht, wpłacam pieniądze, i po znajomości dostaję wydruk trasy (zamiast samego opisu). Dobrze, że mamy to na papierze, bo kto wie, gdzie byśmy popłynęli. Po drodze pytam znajomych ile wieje. Kilkanaście węzłów.
Wracam po spacerze na jacht. Odchodzimy na żaglach, bo wiatr odpychający. Ale też jakoś niemrawo. W końcu się ogarniamy, idzie do góry grot z jednym refem oraz duży fok zamiast głównej genuy. Szykujemy się do startu, a wiatr, jak czuję, trochę cichnie. No cóż, za późno na zmiany. Start spóźniony, co tego dnia już zupełnie nie dziwi. Ale halsujemy się w kierunku wyjścia na morze. Dzięki temu, że jest fok, zwroty wychodzą szybciej niż zazwyczaj. W ogóle załoga tutaj dostała w kość, bo zwroty co chwila, wiatr niemal dokładnie w osi rzeki. Co gorsza, ponieważ tego dnia odbywa się Memoriał Zawalskiego, organizowany przez NCŻ, to my, halsując, musimy się przebijać najpierw przez wyścig Laserów, potem przez wyścig Optymistów, a na końcu przez wyścig deskarzy. Za wyjściem także są deskarze, ale o tym się przekonamy później. Halsówka o dziwo idzie nam całkiem dobrze, załoga kręci kabestanami jak w transie i powoli przebijamy się do przodu. Jeden jacht z konkurencji wszedł na chwilę na mieliznę, inny sczepił się z deskarzem a raczej deską. Halsujemy. Doganiamy Kapryska. W samym wejściu na zwrotach wyprzedzamy Quicka, który nagle rezygnuje, gdy blokuje mu się kabestan szotowy. Widzimy wracającego GoodSpeeda - zerwany sztag. Wychodzimy na morze, a tutaj fala, wiatr słabszy, i zwalniamy jak te ostatnie sierotki. W końcu jest okazja, żeby zdjąć ref na grocie. Ale to i tak za mało żagla. Płyniemy na P16. Ci za nami powoli jednak zostają z tyłu, ci przed nami powoli jednak uciekają. W końcu udaje nam się dotrzeć do P16, zwrot w prawo i żużel do GW. Jakby trochę przywiało. Zmieniamy foka na dużą genuę, co poprawia osiągi ale wiadomo, że zmiana żagla kosztuje dystans. Widzimy, że Eljacht postawił na tym boku genakera, Diament spinakera, ale na krótko. Mnie wychodzi, że nie warto, zbyt ostry kurs. Ale spinakera i tak szykujemy bo będzie za chwilę używany. Zwrot przez rufę na GW, spinaker góra. To nam nawet wyszło, po pewnym zamieszaniu genua na dół, i ruszamy. Fordewind, na logu 7 węzłów i więcej. Fajna jazda, falka podgania i kołysze. Spinaker na pełnym kursie też kołysze i nawet momentami sporo. Zbliżamy się do wejścia do Górek i czas na przebrasowanie. Nie uda się, na pewno się nie uda - prorokuję. Asia idzie na dziób i zaczynamy. Ale nie wychodzi. Spinaker na fali szaleje, nie daje się wpiąć, siły są za duże. Jednak brak wprawy w silnym wietrze i dobrze ponad 50 metrów żagla (to ten mniejszy spinaker) robią swoje. Mam niejasne przeczucie, że lepszym sterowaniem mógłbym trochę pomóc. W końcu decyzja - zrzucamy, póki jeszcze spinaker cały i nie zaplątał się zupełnie. I teraz zaczynają się schody. Załoga się gubi, zanim ściągamy spinakerbom i spinakera trochę czasu schodzi. Stawiamy genuę, ale szoty są zaplątane wokół spinakerbomu na pokładzie. Przepinanie i porządkowanie lin trochę trwa. W końcu genua pracuje, ale co z tego - jest dokładny fordewind.
Trochę na motyla, trochę baksztagami przebijamy się na rzece przez deskarzy, Optymistów i Lasery. Warto było postawić spinakera ponownie, ale pewna różnica zdań na pokładzie, związana z poprzednimi niepowodzeniami, zabrała nam ducha walki. Ao potem już było ciut późn, zwłaszcza że składanie spinakera też trochę trwa. Końcowa halsówka na metę. Okazało się, że i fał grota i fał genuy są źle wybrane, wózki szotowe źle ustawione, fał spinakera zaczepił się o saling i blokuje wybranie genuy na jednym halsie. Robimy z tym porządki, ale meta coraz bliżej, a wiatr coraz silniejszy. Przywiało na koniec, genua i pełny grot to było już ciut dużo. Przy okazji rozleciała się blokada korby w tej gorszej korbie, ale to już drobiazg. Wchodzimy na metę, zrzucamy genuę i leniwie halsujemy na samym grocie do naszej przystani. Dochodzimy do wniosku, że tak słabego wyścigu jeszcze w tym sezonie nie było. Ale w sumie nie jest źle, pogoda ładna, całkiem ciepło, nic się nie rozleciało (a mogło!), nie pozabijaliśmy się, nawet nie obrażaliśmy - czego chcieć więcej? Teraz czekają nas dobre kiełbaski i karkówka, dla chętnych piwo, rozmowy z kolegami/koleżankami i w ogóle relaks.
Żeglowanie jednak jest piękne, także regatowe... ;)
Wieczorem w domu, grzyby smażone z cebulą i dodatkami oraz jajkiem, były pyszne!

Podsumowanie w dzienniku jachtowym: „na niemoc nie ma mocnych”.

Wyniki, choć bez rewelacji, wcale nie były takie fatalne. Ale pierwsze miejsce w ORC i KWR przepadło, właśnie przez ten wyścig.
O NHC się nie wypowiadam, bo w ogóle w tę formułę nie wnikam. Nawet, w co nikt nie chce uwierzyć, nie wiem i nie chcę wiedzieć jak się wyniki liczy :)

Zdjęcia, co prawda z innego dnia:
http://www.jachtklub.nsm.pl

Polecam przeczytanie regulaminu obiektu pływającego - zabawna lektura, choć sam regulamin jest traktowany serio.

Ta relacja ukazała się zaraz po regatach na forum.zegluj.net. A że wydaje się fajna, to trafiła tutaj, żeby nie przepadła w czeluściach internetu.

Zdjęcia z roku 2015, choć z innego dnia, zrobił i udostępnił Paweł Paterek z „Żagli” za co bardzo dziękuję!