Wypad do Jastarni 2021, czyli odpoczynek po samotnikach
25.07.2021

Ostatnie dwa weekendy były ciężkie, bo dwa razy regaty samotników. Te drugie to MP ORC Samotników, do tego w Gdańsku. Czy powstanie z tego jakaś relacja, to się jeszcze okaże. Wniosków i refleksji mnóstwo, może właśnie za dużo.
Przyszedł w końcu weekend bez regat. Czasu nie było za wiele, Hel już zaliczony w tym roku, padło na Jastarnię.
Zebraliśmy się sprawnie i na jachcie zameldowaliśmy się przed godzina 10.  Przygotowane jachtu było szczątkowe, ze względu na widoczny kierunek wiatru. Bajdewind do połówki nie zapowiadał spinakera, więc dla oszczędności czasu rozłożyliśmy tylko szoty genuy. Genua nr 2, bo prognoza było lekko niepewna, poza tym, oszczędzamy nasz najlepszy żagiel.
Odbijamy po godzinie 10. Zgodnie z umową steruje Asia - autopilota nawet nie wynieśliśmy na pokład. Mimo mniejszego żagla i dość słabego wiatru szybko oddalamy się od jachtu znajomych. Pogoda jest piękna, choć na horyzoncie jakieś ciemniejsze chmury widać. Żartujemy, że deszcz pewnie będzie skoro to urlopowy wypad (bo początek mojego urlopu). Tym razem jednak nie. Chmury przeszły bokiem, niemal całą drogę było słońce, a wiatr nie przekroczył 10 węzłów. To dziwne...
Na razie, po minięciu nowych falochronów ruszam tyłek i zakładam zewnętrzny szot na lewej burcie. Wiatr z połówki i turystyka turystyką, ale jednak trzeba się starać. Z rozpędu zakładam szot i na drugiej burcie.
Ruszamy jeszcze szybciej.
W okolicach Helu mijamy dość blisko dryfującą (czego od razu nie wiem) małą motorówką z parą na pokładzie, która to para jest zajęta najwyraźniej bardzo miłą czynnością... Jak widać, na wodzie może być czasami bardzo przyjemnie.

W planach jest przepłynięcie przez milę pomiarową, żeby zobaczyć na ile nasz log kłamie. Nie planuję kalibracji pełnej, bo sam wiatraczek głupio wiosną nasmarowałem i do czasu oczyszczenia porządnego, nie bardzo warto się do zagadnienia przykładać.
Niemniej jednak kontrola jest ciekawa i milę pomiarową (dokładniej to są dwie mile) przepływamy sprawdzając różnice.
Boja z mili pomiarowej (to jest trzecia) wygląda jak niżej.

Różnice są niewielkie, na poziomie setnych mili, ale to zmyłka, bo wygląda na to, że pogania nas prąd. Robiąc kalibrację trzeba trasę przepłynąć w obie strony. Warto to zrobić i nas to jeszcze też czeka.

Dopływamy do Jastarni i niedaleko przed Kaszycą podchodzimy trochę pod brzeg, chcąc się z jachtu wykąpać. Pod brzeg dlatego, żeby zejść z drogi pływającym dość gęsto tramwajom wodnym i innym jednostkom. Zrzucamy żagle (grota klarując już na portowo) i wchodzimy do wody. Pierwszy raz od dawna kąpiemy się z jachtu gdy jest wiatr. Nieduży, ale zmienny, od 4 węzłów do momentami 8. Jest drobna falka a jacht, mimo przywiązania rumpla na bok, ma wyraźnie tendecję do uciekania. Przed czym zabezpiecza uwiązana do rufy cuma pływająca.
Woda jest wyjątkowo przejrzysta, co pokazują zdjęcia. Poza tym, jeżeli pływając widać koniec płetwy sterowej, to naprawdę jest nieźle. Mimo głębokości 7 metrów wydaje się, że widać piasek dna. Rzadko się takie coś latem u nas zdarza. Pływamy długo, bo woda jest świetna, poza tym, mamy bardzo dobry czas i nic nas nie goni.


Zgłaszamy się do mariny i okazuje się, że z miejscem na noc może być słabo. Niemniej jednak wchodzimy i po drobnym krążeniu i pomocy bosmana, udaje się coś znaleźć. Życzliwość bosmana w tym wypadku jest dużym kontrastem w stosunku do wypowiedzi chyba stróża wieczorem. W Jastarni dostęp do WC i pryszniców w nocy jest praktycznie żaden. Po godzinie 21 (tak nam akurat zeszło) Asia poszła i dowiedziała się, że nie ma mowy o skorzystaniu z prysznica z komentarzem: przecież na tych swoich jachtach macie po 4 łazienki... Ręce opadają.
Ale wcześniej odkryliśmy nową knajpkę, a do tego, zupełnie przypadkiem, świetne zapiekanki.
Stoimy koło dużego jachtu (51 stóp), który może faktycznie ma 4 łazienki. Wielki okręt, ale słysząc rozmowy na pokładzie przekonuję się, że z żeglarstwem ma to niewiele wspólnego. A może to po prostu inne oblicze żeglarstwa? Niech i takie będzie, każdemu wedle upodobań. No i kasy... ;)

Rano budzę się bardzo wcześnie, bo po godzinie 4. Wychodzę na przechadzkę, która robi się dość długa. Zadziwiające, ile osób kręci się po miasteczku tak wcześnie rano. Zgoda, jest niedziela, grupki młodzieży próbują wrócić stopem do domu po jakiejś imprezie. Kilka osób z psem, kilka idących do pracy, i kilka takich jak ja - wyspanych o świcie. Jestem chyba najbardziej podejrzany, bo sam ;)

Wychodzimy z portu wcześnie, bo przed godziną 8 rano. Jest na tyle wcześnie, że nie zgłasza się bosmanat, gdy próbuję zgłosić wyjście. Dość dla nas tradycyjnie, czyli bez śniadania.
Grota stawiamy już w porcie, genuę na torze wodnym. Czeka nas około 20 mil do domu, tym razem jest bajdewind, choć bez halsowania. Wieje całkiem rześko, bo 11-12 węzłów.  Czas na herbatę, co jest moim zadaniem, całkiem dobrowolnym. Pogoda jest super, falka jakby większa. Z czasem wiatr się wypełnia, więc przepinam genuę na zewnętrzny szot.

Poza tym, czas i na kanapki w ramach śniadania.
Wiatr się wypełnia i rośnie. Przed samymi Górkami wieje już całkiem nieźle.


Cumujemy na naszym miejscu przed godziną 12. Dziwnie tak trochę, jachty dopiero wyruszają w drogę a my już skończyliśmy. Oczywiście kąpiemy się z jachtu, bo czemu nie? Skoro są warunki... Potem jeszcze idziemy na wczesny obiad do Galionu. Jest tak wcześnie, że naprawdę nigdzie nam się nie spieszy.
Widać, że się rozwiało, ale nas to już nie dotyczy. Ruszamy do domu.