Regaty GWG 2022,
czyli było dobrze choć nie idealnie
7.09.2022

Rzadko opisuję regaty Gdynia - Władysławowo - Gdynia. Raz, że oficjalny opis jest zawsze na stronie Gryfu i nie chcę się powtarzać. Dwa, że są to intensywne regaty, do tego nocne, więc i zdjęć jest mało albo wcale. Za to wrażeń czasami za dużo. Trzy, robi się dziwne czasami błędy i szkoda ze wszystkiego się spowiadać.
Niech inni sami spróbują jak to jest.
Oczywiście nie jest to nic takiego. Ot, jedne z wielu regat. Ale niezupełnie typowe. Po pierwsze nocne, po drugie wzdłuż brzegu półwyspu. Co już nie jest wyjątkiem, bo pojawiło się kilka regat na podobnej trasie. Trasa wzdłuż brzegu jest oczywiście trudniejsza. Bo i wpływ brzegu, i mielizny, i nie da się prewencyjnie skierować w stronę spodziewanej zmiany wiatru, jeżeli to ma być zmiana w kierunku lądu. Pora roku powoduje, że noc jest  sporo dłuższa niż w czerwcu, pogoda może być gorsza, zazwyczaj jest już zimno lub zimniej. Tylko woda może być cieplejsza niż na początku lata. Ale z tym też różnie bywa. W tym roku woda za półwyspem miała 15 stopni.

Przygotowania do regat zaczęły się trochę wcześniej niż normalnie. Raz, że jacht został odrobinę odciążony na Puchar Obrońców Westerplatte, co raczej rzadko nam się zdarza, ze względu na lenistwo sternika i kłopoty logistyczne.
Druga rzecz to fakt, że na jacht został w końcu zamówiony genaker, a raczej spinaker asymetryczny o oznaczeniu A3. Osprzęt do jego obsługi, w postaci bloczka na dziobie, liny halsu i knagi tej liny na kabinie został przygotowany. Ale sam żagiel odebrałem dwa dni przed regatami, a worek do niego dzień przed regatami.

Tutaj drobna uwaga. Spory o to, czy lepiej mieć spinaker czy genaker na jachcie są zażarte i od zawsze. Jednym z argumentów za genakerem jest fakt jego łatwiejszej obsługi. Jasne... Spinaker symetryczny jest żaglem symetrycznym więc dolne rogi można dowolnie zamieniać. Genaker ma lik przedni, więc trzeba go składać do worka czujnie i jedną stroną. Potem ten worek na pokładzie musi być odpowiednio ustawiony, więc do mocowania na relingu dobrze by było, gdyby miał karabinki z obu stron. Nowy worek tak nie ma (na razie), więc trzeba go wiązać.
Żagiel zupełnie nowy, więc próbne stawianie zrobiliśmy kilka godzin przed startem, w porcie w Gdyni. Ale kierunek wiatru nie sprzyjał i szybko go zrzuciliśmy. Druga próba była przed startem, ale kierunek wiatru też nie sprzyjał, do tego czasu było bardzo mało i przeszkadzał nam wycieczkowy Pirat, czy inny Dragon.
W efekcie wiemy, że linka halsu może przechodzić nad koszem dziobowym (to duży plus), że knaga na kabinie do halsu genakera jest trudna do knagowania (to minus, do zmiany), że lina halsu jest za długa (nic dziwnego, to stary fał) i dużo za sztywna (trzeba kupić nową).
W efekcie system trzeba dopieścić, a do tego, w spokojnych warunkach, nauczyć się obsługi nowego żagla.
Niemniej jednak świadectwo ORC zostało zmienione, co w trakcie sezonu bardzo rzadko nam się zdarza Trzeba być gotowym, a jeszcze będzie kilka regat w klasie ORC w tym sezonie.

Do Gdyni ruszyliśmy w piątek wieczorem, ze względu na zobowiązania w pracy Asi. Musiała być w Gdyni w sobotę o świcie. O świcie w sensie dosłownym. Ruszyliśmy z Górek przed godziną 22, spać w Gdyni poszliśmy o 1 w sobotę. Romantyczny przelot po ciemnym morzu... ;)
W sobotę miałem trochę zajęć jako organizator regat. Choć oczywiście jest to już samograj, ale jednak nie do końca. Tracking, który był drugi raz na GWG, też jest komplikacją logistyczną, ale warto!
Asia przed regatami nawiązała kontakt z naukowcem odpowiedzialnym za prognozy prądów morskich u nas aby się upewnić czy dostępne w ubiegłym roku, ale przez awarię niezaktualizowane na czas regat, prognozy prądowe będą działały w tym roku.
Skorzystaliśmy z tych prognoz bo otrzymaliśmy obietnicę, że prognozy będą aktualne a ich Twórca poświęci weekend żeby tego dopilnować. Wydrukowaliśmy je w klubie. Linki podaliśmy na stronie regat GWG 2022. Wiemy, że niektórzy żeglarze z nich korzystają. Po to też modele te zostały stworzone.
Potem próba genakera w porcie, mało skuteczna, uzbrojenie jachtu w brakujące jeszcze liny i obiad w Akrimie.
Przy wschodnim kierunku wiatru przy Gdyni zawsze jest kocioł z fal. Po próbie z genakerem mamy mało czasu.


Badamy linię startu, wiatr jest zmienny, ale w efekcie planuję start bliżej pinu. Plan był słuszny, tylko realizacja nie wyszła. Zostaliśmy przykrycie przed startem i start był spóźniony.
Co na trackingu bardzo dobrze widać. W ogóle na trackingu widać wyraźnie różne błędy, i nasze i cudze. W sumie to dobrze, ale...

Wiatr jest dość zmienny, do Helu mamy halsówkę. Staramy się odrabiać straty. Co ciekawe, doganiamy kilka o wiele większych jachtów, głównie z grupy turystycznej. Żegluga pod wiatr na pewno nie jest naszą słabą stroną.


O ile oczywiście sternik nie popełni jakiegoś błędu przy zmianach wiatru. Do Helu podchodzimy od strony morza, nie od strony Zatoki Puckiej. To wynika z prognoz prądowych i doświadczenia. Choć zdania co do tego są podzielone. Tak jest w tych regatach, że można się spierać o wiele rzeczy. Robi się ciemno, zapalamy światła nawigacyjne (tym razem dziobowa lampa działa, nie jak rok wcześniej), oświetlenie kompasu, ściemniamy w kabinie ekran plotera, ubieramy się cieplej.
Zwrot robimy w dobrym momencie tak, żeby przejść koło znanej nam mielizny blisko i bez zwrotów.
Mamy dobrą echosondę i znów doświadczenie. Przechodzenie przy dopychającym wietrze przy mieliznach zawsze jest trochę stresujące, ale regaty to regaty.
Wiatr przy brzegu nie maleje, co nie jest oczywiste. Asia siedzi na balaście, ja zerkam na ręczny GPS, w którym mamy wbite nasze prywatne waypointy wokół cypla, ponumerowane odpowiednio. Zerkam na kurs i na czerwony ekran echosondy. Robi się coraz płycej. Wszystko gotowe do zwrotu. Jachty za nami i obok nie wytrzymują nerwowo i robią zwroty. To spora strata. Głębokość spada poniżej 4 metrów, potem 3,8 potem 3,4. Schodzi do 3,1 a zarys brzegu w ciemności widać już nieźle. Przeszliśmy, powoli głębokość rośnie. Pięknie jest! Zerkam do tyłu - konkurencja trochę straciła. Oczywiście jachty większe mają tutaj trudniej, ale nasze zanurzenie 1,8 metra też wymaga uwagi i precyzji.

Powoli możemy odpadać. Tutaj pewnie zrobiliśmy błąd. Należało trochę odejść od brzegu (to zawsze trochę dłuższa droga!), żeby złapać silniejszy prąd.
Kurs coraz pełniejszy, wiatr wieje dość solidnie, 10-13 węzłów. Czas na spinaker. Choć genaker dałoby się trochę wcześniej postawić, to jednak nie znamy w ogóle tego żagla, a nauka blisko brzegu w nocy jakoś mnie nie pociąga... Poza tym, dalej powinno był pełniej, więc albo czekałaby nas zmiana żagla, albo strata. Bilans w głowie zysków i strat zadecydował o tym, że stawiamy spinakera. Dużego, bo nie wieje mocno.
W nowym świadectwie ubyły 2 sekundy (byłoby więcej, gdyby nie zmiana wagi załogi w świadectwie DH), a genakera nie użyliśmy, strata jakby nie patrzeć.
Zaczyna się piękna jazda. Trochę fali, mocne gwiazdy na niebie, trochę wiatru i dość ostry baksztag.
Prąd dodaje sporo do prędkości jachtu. Mijamy ostatni waypoint, teraz w GPS ustawionym celem jest pława WŁA.
Jak kiedyś pływało się bez GPS-ów? Trochę trudniej. ;-)
Szybko zbliżamy się do celu. Pewien niepokój wywołuje coraz silniejszy wiatr. 14, 16, nawet 17 węzłów widać na wiatromierzu. Chodzi oczywiście o powrót, a konkretnie o to, czy może warto zmienić genuę na mniejszą? Po namyśle jednak nie. Do pławy dwie mile, zaczynamy mijać wracające jachty. Prawo drogi i te sprawy. Na jachcie jest silna latarka (Caterpilar,) wymagana przez przepisy OSR. To jeden z lepszych zakupów. Raz, że można zwrócić na siebie uwagę. Dwa, że można sprawdzić, kogo mijamy. Niby to nieistotne, ale zawsze ciekawość. Nie wszystkie jachty mają nadajnik AIS.
Wiatr robi się coraz pełniejszy, więc spinaker górą. Jachty obok w większości odchodzą w prawo, my lecimy fordewindem prosto na pławę.
Niżej na zdjęciu widać jak dużo jachtów było w wyścigu.

Tracking także pokazał, że odejście innych jachtów w bok było ich stratą. Zrzucamy spinakera odrobinę za wcześnie, ale w końcu to noc. Likwidacja spinakerbomu i jesteśmy gotowi do zwrotu przez rufę. Zwrot, żagle na ostro, wybranie fału grota, dobranie achtersztagu. Zerknięcie na zegar. Jest godzina 23:52.
W planach był powrót blisko brzegu i tak robimy. Lewy hals, kurs ustawiony na prędkość a nie na maksymalną ostrość żeglugi. Prąd jest silny, choć bliżej brzegu słabszy. Wydawało się, że można będzie trochę odetchnąć ale nic z tego. Lewy hals, więc zbliżamy się do brzegu. Prędkość cały czas niezła, lecimy ładnie.
Cała droga aż do Jastarni wyglądała podobnie. Krótkie halsy wzdłuż brzegu. Niemniej jednak i tutaj można było popłynąć lepiej, podchodząc jeszcze bliżej brzegu, do izobaty 3 albo i mniej metrów.
Okazuje się, że w nocy mamy problem ze zwrotami. Po zwrocie na lewy hals, prawy szot blokuje się kompletnie na kabestanie. Próba odwinięcia szotu drugim kabestanem jeszcze pogarsza sytuację. Nie chcąc tracić za wiele czasu, zrzucamy częściowo genuę, rozplątujemy szot, kończymy zwrot. Jasny gwint, jaka strata czasu.
Stratę widać wyraźnie, bo płyniemy bardzo blisko Sky Project, Oceanny, Tornado i Tinkary.
Teoretycznie jesteśmy najwolniejsi w tej stawce, a naszym prawdziwym rywalem jest Sky Project.
Powoli mu uciekamy, ale problem z szotem na prawym kabestanie pojawia się jeszcze kilka razy. Już nie trzeba zrzucać genuy, rozwiązujemy problem szybciej, ale co jest, do licha?! Każdy taki spartolony zwrot to strata wyrobionej pracowicie przewagi. Niemniej jednak powoli uciekamy od SP.
Błąd robimy za Juratą. Kolejny hals, tym razem w morze, jest trochę za długi (chwila rozluźnienia na pokładzie) i na trackingu widać, że od razu straciliśmy połowę wypracowanej przewagi.
Potem policzyłem, że na odcinku od WŁA do Helu zrobiliśmy 14 zwrotów. Taktyka była dobra, gorzej z wykonaniem.
Liczyliśmy, że za Jastarnią skończy się halsówka, ale niestety, wiatr odkręca niekorzystnie. Niewiele, ale to wystarczy żeby nas uziemić. Świta. To już ostatni zwrot, powoli okrążamy koniec cypla, szykujemy spinaker (trzeba było przenieść fał i brasy na drugą burtę). Odwieczny dylemat, kiedy postawić spinakera. Dość silne szkwały pod 14 węzłów nie zachęcają do działania. Brzeg po zawietrznej jest bardzo blisko. Spinaker szykujemy duży, bo potem powinien być pełny baksztag. To się niezupełnie sprawdziło. Widać blisko HLS, w oddali widać Gdynię, czas na postawienie. Szybkość od razu rośnie mocno. Zerkamy co się dzieje za nami, ale bardziej ciekawe jest, co z żaglem. Baksztag jest dość ostry, ale po minięciu HLS-ki wiatr trochę się stabilizuje i lekko maleje.
Piękna pogoda, słońce, trochę chce nam się spać. Ale sternik nie może, a załoga z brasem w ręku nie powinna.
Lecimy prosto na metę, jachty za nami, te większe, powoli nas doganiają. Oczywiście przy takim kursie pojawia się problem toru wodnego i statków. Niedziela rano, ale od tyłu atakuje nas prom (to już nieodłączny dla nas element tych regat - zawsze jakiś statek na drodze). Obok nas pogłębiarka zrzuca urobek do morza a potem manewruje dość dziwnie i z niejasnymi intencjami. To irytujące, zwłaszcza że wiatr maleje i zwalniamy o węzeł.
Powoli sprawa się wyjaśnia. Prom omija nas i pogłębiarkę, my omijamy pogłębiarkę z drugiej strony. Oceanna pod genakerem nas dogania z lewej strony, trochę dalej z lewej leci Sky Project, z prawej dogania nas Tinkara. Meta. Przed samą metą trafiamy na wychodzący z portu statek badawczy MIR-u - Baltica. Problem większy dla Oceanny niż dla nas. Ale mijamy się bezkolizyjnie i z wzajemną życzliwością (co nie zdarza się zawsze).
Wchodzimy na metę tuż za Oceanną. Jako jedyni z naszej czwórki spinakera zrzucamy dopiero za metą.

Postanawiamy, że mimo zmęczenia, teraz oddamy trackery sędziom na mecie, więc trzeba wejść do portu. Zrzucamy grota, wchodzimy, cumujemy na chwilę niedaleko stacji benzynowej. Ja lecę oddać sprzęt i zaraz potem wychodzimy. Grot w górę, potem genua. Oczywiście mamy pod wiatr. Robimy testowe zwroty i wszystko staje się jasne. Wygląda na to, że kąt wejścia szotu na prawy kabestan był na granicy kleszczenia się szotu, a mocowanie  chyba się poluzowało. Dziwne, ale tak wygląda. WTF? Trzeba będzie zdjąć kabestan i przykręcić go na nowo, może przy okazji lekko szlifując jego drewnianą, kątową podstawę. Niby drobiazg, a ważna sprawa.

Droga powrotna to oczywiście trochę odpoczynku. Asia siada do steru a ja schodzę pod pokład trochę się ogarnąć. Potem składam w kabinie spinaker, potem robię herbatę. Słuchamy jachtów, które zgłaszają się na mecie. Ciekawi nas Double Scotch, bo kilka razy z nim przegraliśmy. Ale tym razem jest dużo za nami. Inny konkurent z naszej grupy, czyli Smoke, przypłynął przed nami, ale niezbyt wiele. Mamy szansę na wygraną, tadam!

Mijamy Sopot, wiatr rośnie. Ponieważ robię kanapki dla nas, a duży przechył irytuje, refuję grota. Życie staje się przyjemniejsze. Robię porządki, sprzątam większość lin z pokładu, potem Asia idzie spać. Na krótko, ale zawsze.
W porcie cumujemy o godzinie 10:50. Próbujemy coś zjeść w Galionie, ale okazuje się, że o tej porze to możemy dostać tylko dania śniadaniowe. Buuuuuuuu!

Jesteśmy zmęczeni, a Asia jest poobijana. Niby nie było ciężko, ale dla zbyt mało licznej, ciągle czujnej załogi, zajęcia było całkiem sporo. Do tego wredna falka, która rzucała nami w kokpicie i w kabinie. W kabinie rzadko, bo jak pisałem, tam bywaliśmy bardzo rzadko i krótko.

Policzyłem wyniki alternatywne, sprawdziłem ile minut szybciej musielibyśmy przypłynąć, żeby zająć wyższe miejsce.
Do Smoke, który przegrał z nami w grupie, ale wygrał z nami w generalce, zabrakło nam minuty do wygranej w generalce. Dosłownie minuty. Z pozostałymi jachtami już jest gorzej, ale przed nami jest cała grupa A i kilka jachtów z grupy B. Inne warunki? Tak wygląda na trackingu. Myślę, że poza lekką zmianą kierunku wiatru na halsówce, drugą przyczyną różnic między jachtami z różnych grup był słabszy wiatr na Zatoce dla tych z tyłu.
Co nie znaczy, że popłynęliśmy idealnie, bo wcale nie. Było trochę „niedociągów”.

Co w sumie jest bardzo pocieszające. W wielu rozmowach z załogami innych jachtów nie raz słyszałem, że oni popłynęli na maksa i nic więcej nie dało się zrobić. I przegrali. Czyli nic się nie da zrobić, bo formuła, warunki, trasa, podział na grupy...
Takie podejście nie daje szansy na postępy.
My po słabszym wyniku (wygrana w grupie to nie jest słaby wynik!) mamy mnóstwo uwag i wniosków. Niemal zawsze jest lista rzeczy do poprawienia, co oznacza, że mamy rezerwy. I tym optymistycznym akcentem... ;)

Zamieszczone zdjęcia wykonała Emilia Michalska, z pokładu Andromedy. Dziękujemy za udostępnienie.

P.S. Zaraz po wyścigu załoga powiedziała, że ma wszystkiego dosyć i więcej na takie regaty, w nocy, we dwoje i niezbyt słabym wietrze, nie płynie! Że to za dużo i że jesteśmy widocznie za starzy.
Po poznaniu wyników regat może trochę zmieniła zdanie... Ale tego dowiem się może za rok.