Historia zakupu, czyli jak zostałem armatorem

Jak widać z poniższego opisu, czasami armatorem można zostać przez przypadek, podejmując decyzje nie do końca przemyślane. Wcześniej długo i intensywnie pływałem na jachcie klubowym. Jest to bardzo sympatyczny i dopieszczony jacht, ale niezbyt duży i na dłuższe rejsy mało wygodny („Pallas” typu Conrad 24). Pojawiała się czasami myśl o czymś większym, wygodniejszym i... szybszym. Choć trochę. Ale brakowało impulsu. Taki impuls pojawił się, gdy w klubie ukazało się ogłoszenie innego klubowicza, który chciał sprzedać swój niedawno nabyty jacht. Przeczytałem opis. Nieduży, ale jednak większy, normalny jacht. Sprawdziłem parametry, poczytałem o nim w necie, sprawdziłem osiągi (głównie przez dane ORC). I uległem niezdrowej ekscytacji. Porozmawiałem z właścicielem, obejrzałem jacht z bliska i w środku, porozmawiałem z osobami, które na tym jachcie miały okazję pływać. Porozmawiałem także z najbliższymi i usłyszałem, że jak jest okazja to brać! Drugim chętnym do kupienia jachtu był klub, ale to zupełnie inna historia. Cóż, pozostało sprawdzić, czy dostanę kredyt. Właściciel postawił proste kryterium: kto pierwszy ten lepszy. Kredyt udało się załatwić i byłem pierwszy. Kupiłem jacht. Dzięki temu, że był w Gdyni, stał najpierw na brzegu, a potem na wodzie, nie musiałem nigdzie jechać i nie musiałem sprowadzać jachtu. Poza tym w komplecie kupiłem bardzo solidne łoże, mobilne na gumowych, dużych kołach. Stałem się właścicielem... i co dalej? Wypłynąłem na redę portu w Gdyni, całe dwa razy. Zestresowany jakbym miał ważny egzamin. Bardzo mało pływałem wcześniej na silniku. Nie znałem się na silnikach. Ale jakoś się udało. Był koniec wiosny, początek sezonu. Z wielu powodów wyciągnąłem jacht na brzeg, ustawiłem w kącie w klubie i dalej pływałem na „Pallasie”. Był rok 2012. Sezon się skończył, po latach pływania oddałem „Pallasa” w nowe ręce, a sam zająłem się własną łódką. Po drodze oczywiście załatwiałem różne formalności, przerejestrowanie jachtu, rejestracja radia i podobne. Duuużo czasu zajęło wymyślenie nazwy. Moja wymarzona z dawnych czasów nazwa była zajęta i trzeba było szukać innej. Zimą zrobiłem rzeczy najpilniejsze, niezbędne do pływania. Przyznam się, że to dlatego, że nie byłem pewien, czy jacht spełni moje oczekiwania i czy będzie to dłuższy związek. W roku 2013 „Czarodziejka” zaczęła pływanie ze mną. I się zaczęło. Ale to już zupełnie inna historia...