Ostatnie dwa weekendy były ciężkie,
bo dwa razy regaty samotników. Te drugie to MP ORC
Samotników, do tego w Gdańsku. Czy powstanie z tego
jakaś relacja, to się jeszcze okaże. Wniosków i
refleksji mnóstwo, może właśnie za dużo.
Przyszedł w końcu weekend bez regat. Czasu nie było za
wiele, Hel już zaliczony w tym roku, padło na Jastarnię.
Zebraliśmy się sprawnie i na jachcie zameldowaliśmy się
przed godzina 10. Przygotowane jachtu było
szczątkowe, ze względu na widoczny kierunek wiatru.
Bajdewind do połówki nie zapowiadał spinakera, więc dla
oszczędności czasu rozłożyliśmy tylko szoty genuy. Genua
nr 2, bo prognoza było lekko niepewna, poza tym,
oszczędzamy nasz najlepszy żagiel.
Odbijamy po godzinie 10. Zgodnie z umową steruje Asia -
autopilota nawet nie wynieśliśmy na pokład. Mimo
mniejszego żagla i dość słabego wiatru szybko oddalamy
się od jachtu znajomych. Pogoda jest piękna, choć na
horyzoncie jakieś ciemniejsze chmury widać. Żartujemy,
że deszcz pewnie będzie skoro to urlopowy wypad (bo
początek mojego urlopu). Tym razem jednak nie. Chmury
przeszły bokiem, niemal całą drogę było słońce, a wiatr
nie przekroczył 10 węzłów. To dziwne...
Na razie, po minięciu nowych falochronów ruszam tyłek i
zakładam zewnętrzny szot na lewej burcie. Wiatr z
połówki i turystyka turystyką, ale jednak trzeba się
starać. Z rozpędu zakładam szot i na drugiej burcie.
Ruszamy jeszcze szybciej.
W okolicach Helu mijamy dość blisko dryfującą (czego od
razu nie wiem) małą motorówką z parą na pokładzie, która
to para jest zajęta najwyraźniej bardzo miłą
czynnością... Jak widać, na wodzie może być czasami
bardzo przyjemnie.
W planach jest
przepłynięcie przez milę pomiarową, żeby zobaczyć na
ile nasz log kłamie. Nie planuję kalibracji
pełnej, bo sam wiatraczek głupio wiosną nasmarowałem i
do czasu oczyszczenia porządnego, nie bardzo warto się
do zagadnienia przykładać.
Niemniej jednak kontrola jest ciekawa i milę pomiarową
(dokładniej to są dwie mile) przepływamy sprawdzając
różnice.
Boja z mili pomiarowej (to jest trzecia) wygląda jak
niżej.
Różnice są niewielkie, na poziomie setnych mili, ale to
zmyłka, bo wygląda na to, że pogania nas prąd. Robiąc
kalibrację trzeba trasę przepłynąć w obie strony. Warto
to zrobić i nas to jeszcze też czeka.
Dopływamy do Jastarni i niedaleko przed Kaszycą
podchodzimy trochę pod brzeg, chcąc się z jachtu
wykąpać. Pod brzeg dlatego, żeby zejść z drogi
pływającym dość gęsto tramwajom wodnym i innym
jednostkom. Zrzucamy żagle (grota klarując już na
portowo) i wchodzimy do wody. Pierwszy raz od dawna
kąpiemy się z jachtu gdy jest wiatr. Nieduży, ale
zmienny, od 4 węzłów do momentami 8. Jest drobna falka a
jacht, mimo przywiązania rumpla na bok, ma wyraźnie
tendecję do uciekania. Przed czym zabezpiecza uwiązana
do rufy cuma pływająca.
Woda jest wyjątkowo przejrzysta, co pokazują zdjęcia.
Poza tym, jeżeli pływając widać koniec płetwy sterowej,
to naprawdę jest nieźle. Mimo głębokości 7 metrów wydaje
się, że widać piasek dna. Rzadko się takie coś latem u
nas zdarza. Pływamy długo, bo woda jest świetna, poza
tym, mamy bardzo dobry czas i nic nas nie goni.
|
|
Zgłaszamy się do
mariny i okazuje się, że z miejscem na noc może być
słabo. Niemniej jednak wchodzimy i po drobnym krążeniu i
pomocy bosmana, udaje się coś znaleźć. Życzliwość
bosmana w tym wypadku jest dużym kontrastem w stosunku
do wypowiedzi chyba stróża wieczorem. W Jastarni dostęp
do WC i pryszniców w nocy jest praktycznie żaden. Po
godzinie 21 (tak nam akurat zeszło) Asia poszła i
dowiedziała się, że nie ma mowy o skorzystaniu z
prysznica z komentarzem: przecież na tych swoich
jachtach macie po 4 łazienki... Ręce opadają.
Ale wcześniej odkryliśmy nową knajpkę, a do tego,
zupełnie przypadkiem, świetne zapiekanki.
Stoimy koło dużego jachtu (51 stóp), który może
faktycznie ma 4 łazienki. Wielki okręt, ale słysząc
rozmowy na pokładzie przekonuję się, że z żeglarstwem ma
to niewiele wspólnego. A może to po prostu inne oblicze
żeglarstwa? Niech i takie będzie, każdemu wedle
upodobań. No i kasy... ;)
Rano budzę się bardzo wcześnie, bo po godzinie 4.
Wychodzę na przechadzkę, która robi się dość długa.
Zadziwiające, ile osób kręci się po miasteczku tak
wcześnie rano. Zgoda, jest niedziela, grupki młodzieży
próbują wrócić stopem do domu po jakiejś imprezie. Kilka
osób z psem, kilka idących do pracy, i kilka takich jak
ja - wyspanych o świcie. Jestem chyba najbardziej
podejrzany, bo sam ;)
Wychodzimy z portu wcześnie, bo przed godziną 8 rano.
Jest na tyle wcześnie, że nie zgłasza się bosmanat, gdy
próbuję zgłosić wyjście. Dość dla nas tradycyjnie, czyli
bez śniadania.
Grota stawiamy już w porcie, genuę na torze wodnym.
Czeka nas około 20 mil do domu, tym razem jest
bajdewind, choć bez halsowania. Wieje całkiem rześko, bo
11-12 węzłów. Czas na herbatę, co jest moim
zadaniem, całkiem dobrowolnym. Pogoda jest super, falka
jakby większa. Z czasem wiatr się wypełnia, więc
przepinam genuę na zewnętrzny szot.
Poza tym, czas i na kanapki w ramach śniadania.
Wiatr się wypełnia i rośnie. Przed samymi Górkami wieje
już całkiem nieźle.
|
|
Cumujemy na
naszym miejscu przed godziną 12. Dziwnie tak trochę,
jachty dopiero wyruszają w drogę a my już skończyliśmy.
Oczywiście kąpiemy się z jachtu, bo czemu nie? Skoro są
warunki... Potem jeszcze idziemy na wczesny obiad do
Galionu. Jest tak wcześnie, że naprawdę nigdzie nam się
nie spieszy.
Widać, że się rozwiało, ale nas to już nie dotyczy.
Ruszamy do domu.
|