Wyścig B8 2021,
czyli kolejny raz na długiej i znanej trasie
30.06.2021

Trasę Wyścigu B8 znamy całkiem dobrze. Innymi słowy, nie był to nasz pierwszy raz. Czasami było bardzo dobrze (wygrana), czasami przeciwnie (wycofanie się).
Bywał silny wiatr, bywała cisza przed metą. Reasumując: znamy ten wyścig nieźle.
Biorę urlop na piątek, żeby spokojnie przygotować jacht i zrobić zakupy. Odbieram nową genuę po naprawie, kupuję jedzenie i kwas chlebowy, ostatnie ładowanie akumulatorów i akumulatorków, woda do baniaków rezerwowych (wymagane przez przepisy OSR), dokończenie rejestracji do regat.
Czas coś zjeść i czas popływać, tradycyjnie z jachtu.
Potem zjawia się załoga. Jest Andrzej, jest Ania zamiast Asi.
Podczas odprawy dowiadujemy się, że dwa jachty się wycofały. Mimo to flota ORC została podzielona na dwie grupy.
Ostatnie przygotowania i wychodzimy. Wiatr z północy, dość silny - wg naszej nieskalibrowanej elektroniki wieje 14-16 węzłów. Fala jest całkiem spora, ale to w Górkach normalne w takiej pogodzie. Stawiamy dużą genuę, bo wiatr ma potem siadać. Ale żagli mamy za dużo, więc refujemy grota, jako jedyny jacht (wiem, niektórzy pewnie zmniejszyli sztaksle). Ponieważ wszystkie grupy startują razem, w tym takie kolosy jak I love Poland czy Globe, a warunki nie są lekkie, linia startu jest dość długa. Sprawdzenie wiatru i już wiadomo, że zdecydowanie warto startować przy pinie. I tak właśnie startujemy: dość blisko pinu. Może można było bliżej, ale byłby konflikt z Quantą - nie chciałem ryzykować wywiezienia na falstart. Start mamy bardzo dobry, właśnie tuż za Quantą, a że z dobrego miejsca, to natychmiast zyskujemy sporą przewagę.


Wiatru jest dużo, jacht jest lekko przeżaglowany, ale to w niczym nie przeszkadza. W takich warunkach halsujemy naprawdę dobrze, dopiero po kilku milach wyprzedzają nas jachty szybsze, jak Smoke czy Fujimo 4 albo Blue Horizon. Przed nami jest Vataha 2 i oddala się od nas bardzo powoli. Cały czas czekam na odkrętkę wiatru w lewo i na jego osłabnięcie. Kombinacje, jak daleko iść w kierunku Gdyni, żeby nie przestrzelić. Zerkam na prawą stronę trasy i dziwię się, bo część jachtów płynie właśnie tam.
Kiedy wiatr odkręci wie oczywiście tylko wróżka. I jakiś głos wewnętrzny we mnie, który w pewnym momencie, po krótkim halsie w lewo, każe mi zrobić zwrot. Taki głos wewnętrzny nie zdarza się często, trzeba z niego korzystać.
Na trackingu z AIS-a widać, że trafiliśmy ze zwrotem bardzo dobrze. Wiatr odkręcał i my razem z nim. Oczywiście miejsce zwrotu zależało od prędkości jachtu, każdy jacht musiał znaleźć swój własny punkt.
Jachty które poszły w prawo, w morze, zbyt daleko - straciły. Podobnie jachty, które popłynęły zbyt daleko w zatokę - przestrzeliły i też straciły.

To chyba w tym miejscu zapracowaliśmy na dobry wynik. Oczywiście jeszcze wiele mogło się zdarzyć.
Wiatr powoli słabnie i zdejmujemy ref na grocie, płynąc już prosto na Hel. Robi się ciemno.
Przepływamy w pewnej odległości od cypla. Nie za blisko, bo wiatr cichnie, nie za daleko, żeby nie nadłożyć zbyt wiele drogi. Gdzieś jest optimum funkcji, ale jak to optimum znaleźć?
Mijamy cypel, wiatr rośnie. Niedługo potem możemy lekko poluzować żagle i jacht się mocno rozpędza. Pogoda jest niesamowita. Pełny księżyc świeci nam prosto w rufę, na niebie widać gwiazdy, noc jest wyjątkowo jasna. Rzadko to się zdarza, ale na pokładzie dałoby się czytać. Poza tym to czerwiec, więc noc będzie wyjątkowo krótka.
Robię kilka kanapek, bo jestem naprawdę głodny. Załoga jakoś nie chce jeść, ale herbatę wszyscy chętnie wypiją. Oglądamy sytuację na horyzoncie i na ekranie plotera. To jednak fajna sprawa, gdy widać gdzie kto jest i jak płynie.
Oraz, co jeszcze ważniejsze, jak zmieniają się odległości między jachtami.
Wiatr się wypełnia i przerzucamy genuę na zewnętrzny szot. Te szoty nie są zbyt dobrze dobrane. Były, ale do starej genuy, która jest mniejsza. Rozpędzamy się coraz bardziej. W zasadzie poza sternikiem załoga nie ma co robić. Robimy eksperymenty z autopilotem, bo jesteśmy już zmęczeni. Część załogi idzie spać. Wieje coraz mocniej, wiatr podchodzi pod 17 węzłów. Jedyne co możemy robić, to pilnować kursu i prędkości. Staramy się, ale czy na pewno dobrze? Dłuższe jachty, które były za nami i po zawietrznej, powoli nas wyprzedzają. Wstaje świt, robimy przetasowania w załodze, ja idę spać. Śpię 2 godziny. W tym czasie wiatr przechodzi do rzeczywistej połówki, czasami do lekkiego baksztagu. Fala wzrasta i jachtem zaczyna rzucać. Trymujemy na nowo żagle - Czarodziejka jest wyjątkowo dobrze zrównoważona, poluzowanie szotu grota o kilka cm (dosłownie kilka) natychmiast czuć na sterze. Uczulam załogę, że jak tylko musi choć trochę wysilać się przy sterowaniu, to oznacza, że żagle są przebrane. Minimalnie, ale przebrane.
Mijamy się z I love Poland mając do platformy 30 mil...
Znów oglądam sytuację na ploterze, sprawdzam odległości. Nie jesteśmy ostatni.
Nie wiem czemu, ale byłem przekonany, że jesteśmy najwolniejszym jachtem w stawce ORC. To oznacza, że mamy prawo być ostatni, byle nie za dużo. To, że kilka jachtów jest za nami, to nasz duży plus.
Dopiero po regatach sprawdziłem, że Double Scotch jest od nas o kilka sekund wolniejszy. Gdybyśmy to wiedzieli, to pewnie walczylibyśmy bardziej. Bo właśnie Double Scotch staje się naszym najbliższym rywalem. Jest większy i wyprzedził nas w tych warunkach, ale niewiele. Tym się pocieszamy, że niewiele. Mijają nas powracające jachty, oczywiście sprawdzamy odległości i stwierdzamy, że chyba jest dobrze. Oczywiście to nawet nie połowa wyścigu, i wszystko może się zmienić, ale... Płyniemy za DS, mnie się przestaje zgadzać kurs. Wprowadzam pozycję pławy do plotera (na razie jest tam bardzo mało „prywatnych” waypointów). Sprawdzam pozycję pławy w GPS-ie - jest drobna różnica. No żesz.... A miało być jak w zeszłym roku. Albo już wtedy było źle, albo pozycja się zmieniła. To oczywiście drobna korekta, ale jednak błąd. Coś, co trzeba zawsze sprawdzić, ehhh.
O godzinie 6:52 okrążamy pławę, meldujemy się u operatora platformy. Powrót drugim halsem, czyli siedzi się inaczej, co jest miłą odmianą.
To oznacza też konieczność dopasowania zewnętrznego szotu na lewej burcie. Cztery razy luzuję jeden szot, wybieram drugi, skracam strop, wybieram jeden szot i luzuję drugi. Trwa to dobre 10 minut, w czasie których tracimy. Takich rzeczy nie robi się na regatach!
Teraz czas na śniadanie. Tradycyjnie proponuję smażone parówki z serem. Wieje dużo, fala z baksztagu, powoli szykuję wszystko stawiam patelnię na kuchence. No i zonk, paliwo się kończy. Myślałem, że wystarczy, ale nie. Drugi palnik jest pusty. Kuchenki Origo 3000 są super, ale jednak dolanie paliwa nie jest szybkie. Gdzieś muszę umieścić dość jednak ciepłą patelnię, zamienić zbiorniki (żeby nie czekać aż jeden ostygnie), wyjąć spod koi butelkę z bioetanolem, nalać litr paliwa, złożyć kuchenkę i znów zacząć smażyć. Potem jeszcze herbata, tak przez wszystkich upragniona. Trochę to trwało, ale podniosło morale załogi. Po porządkach sprawdzamy na AIS-ie odległość od DS - 0,7 mili dokładnie przed nami. Oceanna jest znacznie dalej. Za nami widać między innymi Opole i IRS Challenger. Co jakiś czas sprawdzamy odległości. Double Scotch jest raz bliżej raz dalej. Jego bliskość nas mobilizuje. Oni pewnie także starają się nam uciec. Wiatr powoli odkręca na pełniejszy, ale i rośnie. Odwieczny dylemat: stawiać? nie stawiać? Mowa oczywiście o spinakerze. Oceniam, że nie warto.
W pewnym momencie nasz konkurent stawia genakera. No tak, genaker, przy tym kursie jest lepszy od spinakera. Patrzymy co się dzieje. DS przyspiesza, ale i mocno odchodzi w bok. Płynie pełniej niż my, na moje oko nic nie zyskując. Tylko że moje oko, trochę już zmęczone i zaspane, nie wzięło pod uwagę, że nie płyniemy dokładnie na nasz cel, czyli koniec półwyspu (z zapasem), ale na pławę HLS. To niewielka różnica, ale te kilka stopni właśnie ma znaczenie. Po prostu płyniemy za ostro, a DH, odchodząc w lewo na genakerze, traci mniej niż myślę.
Całą naszą trasę (i trochę więcej) widać dokładnie na kolejnym zrzucie.

Na razie tracimy trochę metrów przez statek. Wiatr się cały czas powoli wypełnia i w końcu uznaję, że czas stawiać spinakera. Mniejszego, bo kurs jest ostry, i wieje 18 węzłów i więcej.
Stawianie nam zupełnie nie idzie, bo jak już spinaker postawiliśmy okazało się, że wypięty jest jego szot. WTF?! Kuuuuuurcze! Trzeba go zrzucić na nawietrzną (likwidując wcześniej spinakerbom), co Andrzej robi na dziobie. Zbiera cały żagiel na pokładzie dziobowym, Ania podaje mu szot. Powoli stawiamy żagiel w cieniu genuy. Wpada częściowo do wody, ale w końcu idzie w górę. Dużo na tym straciliśmy.
Ale w nagrodę zaczyna się fantastyczna jazda. W sumie nic się nie dzieje, kurs coraz pełniejszy, zbliżamy się do Helu z dużą prędkością. Doganiamy DS.
Uświadamiam sobie naszą pomyłkę nawigacyjną, lekko odpadamy. Za to wiatr rośnie, wiatromierz pokazuje ponad 20 węzłów. 22, 24, czasami 25. Trudno ocenić, jak daleko należy ominąć cypel, żeby nie wpaść w słaby wiatr. Na pewno nie płyniemy blisko brzegu, jednak nagle odcina nam wiatr. Odcina dosłownie, wiatr maleje do wartości 12-10 węzłów, momentami nawet mniej. Nie trwa to na szczęście długo, ale wymaga uwagi na szotach i sterze. Wiatr wzrasta i znów pędzimy, teraz już fordewindem. DH przed nami tym razem wyraźnie traci, bo genaker na fordewindzie jest gorszy od spinakera. Zerkamy na zegarek, bojąc się prognozy, która mówi, że późnym  popołudniem wiatr ma mocno osłabnąć. Wiatr słabnie powoli i zaczyna się rozważanie o zmianie spinakera.
Przed nami widzimy, jak DS zmienia genakera małego na dużego. Hmm, walczą twardo. Nam nie pozostaje nic innego jak zrobić to samo. I robimy to, bardzo sprawnie i szybko, ale zapewne trochę za późno.
Dochodzimy DS w oczach, właśnie na fordewindzie, który powoli zmienia się na fałszywiec. Przecinamy tor do Portu Północnego. Tuż przed wejściem  w główki Górek robimy przebrasowanie. Idzie sprawnie, choć przy wietrze 17 węzłów i bez podwójnych brasów wymaga trochę wysiłku. Nowym halsem pędzimy prosto na metę, którą przecinamy 4 minuty po naszym najbliższym konkurencie.
Wiele mil walki niemal bezpośredniej na pewno pomogły nam obu uzyskać lepszy wynik. To była duża mobilizacja, choć jednak za mała, bo cały czas pocieszało nas złudne przeświadczenie, że mamy prawo być za nimi.

Same regaty okazały się bardzo udane i bardzo przyjemne. Wiatr wiał, nie ścichł pod koniec jak rok temu, jazda pod spinakerem była fantastyczna i w sumie bardzo spokojna. Powiozło nas jeden raz i to delikatnie.
Za metą zrzucamy spinakera, zakręcamy pod wiatr na samym grocie, robimy porządki, uruchamiamy silnik i ruszamy do AKM-u. Cały wyścig trwał mniej niż dobę, fajny wynik.

Oficjalne wyniki, z podziałem na grupy, są tutaj.

Z ciekawości policzyłem wyniki łącznie, tworząc generalkę i dołączając do niej kilka dużych jachtów, które w czasie regat miały świadectwo ORC, lub uzyskały takie świadectwo zaraz po regatach. To I love Poland, Scamp One, Oiler.pl i s/y Marco Polo.
Wyszło, hmm, ciekawie... Nieoficjalna generalka.