Samotnie na regatach 2022, czyli dlaczego się da... |
12.07.2022 |
Relacje z Regat
Samotników opisywałem rzadko. A dokładniej, to tylko
raz, kilka lat temu. Niewiele brakowało, żeby dość emocjonalny opis pojawił się rok temu, ale w połowie pisania odpuściłem. Emocjonalny, bo związany z wątkami na obu forach żeglarskich dotyczącymi używania żagli na kursy pełne. Czego rzekomo robić się nie da bez kosmicznej przynajmniej technologii na pokładzie. Ale nawet wtedy jest to zajęcie dla wariatów i samobójców. Z drugiej strony opisywanie tych regat jest o tyle trudne, że wcześniej piszę oficjalny opis na stronę Gryfu, i potem trzeba się pilnować, żeby się nie powtarzać. W Regatach Samotników Gryfu startuję od bardzo dawna. Kiedyś nawet na Tensorze (wieki temu) potem na Pallasie, potem na Czarodziejce. Z różnym skutkiem. Bywała wygrana, bywała także druga część stawki. Od początku. Regaty organizuje Gryf, więc odbywają się w Gdyni. To oznacza, że trzeba dopłynąć w piątek. Od dawna biorę po prostu urlop na ten dzień, żeby płynąć spokojnie, przed południem. Do tej pory zawsze, jako organizator-nadzorca, miałem co robić przy organizacji regat. Ale od tego roku już wszystko dzieje się samo. Albo nie samo, ale dzięki kilku osobom. Jacht jest gotowy do płynięcia, jak wchodzę na jego pokład w piątek rano. Startuję dość wcześnie, bo przed godziną 10. Znając prognozy i żeby nie tracić czasu, rozkładam na pokładzie tylko szoty, genuę nr 2, autopilota, moją gumę z linką na rumpel i to wszystko. Resztę rozłożę po drodze. Także po drodze planowałem śniadanie. Mam niemal idealnie pod wiatr do Gdyni. Prognozy są niepewne, w sensie, że ma wiać i szkwalić. Faktycznie tak było. Wiatr szybko wzrósł i za Portem Północnym założyłem ref na grocie. Potem nawet myślałem nad drugim, ale jednak nie było potrzeby. Ze śniadania oczywiście nici, chciałem się skupić na sterowaniu, a zmienny co do kierunku wiatr, potem słabnący, nie działa najlepiej na pokładowego autopilota. Poza krótkim deszczem w sumie było dobrze i żeglowało się całkiem miło. Płynąłem w szkłach kontaktowych zamiast okularów i to był strzał w dziesiątkę. Co prawda wtedy bardzo słabo widzę to co na ekranie GPS, ale coś za coś. To był test, zdecydowałem, że w regatach też będę używał szkieł kontaktowych. Na jachcie jest dobre miejsce do zakładania i zdejmowania szkieł. Siada się na kibelku, włącza lampkę tuż koło małego lusterka na grodzi, szkła i ręcznik papierowy kładzie na półeczce koło umywalki. Warunki lepsze niż w domu. Oczywiście dalej nie wyobrażam sobie zakładania szkieł na morzu, na fali. Ale może kiedyś dojdę i do tego. Do Gdyni dopływam przed godziną 14. Nigdzie mi się nie spieszyło, więc dohalsowałem do pławy GS, omijając po drodze różne trenujące grupki jachtów. W marinie trochę mało miejsca, staję na drugiego na falochronie wschodnim. Idę do klubu, dowiaduję się, że zgłosił się do regat szósty jacht, że tylko ja startuję ze spinakerami. Ehhh, ginie duch w narodzie. Zgoda, że prognozy na weekend są dość wredne, ale jednak. Z drugiej strony, gdyby wszyscy mieli żagle na kursy pełne, to każdy miałby podobne problemy. Tylko że zaraz pada argument, że wtedy przewagę będą miały małe jachty. To prawda. Ale małe jachty generalnie mają trudniej, więc takie wyrównanie szans mogłoby być ciekawe. Dygresja. Ktoś kiedyś rzucił pomysł, żeby zrobić regaty nietypowe. W sensie, że jachty płyną na świadectwach non-spinaker, ale żagli spinakerowych można używać. Tak nietypowo, w nietypowych regatach. Wracam na jacht z instrukcją żeglugi i czytam ją uważnie, może nawet ze zrozumieniem. Wieczorem w gronie uczestników regat chwila rozmowy, ale to przecież normalne. Rano była obowiązkowa odprawa, ostatnie ustalenia. Przed godziną 9 ruszamy z portu. Wszyscy samotne żeglowanie mamy opanowane na pewno w stopniu przyzwoitym. Pierwszy wyścig jest wyścigiem up-down, z jedną pętlą o długości boku 2 mile. Górny znak sędzia ustawia dość blisko brzegu, przy końcu bulwaru. Start, przy zachodnim kierunku wiatru, jest oczywiście w morzu. Płyniemy dwie mile. Od wczoraj mam ref na grocie, ale dochodzę do wniosku, że lepiej będzie go zdjąć. Nie wieje aż tak mocno, a pod Gdynią mogą być cisze, więc lepiej mieć więcej żagla. Oczywiście nie zmieniam genuy małej na dużą, aż tak słabo nie wieje. No i pytanie, jak będzie wiało później. Badam linię startu, korzystny jest start przy pinie. Start wychodzi całkiem nieźle, co widać na zdjęciach Cezarego Spigarskiego z Oficyny Morskiej. Zdjęcia i opis są pod tym linkiem. Halsówka wychodzi mi też całkiem dobrze i na górny znak wchodzę na drugiej pozycji. Oczywiście GoodSpeed trochę uciekł, ale nie aż tak bardzo dużo. Wieje prawie fordewind, ze wskazaniem na prawy hals. To bardzo dobrze. Autopilot włączony, a ja szybko wpinam w reling mniejszy spinaker, podłączam liny i stawiam spinakerbom. Potem zrzucam genuę. Normalnie najpierw stawia się spinakera, a potem zrzuca genuę, ale nie w samotnej żegludze przy silnym wietrze. Jak spinaker zapali, to autopilot sobie nie radzi (za niska klasa) i lepiej wtedy na dziób nie chodzić. To wszystko wiem z doświadczenia. To ładny eufemizm na przeżyte dawniej, w regatach, kłopoty... Stawiam spinakera. I tutaj pech, albo mój błąd. Spinaker wychodzi skręcony. To się czasami zdarza, przy długim stawianiu, albo przy złym wpięciu lin. To oznacza kłopoty, stratę czasu i duży wysiłek. Luzuję fał spinakera do połowy i rozkręcam spinaker, umiejętnie ciągnąc za właściwy bras i lik, gdy spinaker gaśnie za grotem. Taaak, to też mamy opanowane. Co wynika, oczywiście, z „doświadczenia”. Spinaker się rozkręca i zapala. Skok do rumpla, korekta autopilota, a potem pracowite wybieranie fału (co idzie ciężko, wiadomo) i brasów (co już idzie o wiele łatwiej, bo kabestany szotowe są duże). Korekta ustawień spinakerbomu i lewej brasołapki. Szot spinakera w łapę, w drugą łapę rumpel. Trzecią ręką sięgam po wodę i uzupełniam płyny w organizmie. Spinaker pięknie pracuje i zaczyna się świetna jazda. Zerkam do tyłu - nikt mnie nie dogonił. Czujnie zerkam na wiatromierz, na icka na wancie, na metę. Bardzo się cieszę, że mogę płynąc prosto na metę pełnym, ale jednak baksztagiem. To dużo daje, nie muszę robić przebrasowania (i tak bym nie próbował w takich warunkach). Ile wieje? Od 14 do 19 węzłów. I jakby coraz mocniej. W końcu meta. Zrzucam bez problemów spinaker, ostrzę, czas na porządki. To jest właśnie dodatkowy problem spinakerowców. Inni po mecie odpoczywają, a ja muszę wypiąć fał i brasy, uporządkować liny w kokpicie, pójść na dziób i złożyć spinakerbom, oraz wejść do kabiny i złożyć spinakera. To wszystko zajmuje czas i kosztuje sporo wysiłku. Oraz, potem, zużywa wodę i/lub kwas chlebowy. ;) Czasu trochę mam, bo jachty za mną są dość daleko. Wiatr się utrzymuje i zastanawiam się na zarefowaniem grota, ale w końcu rezygnuję. To zawsze mogę zrobić, także w wyścigu. Sędzia podaję trasę długiego wyścigu. Sprawdzam czy fał spinakera jest na właściwej burcie. Wygląda na to, że jest. Start znów jest korzystny przy pinie. Ale tym razem spóźniam. Zaplątałem się za dwa jachty i trochę zabrakło czasu. Gdy tylko jest okazja, robię zwrot i uciekam na czysty wiatr. Halsówka wygląda podobnie jak poprzednio, bo początek trasy jest taki sam jak wcześniej. Dwie mile pod Gdynię. Wychodzi mi to teraz gorzej, ale i tak wpadam drugi na boję. Czas na spinaker. Ty razem stawiam go trochę inaczej i wszystko idzie sprawnie. Nie można było tak poprzednio? Ehhhh. Płyniemy do pławy N5. Odrabiam straty, uciekam jachtom za mną, doganiam GoodSpeed-a. Ale wiatr kręci. Za Redłowem trochę słabnie. Potem znów rośnie. Zerkam na chmury po prawej. Wiatr wyostrza, a po zawietrznej mam statki na kotwicy. Po kolejnym szkwale, trochę wcześniej niż chciałem, zrzucam spinaker. Autopilot steruje, a ja przede wszystkim likwiduję spinakerbom. Na pławie będzie zwrot przez rufę. Trochę porządków i czekam. Po boi kurs na pławę GD. Pełny bajdewind. Trudno się mówi, bo na spinaker nie ma szans. Dopada mnie ulewa, i to porządna. Znów się cieszę, że nie mam okularów, przynajmniej wszystko widzę. Szkwały pod 20 węzłów, kokpit przegrodzony szotem genuy, więc nie schodzę po sztormiak. Mam nadzieję, że zmoknę tylko trochę. Deszcz przechodzi po kilku minutach. Potem Łukasz z GoodSpeed-a mówił mi, że zniknąłem mu zupełnie z widoku. Najgorsze jest to, że po ustaniu ulewy wiatr cichnie do 8 węzłów. Nosz kuuurcze, a za mną płyną. Cisza nie trwała długo, ale zawsze to strata. Zimno mi. Schodzę pod pokład, zakładam górę sztormiaka i wyciągam kanapkę, przygotowaną specjalnie na wyścig, co rzadko mi się zdarza. Rumpel w jednej dłoni, w drugiej kanapka, trzecią czasami reguluję szot (kabestany samoknagujące odpowiedniej wielkości to prawdziwy skarb). Zbliża się pława GD, będzie halsówka do Gdyni. Zerkam na wiatromierz i rozważam refowanie się. Zwrot na boi, wybranie żagli, ustawienie kursu. Prawy hals, wiatr wieje solidnie, 16-19 węzłów, czasami więcej. Osłabnie potem czy nie? Stwierdzam, że osłabnie pod Gdynią. I to był błąd. Na zarefowanym grocie płynąłbym po prostu szybciej, a wiatr pod Gdynią wcale nie osłabł. Ale na razie mam inny problem. Fał genuy jest za słabo wybrany. W regatach załogowych sprawa jest prosta: jedno polecenie i załoga robi, co trzeba. Samemu jest trudniej. Włączam autopilota, szykuję korbę w kabestanie fałowym, druga korba jest w szotowym. Luzuję szot genuy, wybieram na chama fał, wybieram szot. Wracam do rumpla i płyniemy dalej. Mirabelle jest dość blisko za mną. Pocieszam się, że płynę ostrzej i tak samo szybko, a to w końcu większy jacht. O halsówce nie ma co pisać. Pod Gdynią przebijam się przez jachty trenujące lub mające regaty. Popełniam jeden błąd, płynąc trochę za bardzo w prawo. Mirabelle odzyskuje trochę dystansu. Meta, potem port. Wyniki, zwłaszcza długiego wyścigu, są trochę zaskakujące. Wygrywa Mirabelle, drugi jest GoodSpeed, ja mam trzecie miejsce. W pierwszym mam miejsce drugie. Kuurcze, gdyby nie splątany spinaker, to byłaby szansa na pierwsze. Gdyby, gdyby. O jeden błąd za dużo. O godzinie 18 w klubie jest spotkanie przy pierogach. Dyskusje o formule regat, o planach na następny rok. Zdania co do postaci i liczby wyścigów są podzielone. Pytanie, czy słuchać opinii tych, którzy na regatach są, dość nieliczni, czy opinii tych, którzy zrezygnowali ze startu. Z różnych co prawda powodów, ale jednym z nich jest niechęć do krótkich wyścigów. Oczywiście wiem, że ludziom się nie chce pływać samotnie w regatach, które trudno wygrać, które wymagają dużego wysiłku i które w żaden sposób nie są wyczynem, którym potem można się chwalić... Spotkanie nie jest zbyt długie, po prostu wszyscy są zbyt zmęczeni. Rano w niedzielę nie ma odprawy, więc można spać odrobinę dłużej. W nocy pada deszcz, a ja wstaję bardzo wcześnie. Skoro nie trzeba wstawać, to nie chce się spać, logiczne! ;) W niedzielę wychodzimy z portu po godzinie 9. Wcześniej były dyskusje nad doborem żagli. Płyniemy na start. Miejsce jak w sobotę, ta sama boja zwrotna pod Gdynią. Tuż przed startem przechodzi nad nami ulewa. Sędzia ją przeczekuje, i tak mało widać. Oczywiście mam szkła kontaktowe i to jest zupełnie inna jakość żeglowania w takich warunkach. Sprawdzam kierunek wiatru i przenoszę fał spinakera na prawą burtę. Czeka nas wyścig średni. Start przy pinie znów jest korzystny i tak startuję. Jest dobrze! Ale potem wiatr zaczyna powoli odkręcać w prawo. Halsówka nie była najlepsza, nie tylko w moim wydaniu i jachty się tasowały. Na boję pod Gdynią wpadam jako drugi, ale tuż za mną jest Pallas a co gorsza, blisko jest Mirabelle. Mój główny rywal w punktacji generalnej. Płyniemy na pławę GD. Miał być pełny baksztag, ale wiatr za bardzo odkręcił i robi się żużel genakerowy. Wiatr od 100 do 120 stopni od burty. Wieje 16-18 węzłów, nie ma mowy o spinakerze. Szkoda, cholera. Przerzucam genuę na szot zewnętrzny. Pallas za mną wstawia wytyk do genuy. Warto? Nie warto? Oceniam że nie warto i to chyba też był błąd. Ale nie mam pewności. Królestwo za genakera! Ale kto wie, czy bym go stawiał. Uciekam Pallasowi, ale przed pławą on odzyskuje dystans. Traci trochę na likwidacji wytyku. Ruszamy już na metę. Bajdewind, ale niezupełnie na ostro. Lekko luzuję żagle i skupiam się na sterowaniu. Pallasowi uciekam, ale Mirabelle jednak nie. Chyba jednak trzeba było się zarefować. Wiatr powoli rośnie. Za metą chwila oddechu. Do Górek mam fordewind, wystawiam genuę na spinakerbomie na motyla. Żegluje się bardzo fajnie, ale o oddechu nie ma mowy. Wieje coraz mocniej, często ponad 20 węzłów. Blisko za mną płynie Mirabelle, gdzieś z tyłu także Amaris. Wiatr dalej odkręca i likwiduję spinakerbom. Baksztagowa fala miota jachtem, a mnie chce się spać. Po zacumowaniu w AKM-ie czas na porządki, ale zaczyna padać. Przechodzi krótka ulewa. Robię porządki, na ile się da. Potem obiad, potem kąpiel z jachtu. Woda jest cieplejsza niż powietrze. Pływanie dobrze mi robi, to zawsze świetny odpoczynek. Ostatni wyścig przegrywam z Mirabelle i spadam w klasyfikacji generalnej na trzecie miejsce. Znów trzecie?! Bez spinakerów w świadectwie pewnie byłoby lepiej, ale mimo tego jestem przed trzema jachtami. Wyniki i oficjalny opis regat są oczywiście na stronie Gryfu. I jeszcze wyjaśnienie tytułu artykułu, czyli co się da. Da się oczywiście używać żagle na kursy pełne, bez żadnych wspomagaczy typu roler czy skarpeta, które tylko komplikują manewry. Może warto spróbować? Czasami bywa, hmm, emocjonująco... Mimo to, albo dlatego, warto. |