Znów samotnie na regatach 2023,
czyli tym razem jednak dydaktycznie...
9.07.2023

Relacja z Samotników z roku 2022 zaczyna się tak: „Relacje z Regat Samotników opisywałem rzadko. A dokładniej, to tylko raz, kilka lat temu.”
Czyli opis tegoroczny będzie dopiero trzecim opisem tych regat. Czemu rzadko opisuję te regaty wyjaśniłem rok temu. A czemu te chcę opisać?
Właśnie dydaktycznie. Oczywiście poza tym, że dla siebie samego, żeby za jakiś czas pamiętać jak było.
Jeżeli chodzi o dydaktykę, to te regaty są dobrym przykładem tego, z czym walczę w rozmowach od wieków.
Krótki opis znajduje się na stronie Gryfu (jak zwykle od lat).
Opis oficjalny jest opisem oficjalnym, tutaj mogę sobie pozwolić na subiektywizm.
Patrząc na wyniki tegoroczne, w klasie ORC widać dwie rzeczy. Dwa pierwsze miejsca zajęły jachty bez spinakerów/genakerów.
I tutaj od razu komentarz pada: wiadomo, że z żaglami dodatkowymi nie ma się szans, a jak trasa była mało spinakerowa, albo wiało mocno, to już w ogóle. Jest to prawda objawiona, która zakorzeniła się na mur.
Druga rzecz jest taka, że wygrały jachty najszybsze. No to od razu pada: jasne, im wiało, jak wpłynęły na metę, to wiatr ścichł i te dalej nie miały szans. Z tym że wiatr ucichł dla drugiej części stawki, to prawda i końcówka floty miała już o wiele gorsze warunki niż czołówka.
Czyli, w skrócie, warunki zdecydowały i nic się nie dało zrobić. To druga prawda objawiona, która funkcjonuje od dawna tak samo jak ta pierwsza prawda.
Czyli co? Było jak było, każdy jakieś drobne błędy zrobił ale wyniki rozdały warunki.
Takie podejście ma dwie wady. Po pierwsze, to trochę deprecjonuje tych, którzy wygrali po przeliczeniu.
Co ważne, gdy warunki są odwrotne i wygrywają jachty wolniejsze, to także pada stwierdzenie o warunkach i że ci co wygrali to... Ogólnie: ci co wygrali pływają tak sobie i gdyby nie warunki, to byśmy (to ci od głoszenia prawd objawionych) im pokazali...
Druga wada takiego podejścia jak wyżej, o czy już nie raz pisałem, to zamykanie się na refleksje i samodoskonalenie. Bo wszak u nas na jachcie jest idealnie, żadnych błędów nie zrobiliśmy, tylko warunki ustawiły wyścig.
Po co taki długi wstęp i jak wygląda prawda? Ano prawda wygląda tak, jak stare komentarze Radia Erewań do komunikatów Agencji TASS: „eto prawda, no nie sa wsiem...”.
Innymi słowy: świadectwa bez żagli dodatkowych oraz zmiana warunków na trasie to prawda. Ale nie cała.

Jak te regaty wyglądały ze strony Czarodziejki?
Zacznijmy od przygotowań. Ponieważ wyścig miał być długi to chciałem się przygotować do niego trochę lepiej niż zazwyczaj. Wiele razy pisałem, że u nas przygotowanie do regat kuleje. Rozwiązałem w sposób nowatorski sprawę aprowizacji na regaty. Nowa metoda dla nas (acz pomysł jest ściągnięty od jednej z uczestniczek Bitwy o Gotland), zastosowana na B8 pierwszy raz, trochę udoskonalona. To wypaliło. Woda w zbiorniku, woda do picia (także mój ulubiony kwas chlebowy), paliwo wlane do zbiorników kuchenki (dobrze, że o tym pomyślałem!), naładowanie wszelkich akumulatorków (latarki, szperacz, GPS-y, UKF-ka ręczna, telefon), ciuchy. Wbicie w oba GPS-y i w ploter pozycji wszystkich pław zwrotnych i weryfikacja ich pozycji (to nauczka z zeszłego roku). Liny, żagle, ciuchy. Niby wszystko ok. W sumie standard.
Na tej liście wyżej widać jeden brak. Drobny lub nie, tym razem okazał się ważny.
Poza tym odciążenie jachtu. To u nas zawsze kuleje. Regaty miały być słabowiatrowe i te kilkadziesiąt kg można było z jachtu wynieść.

Z powodu obowiązków organizatora wypływam z Górek w piątek rano. Pogoda piękna, wiatr bardzo słaby. Biorę na hol jacht kolegi i ruszamy do Gdyni na silniku.
Ktoś zapyta, jakie obowiązki organizatora? Ano np. zamieszczenie na stronie instrukcji żeglugi i komunikatów (obowiązek webmastera klubu). Rzeczą nową, którą trzeba logistycznie rozwiązywać, jest tracking. Trackery nie mogą przyjechać za wcześnie, bo się rozładują. Trzeba załatwić ich listę, odesłać ją do firmy od trackerów a same urządzenia rozdysponować na jachty, które przypływają do Gdyni często po godzinach pracy sekretariatu klubu.
Niemniej jednak wiele obowiązków już ze mnie zeszło, więc mam w Gdyni czas, żeby przygotować jacht do regat, zrobić na nim porządki po mojemu (lubię porządek na jachcie), pochować rzeczy, których nie będę używał i tak dalej. Poza tym przygotowanie nawigacyjne i meteo.

Jak się okazało, w Gdyni wieczorem, 5 jachtów z regat stało obok siebie w dwie tratwy, tak że przekazywanie zrobionych na jednym jachcie kiełbasek na grilu (jak widać, nie tylko my nie wyrzucamy każdego zbędnego grama), zrobionej u mnie kawy/herbaty albo dystrybuowanych między jachtami różnych innych trunków nie było trudne.
Innymi słowy, bardzo fajna integracja, a ja miałem okazję zwiedzić nowy w naszej flocie jacht, czyli J-92.
Konsultacje meteo zostały przeprowadzone dość dogłębnie, a moje stwierdzenie, że prognozy i tak się nie sprawdzają, nie zostało dobrze przyjęte. ;)

Ponieważ zebrali się wszyscy uczestnicy znanych ustawek sprzed dwóch lat, to ustaliliśmy, co robimy dalej z nagrodą, wygraną przez zwycięzcę naszego cyklu. Przypomnę, że regat w ramach prywatnego cyklu ustawek odbyło się 6. W gronie czterech jachtów. Wszyscy z wyjątkiem zwycięzcy zrzucają się na kratę wybranego piwa.
Zwycięzca rodzaj piwa wybrał, ja się zobowiązałem fizycznie piwo kupić. Co prawda zwycięzca rzucił uwagę, że ponieważ upłynęło duuużo czasu, a do tego inflacja jest ogromna, to może jednak piwa powinno być więcej. Co po namyśle uznaję za słuszne. Impreza odbędzie się w Górkach oczywiście, moje piwo wypije Asia (bo jednak nie zawsze pływaliśmy sami w tym cyklu), a druga krata piwa będzie dla ewentualnych gości imprezy.
Spać poszliśmy dość wcześnie, bo przed północą.

Odprawy w tym roku nie ma, więc czasu mamy więcej rano. Start niedaleko mariny. Wychodzimy po godzinie 9.
Trzynaście jachtów tasuje się, czekając na start. Wiatr jest słaby, w okolicy 4-5 węzłów, fali nie ma w ogóle. Pogoda jest piękna. Wiatru jest w sumie więcej niż w prognozie, a kierunek niezupełnie się zgadza. Co będzie później, to trudno powiedzieć.
Start był spokojny, nawet zupełnie niezły w moim wykonaniu. W samotnikach jednak zasady są trochę inne niż w załogowych regatach. Znamy się zazwyczaj dobrze i nikt nie chce robić numerów i walczyć na noże. Obsługa jachtu przez samotnika jednak jest inna i trzeba brać dużą poprawkę na poczynania innych jachtów.

Widać było po starcie, i widać to na trackingu, że koncepcje płynięcia były różne i zmienne. Wiatr kręcił, do Helu była halsówka, wiatr cichł.
W sumie wszyscy wiedzieli, że przyjdzie zmiana, ale jaka dokładnie i kiedy, trudno było powiedzieć.
Na początku korzystniejsza wydawała się strona prawa, ale chyba każdy czuł, że zmiana przyjdzie z lewej. Ale kiedy??? W tej sytuacji najbardziej zaryzykował Rastaban. Poszedł najdalej w lewo, dostał świeży wiatr z dobrej strony i objechał połowę floty. Jachy z prawej strony straciły, dwa nawet dużo. Ja nie byłem pewien czy grać na zmianę z lewej zanim dopłyniemy do Helu, ale generalnie trzymałem się lewej strony trasy. W związku z czym przegrałem ten etap umiarkowanie. W każdym razie część floty przegrała bardziej.
Niemniej jednak ten etap mógł być lepszy.

Do pławy Hel dopływam po 4 godzinach, więc widać, że nie wiało za wiele. Podejście do pławy mamy trochę nerwowe. Na TSS-ie płynie holownik z pogłębiarką na holu, a dogania ich kontenerowiec. Spotkanie akurat przy pławie. Purga przede mną luzuje genuę i zwalnia. Ja dopływam do pławy tuż za Rastabanem, nie musimy zwalniać, bo sytuacja się wyklarowała.

Tutaj widać, że skupiony na podejściu do boi i walce bezpośredniej przegapiłem przygotowanie genakera/spinakera do postawienia. Fał mam po właściwej stronie, ale worek z żaglem nie jest wpięty. Trochę  dlatego, że nie byłem pewien, co postawić. Rastaban nie miał tego dylematu i zawstydza mnie, stawiając spinaker zaraz po boi. Można? Można!
Ja marnuję czas, wpinając worek i liny. Decyduję się na genaker, ale do końca boku miałem wątpliwości, czy to był dobry wybór. Po obejrzeniu trackingu sądzę, że zły. Trzeba było postawić małego spinakera (bo płaski), który jednak jest znacznie większy od genakera.
Na długim w końcu boku do NS mogłem popłynąć szybciej. Może niewiele, ale jednak. Tylko że z genakerem jazda była spokojna i relaksowa, a ze spinakerem musiałbym trochę walczyć. Trzeba było zmienić żagiel po drodze. Ale to strata, tak mówił głos rozsądku. Szymon Kuczyński słusznie zauważył, że głos ducha rozsądku to często jest głos zamaskowanego duszka leniuszka...

Po drodze straciłem też kilka minut przez wywołania straży granicznej, która chciała mnie wypytać o jacht płynący za mną, który nie był z naszych regat. Akurat jak autopilot nie wyrabiał i genaker wpadł w łopot kilka razy.
Załamka!
Wygląda na to, że moje raczej nietypowe przeżycia z naszą SG (powiem szczerze: nielubianą przeze mnie) ciągle trwają.
Przed boją zrzuciłem genakera trochę za wcześnie. Poza tym, ciągle nie jestem pewien, czy nawet w słabym wietrze (wiało około 9 węzłów wtedy), w samotnej żegludze, warto najpierw stawiać genuę a potem zrzucać żagiel dodatkowy. Wygląda na to, że jednak nie (chyba że wieje naprawdę nic).
Za boją, w kierunku na Gdynię, była połówka. Falka zrobiła się strasznie wredna, okres to około 2 sekundy. Buja, autopilot sobie radzi źle. W sensie, że płynie nie tam, gdzie ja chcę i jego ustawienie na kurs trwa wieki.
A ja chciałem w końcu zejść na chwilę pod pokład. Prawa burta znalazła się w cieniu i nagle zrobiło się chłodno.

Co do autopilota. Rozmawiałem dzisiaj o tym z kolegą z klubu, który zadał mi standardowe pytania. W jakim sensie autopilot sobie nie radzi? Wymieniłem przypadki. Padło jeszcze kilka pytań, i stwierdzenie, że jeżeli autopilot jest sprawny, to coś może być nie tak z ustawieniami. Ja na to, że ustawiałem go kilka razy. A kiedy? Nooo, dawno temu. A czy pomyślałem o tym, że po zimie nastawy mogły się zmienić? W sensie, że się zresetowały?
Pozostało mi zrobienie głupiej miny. Fakt, że autopilota używamy mało, ale...

Zjadłem coś. Zrobiłem sobie herbatę, skorzystałem z..., założyłem bluzę dresową pod kamizelkę.
Sprawdziłem na GPS-ie kursy na metę, na pławę ZS i NP. Wyszło mi, że na razie decyduje kurs na NP, bo jest najbardziej z lewej strony. Różnica niewielka, kilka stopni, więc zbytnio przejmować się nie trzeba.
To był zaczątek błędu.
Siadam do steru, czas mija nawet szybko. Zimno jest, czasami nawet coś chlapnie, wieje tak od 80 stopni do 95. Przerzucam fał i brasy na lewą burtę (trochą mnie na dziobie zmoczyło). Sam genaker jest już dawno złożony i czeka w worku. Stawiać czy nie? Ale wychodzi, że nie. I to była słuszna decyzja, ale do czasu.
Dochodzę do pławy ZS, zostawiam ją po prawej dość daleko. Zerkam do tyłu, ale tylko Mirabelle się trzyma, reszta jednak powoli odpada.
Wpływam w duże kotwicowisko dużych statków. Powoli mijam statek za statkiem, niektóre blisko. Wiem że płynę troszkę za bardzo w prawo. Ale statki zaraz się skończą i skręcę.
Okazało się, że źle oszacowałem odległości. Wpatrywałem się w kolejne statki na zasadzie: ok, jeszcze ten. Genaker gotowy do postawienia. Gdy minąłem ostatni, duży kontenerowiec, czas odpaść w lewo.
I wtedy dotarło do mnie, że popełniłem chyba największy błąd w tym wyścigu. Widać to dobrze na trackingu. Piłowałem zbyt w prawo, pod wiatr, nie stawiałem genakera, bo był za ostry kurs, a potem miałem kurs dość pełny i w słabym wietrze też traciłem.
Część jachtów za mną poszła właśnie za mną, więc zrobili ten sam, duuży błąd. Od raz poprawnie popłynęła Purga i wtedy mi definitywnie uciekła, a za mną lepiej (schodząc za statki) poszedł PorFavor i Mat II.

Głupi, idiotyczny błąd, wynikający z zafiksowania się na statki, na kurs i wynikający z błędu w przygotowaniach. Trzeba mieć dokładnie, na karce rozpisane kursy po każdej boi/ pławie z zaznaczeniem jak i jak daleko omijać pławy pośrednie.
Kiedyś to robiłem. Teraz nie... Ploter wcale nie załatwia sprawy.

Widzę, że za mną genakera stawia PorFavor, choć jest niżej i ma na pławę NP ostrzejszy kurs.
Stwierdzam, ze jestem idiotą.
Wieje już słabo, 6-7 węzłów, potem 5-6. NP coraz bliżej. Wyszło mi, że po NP kurs na metę będzie trochę za ostry na genakera i zrzucam go przed pławą. Kolejny błąd. Ruszam na Gdynię, robi się szaro, wcześniej już zapaliłem światła nawigacyjne.
Zerkam za rufę. PorFavor mija pławę i dalej leci na genakerze. Fakt, że z trudem, ale jedzie. Minimalnie szybciej ode mnie, do mówi mi AIS. Wa... mać! Stawiać? Ale wiatr wyostrza powoli, chyba to już bez sensu.
A może jednak? Nawet na jedną milę może warto? Godzina do mety, dzwonię do sędziego (taki był wymóg, żeby dać znać). Dowiaduję się, że wiatr siada coraz bardziej i że ostrzy. No fakt, ostrzy.
Mimo to czuję dziwną ulgę, jak widzę, że za mną genakera zrzuca PorFavor.
Potem na trackingu zobaczyłem, że to go jednak trochę kosztowało czasu.
Zrzucanie genakera jest o wiele trudniejsze niż zrzucanie spinakera, bo kurs zazwyczaj jest ostry. Genaker nie gaśnie za grotem i trzeba go ściągać z rufy. Albo dużo odpaść, co też jest stratą!

Dwie mile do mety, mila. Ciemno jest, ale niezbyt. W każdym razie widać icki na geni, co staje się kluczowe.
Robi się ostro na wiatr, ale jeszcze jednym halsem. Wiatr to 4 węzły, potem 3, potem mniej.
Kuuurcze. Muszę zrobić kilka zwrotów przed samą metą. Pilnuję się, żeby nie zatrzymać jachtu, żeby powoli ale płynąć. W końcu meta i ulga. Godzina 22:30. Co dalej? Decyduję nie wchodzić do Gdyni, tylko płynąć do Górek. Z plaży słychać głośny koncert, to nie są warunki na spanie.
Ustawiam kurs na Górki, ustawiam żagle na motyla i powolutku płynę. Kilka zwrotów i przepinania spinakerbomu. No za co? Robię kanapkę (dla odmiany!), jacht lekko przyspiesza bo dalej od Gdyni wiatr jest ciut silniejszy. Ale 2 węzły to nie jest szokująca prędkość. Robię trochę porządków w środku, zrzucam genuę, wyciągam z szafki kluczyki i uruchamiam silnik. Klaruję grot na bomie, włączam kuchenkę i dodaję gazu. Ruszamy z naszą marszową prędkością ponad 5 węzłów. Ja siedzę na burcie tak, że widzę co jest przed dziobem i widzę w czerwonej poświacie oświetlenia nocnego kuchenkę z czajnikiem. Wygodna pozycja, nogi na ławce kokpitu, plecy oparte o reling. Zerkam czy światła są poprawne. Korekta autopilota. Woda się gotuje, więc robię dobrą herbatę i to z sokiem, jeszcze dodaję gazu i siadam w moim rogu za zejściówką.
Teraz mam czas na relaks i zastanawianie się, jak bardzo dałem ciała na tych regatach...

Wróćmy do początku. Straciłem kilka minut przez naszą dzielną SG. Straciłem dobre kilkanaście minut albo i więcej na ostatnim boku wychodząc za bardzo w prawo i za późno stawiając genakera. Straciłem dobre kilka minut walcząc z autopilotem. I pewnie kolejne kilkanaście minut na boku z Helu, może mniej, może więcej. Poza tym błędy ze zbyt późnym/wczesnym stawianiem/zrzucaniem genakera.
Z Moaną przegrałem o 14 minut, z Sailing Factory o 16 minut...
Panie i panowie: to nie warunki decydują (w każdym razie rzadko), ale nasze błędy i braki w przygotowaniu.
PRZEDE WSZYSTKIM!

Zrzut trasy z vesselfinder.



Wyniki i oficjalny opis regat są oczywiście na stronie Gryfu.