Regaty NordCup Classic 2022,
czyli jak kompletnie nam nie wyszło
4.07.2022

Ten opis będzie zdecydowanie inny niż poprzednie. Dawno już, a może nigdy, regaty aż tak nam nie wyszły jak tym razem. Czy to zachęcający początek? Dla tych, którzy nas nie lubią, może i tak... ;)
Najpierw trochę historii. Regaty NordCup odbyły się już siedemnasty raz. Pamiętam je od początku, jeszcze jak portem regat była Jastarnia a ja pływałem na Pallasie.
Naszą znajomość można określić jak szorstką sympatię. Były awantury o wyniki, o przebieg. Były wpadki organizacyjne, była duża poprawa w sędziowaniu. Był kiedyś mój błąd w kwestionowaniu wyników wyścigu. Były lata, gdy my się na regaty obraziliśmy.
Ale ogólnie jest dobrze i na pewno są to regaty wyróżniające się.

Po wyścigu B8 byliśmy trochę zmęczeni. Ponieważ nasz trzeci załogant nie mógł popłynąć, zaczęliśmy się zastanawiać, czy po prostu nie zgłaszać się do regat. W zamian popłynąć turystycznie np. do Jastarni, zrobić zaległą kalibrację logu. Albo po prostu pojechać „w Bieszczady”... ;)

Niemniej jednak zgłosiliśmy się. Być może cała nasza seria błędów i pecha wynikała z nastawienia. To bardzo możliwe.
Do Górek pojechaliśmy już w piątek, późnym wieczorem, mając okazję w końcu zobaczyć nowe oświetlenie drogi wokół zbiorników rafinerii. Do tego w burzy (albo tuż po niej), w deszczu. Ale udało się dojechać.
Rano dopełnienie formalności w biurze regat, pobranie trackera i wyprawki, spór o wydrukowaną Instrukcję Żeglugi.

Całe problemy zaczęły się jeszcze przed startem. Długi namysł nad wyborem ożaglowania przed pierwszym wyścigiem. W efekcie, głupio, wybrałem genuę nr 2. Jest mniejsza, o wiele łatwiej ją wybierać, a jak wieje kilkanaście węzłów, to w zupełności wystarcza. Co dla dwuosobowej załogi ma duże znaczenie.

Ale naprawdę problemy zaczęły się wcześniej. Okazało się, że nie wziąłem z domu swojej linki do okularów oraz lekkich spodni wodoodpornych. Rano jeszcze padał deszcz. Asia nie może znaleźć swoich nowych rękawiczek.
Okulary prawie mi spadły do wody jeszcze w porcie. Co się raczej nie zdarza.
Padał deszcz a ja nie pomyślałem o szkłach kontaktowych. Wyszliśmy z portu i podczas stawiania grota, bardzo pechowo, śruba blokująca pełzacze w likszparze wyszła, zaczepiła za pełzacz i wyłamała kawałek osłonki likszpary. Wrrrrr.
Potem, niedługo przed startem, wybrałem mniejszą genuę.  W czym utwierdził nas chwilowy przyrostu siły wiatru. No i prognoza.
Już w momencie startu wiatr siadał, a potem siadł jeszcze bardziej. Na prawym halsie, bokiem do falki, było nawet dobrze. Ale po zwrocie, przy sile wiatru około 6 węzłów, jacht bardzo mocno zwolnił. Ja ze złości miałem ochotę przegryźć pokład, gdy cała konkurencja błyskawicznie od nas odeszła. O odkrętce wiatru niedaleko górnej boi już nie mówię, bo to standard. Za to jak w końcu mogliśmy postawić spinakera, to wiatr wyraźnie wzrósł i zwyczajnie nie mieliśmy czasu i siły na zmianę genuy na dużą. Bo stawianie spinakera nie było idealne, oj nie. Zaplątało się chyba wszystko co mogło, każda linka w kokpicie żyła własnym życiem, a splątania i zahaczenia były aż niezwykłe (np. topenanta spinakerbomu owinęła się o torbę na fały).
Asia, schodząc do kabiny, zaczepiła linką od kamizelki asekuracyjnej o zamek na suwklapie - to już nas dobiło.
Oczywiście to były także nasze błędy, albo głównie nasze. Na szczęście wiatr był słaby, więc błędy nie były bardzo kosztowne (w sensie strat sprzętowych). Na dolnym znaku spinakera zrzuciliśmy po nawietrznej (robimy tak jak wieje słabo, żeby uniknąć konieczności przekładania potem fału na drugą burtę). Ale i wtedy zrobiliśmy błąd, bo okazało się, że szot przeszedł pod spinakerbomem i nie mogliśmy zrobić zwrotu już na początku halsówki. Powrót na stary hals, wędrówka na dziób, rozplątanie całości. I powolna halsówka na drugim kółku krótkiego wyścigu.
Z jednej strony morale nam siadło, brzydkie wyrazy poleciały w morze nie raz i to z obu stron. Ale potem nam przeszło i sytuacja zaczęła nas trochę śmieszyć. Śmiech przez łzy, ale zawsze to jednak śmiech. ;)
W tym wyścigu zajęliśmy miejsce szóste, jak się potem okazało. Zaraz po wyścigu, a przed drugim wyścigiem, długim tym razem, zebraliśmy się w sobie, sprężyliśmy i zrobiliśmy porządki ze spinakerem, linami oraz zmieniliśmy genuę na dużą.
Długi wyścig był jednocześnie wyścigiem o Bursztynowy Puchar Neptuna, więc jachtów startowało sporo jednocześnie. Jakoś daliśmy radę i zaczęła się halsówka do pławy rozprowadzającej. Warunki były podobne jak poprzednio, wiatr 8-6 węzłów. Ale jacht z dużą genuą pływał pod falę, na lewym halsie, zupełnie inaczej.

To duży plus tych regat, że zdecydowanie umocniłem się w swoim, dość niepopularnym zdaniu, że jacht nie może mieć za małych żagli „pod optymalizację świadectwa”. Na więcej mogą sobie pozwolić jachty lekkie. Ale normalne turystyki jednak muszą mieć trochę napędu, żeby w słabym wietrze nie stać w miejscu.
Zresztą potem identyczne zdanie wyraził kolega z innego jachtu, też nie regatowej wydmuszki.

Ale swój limit pecha i w tym wyścigu musieliśmy zaliczyć. Tuż przed pławą rozprowadzającą wiatr siadł nam do 5-6 węzłów. Dopiero jak pracowicie weszliśmy na boję, zrobiliśmy zwrot, nagle przywiało 10 węzłów.
Tekst o przegryzaniu pokładu ze złości już był, ale tym razem także pasuje.

Potem było różnie, kawałek żużlowy, gdzie mruczałem pod nosem: „królestwo za genakera!”.
Boja Stogi przy plaży, Pallas wpada na nią tuż za nami i po chwili nas wyprzedza po nawietrznej. No nie szło nam zupełnie. Ale nie walczę z nimi, płyniemy swoje nie blokując ich. Gdy po pewnym czasie trochę się pozbieraliśmy, ustawiliśmy lepiej żagle, to tym razem my wyprzedzamy Pallasa, który także nie próbuje ostrzyć.
Dzięki temu obaj tracimy najmniej czasu. To słuszna taktyka w wyścigach przelicznikowych.
Potem wiatr na jakiś czas prawie znikł, oczywiście jak dla nas, to w momencie, gdy wchodziliśmy na tor podejściowy do Portu Północnego. Ale o dziwo, w tych warunkach, udało nam się uciec naszej bliskiej konkurencji, czyli Pallasowi i Aquili. Bliskiej w tym sensie, że byliśmy obok siebie jak wiatr bardzo zmalał. W końcu przywiało, nam udało się przejść tor wodny i ruszyliśmy do następnego znaku. Znów było żużlowo, ale to był pełny bajdewind.
Czy genaker by się przydał? Pod koniec tego boku tak. Wcześniej. Ten bok także nam nie szedł. Ładnie się pisze zazwyczaj, że „jacht nie jechał”. Ale czyja to wina? Sternika oczywiście! To sternik nie jechał, a nie jacht.

Weszliśmy na boję razem z Pallasem i blisko Aquili. Zrobiło się spinakerowo, ale to naprawdę nie był nasz dzień. Spinakera oczywiście postawiliśmy, ale nie trwało to przepisowe kilka sekund, ale o wiele dłużej. Czemu? Ano szkoda gadać.
Mogę oczywiście napisać, że główną przyczyną był brak trzeciej pary rąk na pokładzie. I oczywiście jest to pewien powód słabego działania, ale na pewno nie główny.
Tutaj w końcu Pallas szybko został z tyłu, bo płynął bez spinakerów (na świadectwie Non Spinaker). Nasze zadowolenie trwało może z 5 minut. Przyszło kilka lekkich szkwałów, wiatr bardzo wyostrzył i zrobił się oczywiście żużel. Zanim postawiliśmy genuę i zrzuciliśmy spinakera, Pallas był obok nas. Jakby był na gumce z nami.

Na boję pod Brzeźnem weszliśmy jeden za drugim (o dziwo my pierwsi). Zaczęła się normalna halsówka w zmiennym i dość silnym wietrze do Sopotu. Silnym w sensie, że wiało normalnie 8-10 węzłów, ale były szkwały pod 15. Tutaj wreszcie ruszyliśmy, halsówka poszła nawet nieźle, uciekliśmy Pallasowi znów. I Zefirkowi z tyłu, i Amarisowi. Aquila była przed nami, ale to ich prawo.
Pod Sopotem znów trzeba było postawić spinakera. Nie był na właściwej burcie, ale to jakby już normalne. Powoli bo powoli, ale w końcu go postawiliśmy.
Czyżby wreszcie jakieś normalne warunki? Kurs fordewindowy, długi bok, wiatr całkiem spory. Wiało 13-15 węzłów. Oczywiście nie było tak super idealnie, trzeba było po drodze zrobić kilka przebrasowań, ale tym razem poszło nawet sprawnie. Ostatnie przebrasowanie na torze wodnym do PP i kurs na metę.
Tuż przed samą metą wiatr bardzo osłabł, aż pojawiły się wątpliwości, czy uda się wejść pod spinakerem na metę.
Udało się, a w ramach nagrody za wysiłek organizator zrobił nam piękne zdjęcie.

Po wyścigu uznaliśmy, że dobrze, że nie jesteśmy ostatni, że pogoda była super i ogólnie nie jest źle. Poza tym należy nam się kąpiel/popływanie, obiad a załodze puchar lodowy. I tak się stało. :)
Wynik tego wyścigu był trochę lepszy. Miejsce piąte. Przegraliśmy z jachtami, które płynęły bez spinakerów/genakerów. Tak jest rozsądniej, jasne. Ale za to oni nie mają takiego zdjęcia jak my. ;)
Wieczorem poszedłem jeszcze na wycieczkę, stanąłem sobie przy Pallasie i dokładnie obejrzałem to, co ma na pokładzie. Po powrocie na jacht, przy późnowieczornej herbacie, wyciągnąłem notatnik i zapisałem 12 powodów/przyczyn/czy rozwiązań, które powodują, że może mieć taką czy inną przewagę.
Jest to jeden z najlepiej przygotowanych do zatokowych regat jachtów w naszej flocie. Są jachty lepiej przygotowane, ale niewiele.
Rano wstawanie było ciężkie (jak u Porębskiego: „ciężko było wstać”).
Czekaliśmy na start dość długo, bo kilka godzin, co było okazją do dłuuugiego pływania wpław po marinie. W końcu wyjście na wodę. Wiatr nie jest silny. Popełniamy duży błąd i wypinamy drugie brasy. Dwie liny mniej do obsługi, dla małej załogi, to wydaje się być rozsądne.
Sędzia szykuje nam dwa wyścigi, bo na tyle tylko wystarczy czasu. W naszym pierwszym wyścigu pobiliśmy chyba wszelkie rekordy. Na starcie dałem się zamknąć jak dziecko, halsówka potem była mocno średnia. W końcu spinaker. Stawiamy go, a raczej próbujemy. Kilka metrów fał udało się wybrać, spinaker wyszedł z worka i dalej nie i już. Rzucam się do masztu, zerknięcie w górę i kompletna załamka. Jakiś gamoń, wpinając przed wyjściem z portu fał grota w żagiel, nie zauważył, że fał jest splątany z fałem spinakera. Takiej wpadki jeszcze nigdy nie mieliśmy (jak w kawale: sukcesy to ja, wpadki to my...), i to nie tylko na Czarodziejce, ale w ogóle nigdy.
Zrzucamy grota, ściągam spinaker na pokład (co za genuą nie jest takie wcale proste), rozplątuję fały, wpinam. Stawiamy grota, potem spinakera. Konkurencja popłynęła w siną dal. Wiatr trochę rośnie. Robimy przebrasowanie, które idzie bardzo ciężko. Królestwo na podwójne brasy!
Potem wpinamy po drodze drugie brasy, ale wszystko idzie źle. Coś zaplątane, poplątane, zablokowane i tak dalej.
Nie złościmy się, przeszliśmy na inny poziom świadomości.
W efekcie mamy siódme miejsce. Czy może być jeszcze gorzej. To zależy, czy zapytamy optymistę czy pesymistę.
Jeden odpowie, że gorzej już być nie może. Drugi że owszem, może. Który jak odpowiada? To zagadka dopiero...
Załoga jest wykończona, więc ja rzucam się jak tygrys do pracy. Klarowanie i składanie spinakera, brasów, spinakerbomu, porządki w kokpicie, fał grota, achtersztag. Wypicie duszkiem pól litra wody i zaraz start.
Na starcie przy pinie robi się drobne zamieszanie, które nas omija. Trzy duże jachty i Zefirek mają falstart i nagle mamy wolną drogę i nawet czysty wiatr.


Rozwiało się, wieje 12 węzłów, piękne warunki. Halsówka idzie przyzwoicie. I choć potem okazuje się, po postawieniu spinakera, że topenanta spinakerbomu jest zaplątana wokół spibomu, to krótka wycieczka do masztu likwiduje problem. Taki drobiazg to dzisiaj faktycznie drobiazg. Gorzej jest na drugim boku spinakerowym. Spinaker stawiany z kabiny, z prawej strony, wychodzi skręcony w klepsydrę. A już witaliśmy się z gąską, licząc choćby na doścignięcie Neoprofila. Asia idzie na dziób i umiejętnie rozkręca stojący spinaker. Ja pomagam odpowiednio sterując. Oczywiście nie jest to proporcjonalny podział wysiłku fizycznego... ;)
O dziwo, w tym wyścigu zajmujemy 2 miejsce. Można inni byli też zmęczeni?
Oczywiście wysiłek na jachtach, który płyną bez spinakerów, jest dużo mniejszy. Zwłaszcza w dwuosobowej załodze.
Po mecie nawet zrzucanie spinakera trwa długo. Drugi bras jakoś dziwnie zaklinował się w spinakerbomie. Nosz kurcze... opuszczamy spinakerbom na pokład, wyplątujemy liny. Znów coś, co nie ma prawa się zdarzyć.
Potem robimy zwrot przez rufę i leniwie, na samym grocie, płyniemy do portu.
Kąpiel w nagrodę, porządki na jachcie. Idziemy na zakończenie regat.

Ogólnie można uznać weekend za bardzo udany. Nie sportowo, ale jako czas spędzony na wodzie. Jesteśmy naprawdę zmęczeni. Ale tak jest dobrze.

Oficjalne wyniki są tutaj.

P.S.1 Nie opisywałem wszystkich błędów, przedziwnych zahaczeń i zaplątanych lin, bo byłoby nudno.
P.S.2 Lista spisana w sobotę wieczorem daje do myślenia. Niektóre punkty to rzeczy do zrobienia na jachcie. Czyli dopieszczanie detali. Kilka punktów wynika z przyjętej filozofii pływania, pływania turystycznego oraz startów w regatach na długich trasach. Albo - albo - albo...