Puchar Korsarza 2020,
czyli piękna pogoda i trochę myślenia
11.08.2020

Na Pucharze Korsarza pojawiliśmy się po raz pierwszy od trzech lat, czyli od roku 2017. Tak się układały dalsze rejsy. Regaty trochę nietypowe, bo jest to jeden, dość długi wyścig, po Zatoce.
Tym razem trasa miała 20 mil. Start na wysokości Brzeźna, choć wcale nie tak blisko brzegu. Pława GD prawą burtą, pława Wysypisko Gdańsk też prawą burtą, pława N1 lewą, ale to raczej formalność, i niecałą milę dalej meta w miejscu startu.
Formalności, czyli wizytę w PKM-ie, obok Twierdzy Wisłoujście, załatwiamy w piątek.
W sobotę jedziemy wcześnie rano do Górek, wychodzimy o godzinie 8, żeby zdążyć na start o godzinie 10. 
Na planowany termin startu zdążamy, ale bez zapasu czasu. To jednak jest kawałek drogi, zwłaszcza pod wiatr. Ostatnie szybkie przygotowania, np. przełożenie fału spinakera z brasami na drugą burtę.
Sprawdzamy ciągle ustawienie linii startu, bo wychodzi, że należy startować przy pinie. Ludzie w większości nie rozumieją, jak się wybiera miejsce startu. A jest do dokładnie opisane w „Praktyce regatowej” Rymkiewicza.
Cóż, tylko dwa jachty startują przy pinie, ale ten drugi na lewym halsie. Start jest bardzo dobry i jesteśmy pierwsi. Nie jest to może duża przewaga, bo linia startu była dość krótka, a odchyłka wiatru nieduża.
Jest to istotne, bo szybkie jachty szybko nas dogonią, a po starcie chcemy przejść na prawą stronę trasy. Oceniam sytuację.
Wszystkim jachtom po zwrocie przejdziemy przed dziobami, może z wyjątkiem Hadara. Czekam chwilę i gdy już mam pewność, że Hadar nas wyprzedzi, robimy zwrot i przechodzimy mu za rufą.
Płyniemy lewym halsem w dość słabym wietrze, pod wredną falkę. Jacht nie idzie dobrze. Skupiam się na sterowaniu. Po zawietrznej i wyżej na wiatr jest Pallas, który jak zawsze wystartował przy komisji. Powoli płynie czas i dystans. Do pławy GD, która jest celem, jeszcze kawał drogi. Pallas robi zwrot i zbliża się. Straciliśmy  większość przewagi ze startu. Oceniam, że miniemy się blisko. Odpowiednio wcześniej robimy zwrot,  podkładkę. Na tym halsie, przy innej fali, a może z lepiej ustawioną genuą, wychodzimy przed Pallasa i zostawiamy go w kilwaterze. Z jednej strony rzadko stosujemy metody walki bezpośredniej. Z drugiej - czasami trzeba, a Pallas jest groźnym konkurentem. Można było to trochę przeciągnąć, ale nie o to mi chodziło, gdy robiliśmy zwrot. Poza tym, co nie zdarza się często, przeczucie mówi mi wyraźnie, żeby nie płynąć w lewo. Rzadkich przeczuć nie należy lekceważyć! Robimy zwrot na lewy hals, uwalniając Pallasa z naszego cienia. Znów wredna fala. Na naszej wysokości, choć sporo niżej, jest Zefirek. Płyniemy równolegle. Rozglądam się uważnie i odrobinę luzuję, i tak niewybrany do końca, szot genui. To było to! Powoli Zefirek zostaje z tylu.
Wiatr lekko rośnie i zaczyna kręcić w prawo. Niewiele, ale o to chodziło. Czasami wraca, ale per saldo... Czas na zwrot. Pława coraz bliżej, jachty z lewej strony trasy są wyraźnie za nami. Z wyjątkiem Hadara, ale ten jest sporo szybszy. Pallas przechodzi nam sporo za rufą. I choć końcówkę halsówki do pławy psują nam trzy statki, które mniej lub bardziej nam przeszkadzają, to łamigłówkę rozgrywamy poprawnie. Trzeci statek odchodzi w bok na Gdańsk, dając nam wolną drogę. Spinaker jest wpięty i czeka na swoją kolej. Zaraz za pławą idzie w górę. I tutaj być może popełniamy błąd, stawiając spinaker duży (kolorowy) zamiast mniejszego (czarny), który jest o wiele bardziej płaski. Kurs do wiatru jest ostry i na płaskim spinakerze pewnie płynęlibyśmy szybciej. To nie tak, że problem mnie zaskoczył. Rozważałem sprawę wcześniej, ważąc z jednej strony powierzchnię dużego i to, że po następnej pławie będzie przebrasowanie i kurs może bardziej pełny oraz z drugiej strony lepiej pracujący w warunkach genakerowych płaski spinaker, i ewentualną jego wymianę po następnej pławie. Na to warto nałożyć ewentualną zmianę siły wiatru. Co się bardziej opłaca? Odwieczne dylematy, gdy ma się do wyboru kilka żagli. Przy czym te kilka żagli to nie jest komplet! Nie byłoby tematu, gdybyśmy mieli jeszcze genaker... Cóż, budżet na jacht nie jest z gumy.

Na pławę wchodzimy na drugiej pozycji, tylko za Hadarem. Za nami jest Odyssey (który mocno spóźnił się na start), ale i Quick Livener, i inne, teoretycznie szybsze. Odliczamy czas Pallasowi, ale ten wchodzi za nami 5 minut, albo i więcej. Jest bardzo dobrze!
Przed nami prawie 6 mil kolejnego boku, tylko że prędkość sporo wzrosła, zwłaszcza VMG. Płyniemy w ślad za daleko widocznym Hadarem. Za nami w pościg rusza QL, który stawia genakera oraz Odyssey. Staramy się i pracujemy na brasach. Dopiero gdy do pławy zostały około 2 mile, wiatr słabnie a nam albo idzie gorzej (fala zaczyna być odczuwalna), albo po prostu z tyłu mocniej wieje. Kilka jachtów zbliża się, ale tylko QL jest naprawdę blisko. Mimo wszystko do pławy Wysypisko Gdańsk nie udaje mu się nas wyprzedzić. Wszyscy robimy zwrot przez rufę. Wiatr w tym czasie jednak trochę odkręcił i cała kalkulacja dotycząca dużego spinakera poszła się... chędożyć.
Kurs jest znowu bardzo ostry. QL nas wyprzedza, tak samo chwilę potem Odyssey. Ale wiatr rośnie, przychodzą szkwały i czas spinakera zrzucić. Żegluga się uspokaja, płyniemy trochę wolniej, ale za to w dobry kierunku. Quick walczy dłużej niż my, ma w końcu lepszy żagiel na te warunki, ale w końcu ulega. Inne jachty, daleko za nami, postępują różnie. Część ma spinakery, część nie. Trudno się mówi. U nas genua oczywiście jest na szocie zewnętrznym. Mija kolejna mila, wiatr jakby słabnie. Potem już nie jakby. Oglądam się do tylu, patrzę do przodu. Nosz kurcze, koniec lenistwa. Znów w górę idzie spinaker, ale czarny. Przyspieszamy wyraźnie, zbliżamy się do pławy N1. Za nią nie będzie zmiany kursu, co już wiemy, znajdując na ploterze metę, która jest w miejscu startu. Elektronika w służbie regat, heh. Oczywiście to samo mogłem zrobić na naszym małym, starym, ręcznym GPS-ie, marki Lowrance IFinder.
Jachty za nami na pewno się nie zbliżają, wręcz przeciwnie. Widać za rufa tylko dwa, potem trzy spinakery. Przed nami Quick stawia swojego genakera - wywarliśmy na nim presję moralną... ;)
Wpadamy na metę kilka minut po Odyssey i Quick Livener. Robimy znów przebrasowanie i ostrym baksztagiem ruszamy szybko do domu, żeby bez problemu zdążyć na zakończenie do PKM-u. Jesteśmy bardzo ciekawi wyników. Wiemy że jest dobrze, ale jak bardzo dobrze, jeszcze jest sprawą otwartą.

Nie znając jeszcze wyników, możemy oceniać nasz pływanie. Start był super, pójście w prawo też było dobrą decyzją. Genuę mogłem poluzować o te kilka cm szotu wcześniej. Spinakera trzeba było postawić od razu małego, może wcale nie musielibyśmy go zrzucać po Wysypisku.
W efekcie wygraliśmy, pierwszy raz w tym roku, co bardzo cieszy. Wcale nie tak łatwo jest wygrać regaty w klasie ORC i nie zdarza się to zbyt często.
Wyścig nie był krótki, trasa miała 20 mil, ale dawno nie trafiła się tak dobra pogoda.
Chyba wszystkich zaskoczyły nagrody za pierwsze miejsca w klasach. Poza oczywiście samym Pucharem Korsarza, który przypadł w tym roku zwycięzcy w klasie KWR.
Nam trafił się piękny gwóźdź, być może stary.
Wyniki klasy ORC.

Dużo zdjęć ze startu i zakończenia można zobaczyć na stronie Oficyny Morskiej.