Regaty Jubileuszowe 95-lecia Gryfu 2023,
czyli pogoda była piękna
5.07.2023

Przed rozpoczęciem pisania tej relacji przeczytałem relację z roku 2018. Chciałem sprawdzić, co się zmieniło przez 5 lat. To jednak sporo czasu.

Regaty zawsze zaczynają się podobnie. Trzeba przygotować jacht, co wyszło nam średnio, trzeba kupić i załadować zapasy, trzeba też doprowadzić jacht do Gdyni.
W efekcie nie udało nam się przygotować jachtu wcześniej i musieliśmy zrobić to w piątek.
Przyjechaliśmy na jacht przed południem. Wynieśliśmy z jachtu narzędzia i różne materiały do prac wszelakich, które na jachcie jeszcze były. Jak widać, przygotowanie do sezonu ciągle nam kuleje.
Z rozpędu i przez przeoczenie i tak zostawiłem na jachcie np. pojemnik z zapasowymi śrubami i kilka innych drobiazgów. Trudno się mówi.
Ponieważ na regaty płynęliśmy tylko we dwoje a do żywności na jachcie mamy od jakiegoś czasu podejście minimalistyczne, ta sprawa została szybko ogarnięta. Woda już była, rzeczy osobiste też.

Warunki na morzu były wredne, wiało prawie z północy i to dość mocno. Czemu, ach czemu tak musi być? My chcemy się tylko dostać do Gdyni. Na sztag wędruje duży fok, żeby się nie męczyć zbytnio. Wychodzimy z mariny około 11, podchodzimy do wyjścia na morze. Stawiamy grot i od razu go refujemy. Potem fok w górę i wychodzimy. Trochę szkoda nam czasu, więc ze wspomaganiem silnikiem, żeby nie trzeba było w wyjściu halsować.
Nawet nas silnik rozleniwia...
Na morzu jak to na morzu w takich warunkach (wiatr do 19 węzłów). Fala spora, trochę chlapie. Ja oczywiście nie mam na sobie sztormiaka (jak zazwyczaj).
W efekcie silnik wyłączamy dopiero za głowicą nowego falochronu Portu Północnego.
Asia steruje ubrana już na bojowo. Narzekamy trochę do siebie, że czemu taka pogoda, czemu nie mogło być z wiatrem w pięknych okolicznościach przyrody?
Tylko że przecież są piękne okoliczności! No dobra, nie jest wcale źle. Robię kilka zdjęć wody i tychże pięknych okoliczności...
Poza tym, do Gdyni mamy pełny bajdewind, bez halsowania, więc naprawdę nie można narzekać!

Zawiązuję reflinki na grocie, żeby mniej przeszkadzała jego fałda pod bomem. Potem czas na herbatę i jakieś drobne porządki. W Gdyni cumujemy przed godziną 15, tuż przed Diamantem GT (który jest naszą konkurencją w regatach). Załatwiamy odbiór trackerów (tym razem mamy aż dwa systemu trackingu) a potem załoga dopomina się o obiad w Pierożku. To co prawda przy Świętojańskiej, ale zawsze warto zadowolić załogę!
Potem dozbrajamy jacht w brakujące na pokładzie liny i robimy porządki już na morze.

Ponieważ start ma być tuż przy marinie, wychodzimy dopiero o 18:30. Jachtów nie jest zbyt wiele, a linia startu jest ustawiona skośnie do wiatru. Wybieramy środek na miejsce startu, nie chcąc podochodzić zbytnio pod falochron. Start okazuje się prosty, nikt nikomu nie przeszkadza, kilka sekund spóźnienia i można płynąć. Mamy bajdewind lewego halsu aż do Helu. Trochę pełniejszy niż całkiem na ostro.

Tak przy okazji, to zdjęcia ze startu są na stronie Oficyny Morskiej pod linkiem:
https://oficynamorska.pl/2023/95-lat-uhonorowane-w-jkm-gryf/

Asia jak to zwykle siada na balast i pozostaje nam płynięcie. Wiatr ma słabnąć, więc po namyśle jeszcze w porcie wybraliśmy dużą genuę. Gdyby wiało za silnie można się zarefować a zmiana genuy z małej na dużą to duża strata.
Wybór był dobry i choć w drugiej połowie drogi do Helu wiatr przekraczał 15 węzłów to jednak oparłem się pokusie refowania. Słusznie, jak się okazało. Przy Helu wiatr już wyraźnie osłabł.
Tutaj pojawił się stary dylemat jak okrążać cypel. Prognozy prądowe znaliśmy (Asia tego pilnuje!). Wiatr w pysk a prąd zgodny. Nawet bez przyrządów było to oczywiste, gdy było wyraźnie czuć i widać, że wiatr jest przeciwny do prądu, co daje efekt w postaci krótkiej i zbełtanej falki.
Pod Hel podchodziliśmy dość blisko brzegu płynąc ostro na wiatr. Oceanna i Vataha przed nami płynęły znacznie pełniej i dalej. Podobnie zresztą jak większość jachtów. Tutaj zarobiliśmy pierwszą ratę na dobry wynik, co widać na trackingu. Sporo odrobiliśmy do czołówki. Chociaż zwrot mogliśmy zrobić odrobinę wcześniej. Byłoby bardziej nerwowo przy płyciźnie w znanym nam miejscu, za to jeszcze byśmy odrobili dystans, ale trudno było przewidzieć dokładny kierunek wiatru.

Nadchodzi noc. Księżyc świeci z lewego baksztagu. Jest prawie pełnia, jasno, pogoda jest cudowna. Przypominam sobie, że także dlatego lubię nocne regaty. Woda w morzu ma 12 stopni, na niebie nie ma choćby chmurki i ogólnie jest zimno. Zimno nawet jak na czerwiec.
Zaczyna się nocne życie. U nas nie mamy żadnego harmonogramu wacht czy czuwania. Czas coś zjeść i może herbatę...

Za Jastarnią wiatr się trochę wypełnia. Vataha odchodzi lekko w morze, my z Oceanną płyniemy przy brzegu.
Przy Władysławowie wiatr maleje do około 6 węzłów i wyostrza. Lecimy dalej tak ostro jak wiatr pozwoli, czekając na jego zmianę. Wykorzystujemy każdą okazję do podostrzenia i udaje nam się minąć Rozewie bez zwrotu. Oceanna zwrot robi wypływając przed naszym dziobem niemal z lasu (w nocy wszystkie koty są czarne). Płynący z nami poza konkurencją (mieli być w regatach) Idefix przechodzi nam jeszcze bliżej przed dziobem. A w końcu to Pogo 12,5... Oni za chwilę wracają a my walczymy dalej. Wiatr słabnie i rośnie, powoli odkręca w lewo, dociskając nas do także powoli odkręcającego brzegu. Wytrzymujemy nerwowo (stary tekst i prawdziwy). Rozewie za nami, Oceanna straciła i jesteśmy tuż za nią. To było drugie miejsce, gdzie TROCHĘ zarobiliśmy na dobry wynik.

W końcu wiatr słabnie i odkręca o ponad 100 stopni. W zasadzie pozostaje nam zrobić zwrot. Po pewnym  czasie wiatr się mocno wypełnia a my popełniamy błąd i stawiamy genakera. Wiatr szybko cichnie do niemal zera i wyostrza. I nas i Oceannę, która jest bardzo blisko, odwraca dziobem na wschód. Cisza nie trwała długo, ale bezsensowne stawianie i zrzucanie żagla w nocy, zrzucenie ganuy i potem postawienie, porządki, kosztowały nas trochę czasu, wysiłku i drogi.
Tutaj straciliśmy pierwszą ratę na dobry wynik.
Vataha, będąca dalej w morzu, po prostu nas opłynęła, poszła bardziej na zachód i zrobiła zwrot sporo później niż my.
Jest godzina 3 rano, jesteśmy blisko za Oceanną, sprawdzamy na AIS-ie, że Vataha jest ponad milę od nas, wyżej do wiatru i trochę przed nami.

Zmieniamy się na sterze, ja idę spać. Asia walczy bardzo ładnie, uważnie steruje i wychodzimy powoli nad Oceannę. Tadam!
Wiatr powoli odkręca w lewo, my razem z nim. Kurs jest na znak. Ranek, robi się cieplej.

Z rzeczy praktycznych: Asia idąc spać szykuje sobie kupiony w zeszłym roku termofor, co bardzo dobrze się sprawdza.
Wiatr jest zmienny co do siły i jeszcze powoli idzie w lewo. Oceanna także powoli nas wyprzedza od zawietrznej.
Kierunek wiatru to 90 stopni, potem 100, czasami trochę więcej. Genaker czy nie? Nie znamy żagla, nie wiemy ile nam da. Ale decydujemy się spróbować. Stawianie nie idzie nam wcale tak bezproblemowo... Raczej jakby przeciwnie.

Tak przy okazji, jak ktoś mi powie, że genaker jest łatwiejszy w obsłudze od spinakera, to usłyszy ode mnie soczyste „a gówno prawda”. Ale to osobny wątek, do omówienia w artykule o żaglach na kursy pełne.

Płyniemy na genakerze godzinę i w końcu go zrzucamy. Cała akcja to był błąd. Tutaj straciliśmy drugą i dość dużą ratę naszego dobrego miejsca. Po prostu było za ostro. Błędy przy stawianiu (np. wypiął się karabinek halsu), błędy przy zrzucaniu (zaczepił się o reflektor radarowy na achtersztagu i na rurze anteny na rufie) - porażka!.
Z drugiej strony sporo się nauczyliśmy o naszym nowym żaglu, szkoda tylko, że podczas wyścigu.
Porządkujemy wszystko, ustawiamy kurs na punkt zwrotny.

Do punktu jest blisko, a trafiamy (jak i cała nasza flota) na statek Amber Cecylia robiący pomiary (ciągnie za rufą sprzęt). Jachty po kolei uzgadniają zasady mijania się. Słyszymy te rozmowy i gdy przychodzi nasza kolej „pocieszam” rozmówcę, że mamy regaty i za nami płynie jeszcze 6 jachtów. Oraz że tą samą drogą będziemy wracać... ;)

Zbliżamy się do punktu a dość blisko niepokoi nas jeszcze inny statek, także najwyraźniej badawczy, który kręci się blisko nas i w sposób dla nas niejasny.

W końcu jesteśmy. Pierwszy raz mijamy wirtualny waypoint. Dla nas to nowe doświadczenie. Robimy zwrot przez sztag, czujnie zerkamy na statek w pobliżu i ruszamy w drogę powrotną. Na punkcie przywiało nam 15 węzłów. Potem wiatr jest trochę pełniejszy niż poprzednio. Pomni doświadczeń nie planujemy genakera za to zabieramy się za jakiś obiad. Asia zamówiła w Pierożku porcję pierogów na wynos, która ja teraz podsmażam. Asia dostaje swój obiad, autopilot przejmuje ster, a ja smażę sobie parówki z jajkami. Jak szaleć to szaleć. Coś ciepłego było nam bardzo potrzebne i posiłek wyraźnie podniósł nasze morale. Do tego herbata - pełnia szczęścia. Zbliżamy się do znanej nam już Amber Cecylii, ale tym razem mamy mniej szczęścia i musimy go(ją?) lekkim łukiem okrążyć.
Drobna strata. W sumie jak dla nas takie sytuacje to norma.

Wiatr jeszcze trochę się wypełnia i jednak stawiamy genakera. Już troszkę sprawniej.
Zostawiam Asię z genakerem i idę spać. Budzi mnie kuter rybacki, który przez UKF-kę chce ustalić co my robimy. Wiatr ścichł, jacht zwolnił. Wyjaśniam sytuację, żegnamy się z pozdrowieniami.
Genaker ląduje pod pokładem a my ruszamy dalej na wiatr.
Przychodzi wieczór. Sprawdzam stan rozładowania akumulatora na mierniku pojemności. Jest w normie, czyli niecałe 20%. Włączamy światła i ogólnie szykujemy się do nocy.
Zostaję sam na pokładzie. Księżyc świeci z prawego bajdewindu, jest chyba pełnia. Znów bajkowo, tylko coraz zimniej.
Kupiliśmy dwa komplety ocieplanych sztormiaków Imax. To ich drugi sezon albo trzeci.
Teksty o tym, jak ważne są oddychające sztormiaki już dawno uznaję za majaczenie. Na Bałtyku, w zimną noc, gdy woda ma 12 stopni a powietrze poniżej 10, oddychalność stroju jest na ostatnim miejscu na liście ważności.
Ocieplane spodnie założyłem na początku swojej „wachty”. Ale potem zszedłem pod pokład i założyłem górę, postawiłem kołnierz. Było dużo lepiej na pokładzie, ale ciągnęło zimno po stopach.
Znów zszedłem pod pokład, wyszukałem wełniane skarpety i kalosze, których używam bardzo rzadko.
Teraz było ok, a najbardziej rozgrzało mnie zakładanie tych kaloszy...

Trwałem na sterze. Minęła północ. Powoli płynęła godzina za godziną. Gdy miałem dość, to schodziłem na chwilę pod pokład sprawdzić pozycję innych jachtów na AIS-ie, sprawdzić sytuację ogólnie, zrobić sobie kanapkę czy herbatę. No i rozważałem sytuację, jak podejść do brzegu. Pamiętając o prognozie i myśląc o warunkach.
W efekcie lekko zmieniłem kurs na najkrótszy do naszego waypointu przy Półwyspie w okolicach Jastarni.

Oceanna i Vataha leciały z przodu i bardziej na wschód. Uznałem po namyśle, że jednak spróbujemy przejść najkrótszą drogą.

Świt, robi się cieplej. Widać od dawna ląd, do którego zbliżamy się powoli po stycznej.
Wchodzimy w prąd. Wiatr to pełny bajdewind więc jest super. Zbliżam nas do brzegu trochę bardziej niż biegnie najkrótsza trasa, żeby zmniejszyć wpływ prądu oraz licząc na korzystniejszy wiatr. Choć to zawsze loteria, ale tym razem wypala. Okrążamy powoli cypel, a wiatr odkręca razem z nami. To dodatkowy bonus. Wieje słabo, około 6 węzłów. Zbliżamy się bardzo do jachtów z przodu, które widać dobrze z lewej strony za genuą. Zerkam do tyłu. Daleko, ale to chyba Andromeda. Tak nam mówi tracking.

Wiem, że podchodząc pod brzeg ryzykuję. Ale wiatr cały czas jest, więc to ryzyko odpadło.
Wiem, że czeka nas cisza, ale nie wiem dokładnie kiedy. Wychodzimy na wysokość latarni, widać Gdynię, można wyostrzyć. Powoli odchodzimy od brzegu. I wtedy wiatr zdycha. Dryfujemy powoli w kierunku pławy Hel i toru wodnego. Dokładnie na środku toru stajemy. Ponieważ jednak coś u nas pływa, to wywołuje nas VTS Zatoka. A potem wchodzący do Zatoki statek Mazury. Mazury mówi nam, że przejdzie nam za rufą. Bardzo mnie to cieszy, problem się rozwiązuje.
Próbuję utrzymywać dziób jachtu w kierunku właściwym. W końcu wiatr przychodzi. Słaby, ale możemy zejść z toru (oczywiście kierując się prosto na metę). W tym czasie Andromeda, płynąc tak jak my przy brzegu, dogoniła nas i w sumie wyprzedziła. Vataha i Oceanna poszły dalej w Zatokę i też odzyskały część wcześniejszej straty.
Trafiliśmy w złe miejsce w złym czasie. Mogło być pół godziny później? Ano mogło. A mogliśmy być tam pół godziny wcześniej? Hmm, chyba mogliśmy... Czyli pływamy za wolno...
Tutaj straciliśmy najwięcej z naszych rat na dobry wynik.

Lecimy na metę prawie połówką. Z prawej strony Andromeda powoli nas wyprzedza. Wiatr 4-5 węzłów. Pozorny bajdewind. Gdy wiatr jeszcze trochę się wypełnia i rośnie do 6 węzłów stawiamy genakera. Jest dużo lepiej, zaczynamy uciekać Andromedzie.
Siedzę na pokładzie już niemal 12 godzin a niezbyt chce mi się spać. Jest co robić i czego pilnować.
Andromeda zostaje z tyłu, ale co dalej? Wymieniać genakera na spinaker? Nie decydujemy się na to, i to był kolejny błąd. Wchodzimy między statki na redzie, wiatr się coraz bardziej wypełnia i przechodzi na fordewindowy. Zaczynamy halsować baksztagami. Pierwszy zwrot przez rufę z genakerem. Fatalnie. Potem drugi - jeszcze gorzej. Żagiel oczywiście gaśnie (nie da się zrobić rufy z genakerem tak, żeby ten nie zgasł, tutaj spinaker zdecydowanie wygrywa) a co gorsze, zaplątuje się na sztagu. Asia go rozplątuje, płyniemy dalej. Kolejny zwrot i kolejny. Wiatr trochę silniejszy, ale kręci. Wpływamy blisko przed Oceannę. Do mety jest bardzo blisko, wiatr odkręcił jeszcze bardziej. Z trudem wchodzimy na metę dokładnie w południe, 24 sekundy przed Oceanną. Cholera jasna, ze spinakerem nie byłoby takich problemów!!! Kolejna nauczka.

I kolejna rata kosztów naszej dobrej pozycji...
Wchodzimy na chwilę do Gdyni oddać trackery. Wychodzimy i ponieważ dalej wieje słabo, zostawiamy silnik. Powoli porządkujemy liny na pokładzie i rzeczy pod pokładem.
O dziwo niezbyt chce mi się spać. Zasypiam jednak w końcu w kokpicie, myśląc że na chwilkę a wyszła dobrze ponad godzina. Tak w każdym razie twierdzi załoga, która doprowadziła nas do Górek.

Jak można podsumować regaty? Pogoda była naprawdę piękna, jak rzadko się zdarza. Drogę do Gdyni w piątek możemy pominąć, w końcu nie było źle. Księżyc w pełni, krótkie noce, bardzo spokojna woda.
Sporo kombinowania na trasie, które nawet wyszło i problemy z obsługą nowego żagla. Trochę rzeczy do poprawienia i naprawienia. Np. zepsuła się zapalniczka do kuchenki, a to ważna sprawa.

Za nami 47 godzin pływania i 218 mil.

Wyniki są na stronie klubu.
Zostały policzone z trasą predefiniowaną all purpose. Tylko że na całej trasie właściwie nie było halsówki, a kursy spinakerowe to tylko kilka mil. Testowo przeliczyłem wyniki prowizoryczną trasą konstruowaną. Kolejność się nie zmienia, ale nasza strata do Diamanta wynosi 27 minut. Dalej dużo, ale jednak sporo mniej.