Bałtycki Śledź 2020, czyli długa trasa i mgła |
11.04.2021 |
Poprzedni sezon był zdrowo
popieprzony, z przyczyn oczywistych. Opóźnione
wodowania, odwołane regaty, niejasne zasady pływań i
restrykcji, groźba kwarantanny po przekroczeniu
granicy wód terytorialnych. W takiej sytuacji znaleźli się odważni organizatorzy, którym udało się zorganizować zupełnie nowe u nas regaty. Założenie było takie, że mają to być regaty długie i trudne taktycznie. To pierwsze udało się spełnić połowicznie - trasa miała być dłuższa, ale bardzo słabe prognozy trochę długość trasy urealniły. Drugie udało się spełnić w dość prosty sposób - trasa regat była przybrzeżna. Do tego okrążanie półwyspu nakłada dodatkowe niejasności. W każdym razie taka trasa jest taktycznie trudniejsza niż pływanie nawet po pełnym morzu, ale daleko od brzegu. Dla nas był to trzeci rejs tamtego sezonu, drugie regaty a pierwsze długie regaty. Na jacht przybywamy 20 czerwca o godzinie 13, poza przygotowaniami znalazł się czas na kąpiel. Start do regat został wyznaczony w Gdyni o godzinie 21:00. Tego dnia, ale wcześniej, odbyła się Parada Świętojańska. W takiej paradzie uczestniczyliśmy rok wcześniej i bardzo nam się podobało. Co opisałem w innym miejscu. Tym razem parada była o wiele większa, dłuższa oraz odbyła się w dzień. To zupełnie nie ten klimat i wrażenia na nas nie zrobiła. Dodatkowo uczestnictwo przed regatami było (chyba zawsze jest) błędem taktycznym, bo gdzie czas na późny obiad, relaks, przemyślenie regat, przygotowanie choćby kanapek? Wychodzimy na start, który jest przy marinie. Wiatr słaby, pogoda niepewna, ale ciągle ładna. Startujemy bardzo dobrze, ale Zefirek startuje jeszcze lepiej. Schodzę pod pokład i na naszym nowym nabytku, czyli AIS-ie z ploterem, sprawdzam gdzie jest konkurencja. Okazało się, że niedalekie jachty znikły z ekranu, do tego stopnia, że zastanawiam się, czy sprzęt nie padł. Ale duże jednostki są widoczne, więc... Wpadam na pomysł, przekładam wtyczki anten, zamieniając je. W tej chwili AIS- korzysta z anteny na topie masztu i nagle wszystko dookoła widać. No, powiedzmy. Konkluzja jest taka, że większość jachtów ma naprawdę kiepskie instalacje antenowe. Wniosek wynika z tego, że Busy Lizzy widać cały czas dobrze, a ten jacht słynie z dobrej instalacji antenowej. Ktoś może zapytać, czemu nie pomyślałem o tym, że nasza instalacja jest do bani? Pomyślałem o tym i po regatach układ antenowy został sprawdzony. Halsujemy pracowicie, ale wiatr maleje coraz bardziej, do tego stopnia, że prawie stajemy na dłuższy czas. Na zdjęciu plotera z drogi powrotnej widać, że nasza halsówka nie była zbyt efektywna. To przeciwny prąd i bardzo słaby wiatr. Ale w końcu przychodzi dzień, znów coś wieje, mijamy Władysławowo. Na zdjęciu widać, że był to ten dość krótki moment w czasie regat bez mgły. Niedługo potem mijamy pławy hydrologiczne w dość gęstej mgle. Czyli jak zwykle. Rozmawiamy przez radio ze znajomymi jachtami. Regaty w słabym wietrze nie męczą trudnymi warunkami (fale, bryzgi, przechyły, zimno), ale wymagają dużego skupienia i są męczące psychicznie. Wściekając się brakiem wiatru mimo wszystko szybko dochodzimy do wniosku, że jest dobrze, bo mogło być sztormowo. Oczywiście myślenie męczy, ale to już cecha regat słabowiatrowych. Czasami pada deszcz, ale taki drobiazg nie może nas zniechęcić... ;) Dalej cierpliwie halsujemy i w końcu docieramy do pławy ŁEB. Akurat wtedy mgła mocno gęstnieje, ale pławę znajdujemy. Opowiadam załodze, jak w dawnych czasach w takich warunkach pływało się bez GPS-u. Nie wiem czy wierzą, że to było możliwe... ;) Ruszamy z wiatrem pod spinakerem. Mgła robi się naprawdę gęsta, w świetle lampy rufowej wygląda tak, jakby wchodziła do kokpitu. W sumie wchodziła. Szkoda, że nie zrobiłem wtedy zdjęć, bo widok był niesamowity. Tylko że wiatr siada niemal do zera, stajemy w miejscu na niemal godzinę. Potem ruszamy, dalej we mgle i pod spinakerem. Morze dalej jest gładkie. O godzinie 5:25 mijamy Rozewie, znów we mgle. Zaczyna się rozwiewać. Nie jakoś mocno, ale płyniemy bardzo szybko. Piękna, spokojna i szybka żegluga. Jak widać na zdjęciu, jest naprawdę szybko. Oczywiście niemal węzeł dodaje prąd. Morale dopisuje, mimo pewnego zmęczenia. Ciepło nie było, jak widać. Zdjęć pod spinakerem mamy trochę więcej, ale nie chcę nudzić czytelników. Metę w Gdyni mijamy o godzinie 10:54 i skręcamy w kierunku Górek. Cumujemy w Górkach o 13:24 i zaledwie 20 minut później schodzimy z jachtu, po zrobieniu bardzo podstawowych porządków. Czas na podsumowanie. Impreza nam się podobała z kilku powodów. Po pierwsze były to bardzo taktyczne regaty i naprawdę trzeba było pomyśleć. Nam to myślenie może nie wyszło najlepiej, ale to już zupełnie inna sprawa. Poza tym, była to impreza zorganizowana bardzo spontanicznie, do tego bardzo skromna i właśnie dlatego bardzo miła. Nieczęsto zdarza się, że naprawdę czuć, że to uczestnicy są ważni, a nie sponsor czy media. Wiem, że nie wszystkie regaty mogą być takie, ale jak się takie trafią, to jest fantastyczna odmiana. Jeżeli chodzi o wynik, to zajęliśmy bardzo dobre drugie miejsce w naszej grupie. Jest to tak zwana informacja typu dziennikarsko-reklamowego. Nawet całkowicie prawdziwa. Dopiero dodanie drobnej uwagi, że w grupie były dwa jachty, trochę zmienia wymowę tego miejsca. Niemniej jednak walczyliśmy i to jest najfajniejsze. Poza tym, kilka wniosków i nauczek udało się zanotować. Wyniki wszystkich grup są tutaj. Trochę zdjęć, także z zakończenia, można zobaczyć na stronie regat. |