CoolDown 2024, czyli regaty mogą być przyjemne
23.09.2024

Tytuł jest trochę przewrotny, bo przecież wiadomo, że regaty mogą być przyjemne.
Ale w tym wypadku chodzi o regaty załóg dwuosobowych odbywających się w cyklu Offshort.
Same regaty DH (czyli double handed) są dość popularne, bo mocno redukują poważny problem kompletacji załogi. Na świecie i u nas.

My cały zeszły rok przepływaliśmy dwuosobowo, wcześniej też wiele razy w takim zestawie.
Dotąd startowaliśmy z założenia jako załoga DH tylko przy okazji, w regatach spoza cyklu. Tak było np. w Mistrzostwach Polski DH w roku 2023, które były przy okazji Regat B8.
Skoro takich regat jest więcej, to czemu w nich nie startujemy? - pytano wiele razy.

Odpowiadałem, że te regaty są dla nas za długie, za ciężkie, do tego kończą się po weekendzie i są za drogie. Z powodu wymaganego wyposażenia (przy kategorii 3 OSR i z tratwą) i wysokiego wpisowego.
Raz w roku można popłynąć na regaty gdzieś dalej, ale nie częściej. Dalej to dla nas np. wyścig B8 albo Regaty Jubileuszowe Gryfu (to już górna granica, i to raz na 5 lat).
Czemu przeszkadzają nam długie regaty, gdy przecież pływamy po całym Bałtyku robiąc długie przeloty?
Dlatego, że długie trasy preferują większe jachty. Tym bardziej im załoga jest mniej liczna oraz im gorsza jest pogoda. Zwłaszcza w tym drugim przypadku. W praktyce robi się wtedy wyścig autopilotów oraz komfortu rozumianego w tym sensie, że zejście załogi z pokładu wpływa na wynik..
Każdy musi w końcu zejść z pokładu, ale na małym jachcie ma to większy wpływ na prędkość.
Reasumując: wymagane wyposażenie (więc koszt), zbyt duży wysiłek, zbyt długi czas regat (do poniedziałku więc praca, urlop itp), start dość późno w sobotę, zbyt słaby autopilot, zbyt wysokie wpisowe i to wszystko ileś tam razy w sezonie. To nie dla nas.

Ale czasy się zmieniają i organizatorzy także. Nowy organizator wysłuchał „głosu ludu” i zorganizował regaty wg innych zasad. Trasa zatokowa, jednodniowa, brak nadmiernych wymagań w kwestii wyposażenia*, rozsądne wpisowe.

Trochę się zastanawialiśmy, ale w końcu ulegliśmy pokusie. Tym bardziej, że prognozy (w które przecież nie wierzę) zapowiadały dobrą pogodę. W sensie, że bez ulewy i sztormów. Poza tym ustalamy, że Asia będzie za sterem a ja mam być wykwalifikowaną załogą.

Ponieważ prognozy zapowiadały na sobotę wiatr bardzo słaby, to najpierw trasa została trochę skrócona a potem wyścig został przełożony na niedzielę. Nam to odpowiadało bo ułatwiła się logistyka.
Jacht do Gdyni trzeba przestawić, po zmianie terminu mogliśmy to zrobić w sobotę i nie zrywając się o świcie.
Zrobiliśmy spokojnie zakupy i trafiliśmy na jacht już po południu. Na jachcie czekały na nas w kabinie cztery mniej lub bardziej mokre żagle. Tak zostało po poprzednim pływaniu.
Coś z tym trzeba było zrobić, więc mokry spinaker w worku został na podłodze, wilgotny genaker trafił luzem na koję, wilgotny duży fok też trafił luzem na koję, a mokra duża genua trafiła na pokład, bo na niej płynęliśmy do Gdyni.
Kabina trochę się rozładowała.
Po poprzednim pływaniu na pokładzie zostały niemal wszystkie liny, więc przygotowanie jachtu do wypłynięcia zajęło krótką chwilę.

W klubie, przed wypłynięciem, usłyszeliśmy komentarze na temat niedawnej „walki” kapitanatu portu w Gdańsku z litewskim oraz amerykańskim żeglarzem. Generalnie skrócona opinia na ten temat nie nadaje się do druku.
Po wypłynięciu z Górek siłą rzeczy jakiś czas słuchaliśmy rozmów z kapitanatem. Ciągłe pouczenia „można płynąć zgodnie z przepisami” były załamujące. I to wszystko trzydzieści pięć lat po rzekomej zmianie ustroju.

Wychodzimy z Górek, duża mokra genua idzie w górę. Czas na herbatę, jakieś porządki.
Po pewnym czasie wiatr wypełnia się na tyle, że można postawić genakera. Przerzucamy liny na lewą burtę. Genakera wrzucam do kokpitu, wpinam liny i prosto z kokpitu, bez worka, stawiamy żagiel.
Ciągle uczymy się tego żagla. Pisałem już nieraz, że dobre ustawienie genakera wcale nie jest takie łatwe, jak się powszechnie i mylnie sądzi.
Pogoda jest bardzo ładna. Nad głową świeci słońce a Gdynia jest za lekką mgłą. Dopiero przed samą Gdynią wiatr słabnie na tyle, że zrzucamy żagle. Jest dobrze, bo genaker zupełnie suchy ląduje w worku, a duża genua jest sucha na pokładzie.

W Gdyni idziemy za ciosem i najpierw suszymy foka na fale i składamy go do worka. Dopiero potem czas na późny obiad.
Regaty mają w planie odprawę w restauracji na Bulwarze. Spotkanie jest miłe, mam okazję wyjaśnić kilka rzeczy związanych z ORC. Do tego zdjęcia i korekta planu na niedzielę.
Start w niedzielę został przewidziany na godzinę 8:30, co zmusza do wstania rzeczywiście wcześnie. Ale wiatr ma na ten temat inne zdanie. Czekamy w porcie. Wychodzimy przed godziną 10, a wystartować udaje się o godzinie 10:15.
Procedurę przeprowadza organizator ze swojego jachtu przez radio i wychodzi to bardzo dobrze.
Nam start udaje się znakomicie. Wiatr wieje od prawej strony linii startu, lewą stroną jest pława GS. Teoretycznie lepiej startować od strony wiatru, ale my wybieramy pin. Myślałem, że wyjdzie falstart, co w słabym wietrze byłoby dużą stratą, ale Asia wyliczyła wszystko bardzo dobrze. Wytracamy prędkość na ile się da (w wietrze 3 węzły i tak nie jest łatwo) i w efekcie startujemy pierwsi i z najlepszego miejsca. Ostrzymy i powoli, naprawdę powoli oddalmy się od Gdyni. Dopiero po długim czasie wyprzedza nas Cloud Nine i Selkie Johnka.
Wieje średnio połówka. Większość jachtów stawia genakery, ale my nie. Doświadczenie nam mówi, że to nieopłacalne w naszej sytuacji i w tak słabym wietrze. Asia czujnie steruje a ja wykazuję się jako świetny  balast po zawietrznej. Czasami moczę stopy w wodzie. Pierwsze trzy mile płyniemy sporo ponad godzinę. Potem powoli wiatr rośnie i ostrzy. Genakery za nami poznikały z jachtów. Pełny bajdewind, wiatr o prędkości 4-5 węzłów. Przenoszę się do kabiny, robię dla nas herbatę a potem siadam na balaście już na nawietrznej.
Właściwie jest super. Wygodne miejsce na burcie, ładna pogoda, słońce, herbata w rękach, sternik się martwi co robić... Oglądam wodę i „piękne okoliczności przyrody”.
Wiatr jeszcze ostrzy i okazuje się, że trzeba do naszej pławy dohalsować. Ale dotyczy to wszystkich. Oglądamy jak oddala się Selkie i Cloud Nine. Oceanna i Por Favor są przed nami także, ale bardzo blisko. Schodząc z balastu czy do zwrotów, czy do regulacji żagli, komplementuję pływające czasami ze mną dziewczyny, które skaczą po jachcie jak wiewiórki. Ale staram się ruszać szybko, ogólnie wiem co robić, a jako balast sprawdzam się bardzo dobrze.
Oceniamy kąty, za pławą (Wysypisko Gdynia) kurs na kolejny znak (Wysypisko Gdańsk) jest ostro na wiatr, ale bez halsowania. Wiatr znów lekko rośnie, a że wieje generalnie ze wschodu, to nieduża fala jest. Robi się chłodno, bo siedzę w cieniu żagli. Zakładam pod kamizelkę bluzę polarową. Zerkam na dziób i w końcu wędruję do luku dziobowego (daleko nie mam, ze 2 metry) i go domykam - bryzgi moczą pokład. Wieje 7-8 węzłów. Potem 9 i 10. Za rufą jest nasz „odwieczny”, trudny rywal, czyli Double Scotch. Zostaje bardziej z tyłu czy nie? Wygląda że tak. A może nie? Potem wiatr odrobinę się wypełnia i wtedy już DS z tyłu nie zostaje. Na pławę wchodzimy pierwsi, ale DS jest dość blisko, może z pół mili za nami.

Na tym boku, ale i wcześniej także, blisko nas podpływają jachty nie z regat, zwłaszcza jeden.
Podpływa tak blisko, że zaczynam się zastanawiać, czy jego sternik chce mi nawrzucać za regaty GWG czy może od razu rzucić we mnie bosakiem. Ale wtedy podpływa do nas jeszcze inny znajomy jacht, wyjaśnia czemu nie dał rady wystartować w tych regatach i potem oba odpływają.

Zwrot na boi nam nie wychodzi. Raz, że szot się zaplątał na kabestanie a dwa, że zbytnio spadamy z wiatrem. Gdy się ogarniamy i ruszamy na pławę HEL okazuje się, że straciliśmy trochę wysokości. Niby wychodzimy jednym halsem na pławę, ale DS jest wyżej o kilkadziesiąt metrów i trochę bliżej.
Dla mnie na balaście jest o tyle lepiej, że teraz burta jest w słońcu. Co prawda od rufy, ale i tak dobrze. Jacht chodzi na fali z dziobu, pława się zbliża. Wpinam spinaker w reling, wpinam liny, stawiam spinakerbom.
Nagła lekka zmiana wiatru, może ścichnięcie, może prąd, może błąd powodują, że jesteśmy kilkanaście metrów od naprawdę dużej pławy, której nie możemy ominąć. Zwrot! Powoli jacht się obraca, ale wiadomo, że z postawionym spinakerbomem po zawietrznej nie da się wybrać genuy. Odchodzimy półwiatrem w bok, kolejny zwrot i powoli, już bezpiecznie, okrążamy pławę. Cała przewaga nad DS, i tak niezbyt duża, poszła się chędożyć.
Cóż, trzeba walczyć dalej. Stawiamy spinaker na prawym halsie, który nie jest właściwy. Tak było planowane. Na czas przebrasowania ja siadam do steru, Asia walczy na dziobie. Sama tak chciała! Ustawiamy się na właściwym halsie, płyniemy bardzo pełnym baksztagiem. Na boję jest fordewind, a tego nawet na spinakerze nie chcemy.
Schodzę pod pokład i w spokojnych warunkach robię kanapki i herbatę. Przydaje nam się. Jeżeli wiatr się nie zmieni to będziemy mieli 12 mil fordewindu do mety. Po drodze jest też pława GD jako znak, ale to w niczym nie przeszkadza, trzeba ją tylko ominąć prawą burtą, może być daleko.
To bardzo długi bok i warunki wybitnie nam sprzyjające. Nikt poza nami nie ma spinakera.
Wiatr nawet lekko rośnie, 11-12-13 węzłów, potem ustala się na 11. Mniej więcej, rzecz jasna. Sprawdzamy na AIS-ie odległości do poszczególnych jachtów. DS odchodzi w bok (genakerowcy muszą ostrzej pływać) i zostaje coraz bardziej z tyłu.
Żegluga nie jest super komfortowa, nieduża ale krótka fala z rufy i słaby wiatr powodują, że spinaker strzela co jakiś czas i ogólnie tańczy. Ustawiamy go najlepiej jak umiemy, dociągamy zawietrzną brasołapkę, regulujemy spinakerbom, jego obciągacz (jego blok jest wpięty przed masztem więc można wszystko dobrze unieruchomić) i ogólnie wszystkie liny. Huki są nieprzyjemne, ale jacht płynie szybko.
Widzimy z przodu Oceannę i PorFavor, halsują na genakerach. DS zostaje coraz bardziej z tyłu, ale czy to wystarczy?
Jesteśmy coraz bliżej Gdyni (więc i mety), znów przebrasowanie. Płyniemy prosto na SeaTowers, więc źle. Płyniemy tak kilka (kilkanaście?) minut w słabszym wietrze, zbyt pełno i z wredną falą odbitą od falochronu. Tutaj zrobiliśmy błąd. Powinniśmy od razu zrobić przebrasowanie i odejść w bok, w lewo i podchodzić z lewej strony pod metę. Trochę tutaj straciliśmy, ale w końcu się ogarniamy. Wiatr cały czas wieje, nie cichnie i bez problemu już wchodzimy na metę. Na końcówce ja steruję, a Asia siedzi w kokpicie z notatnikiem, długopisem i GPS-em.  Mijamy pławę, Asia zapisuje czas i zaraz potem zrzuca spinaker. Ale powoli, ostrożnie, żeby się nie zmoczył. Prosto do kabiny, jak zawsze. Robimy zwrot przez rufę i ruszamy w kierunku Górek. Zmiana na sterze, opuszczam i klaruję spinakerbom już na portowo, stawiam genuę. Pełny bajdewind. Wpisuję czas mety do dziennika, oglądamy się za siebie na konkurencję. Godzina 18.
Zaczynam sprzątać z pokładu zbędne liny, potem ubieramy się cieplej i włączamy autopilota. Piękny zachód słońca nad Redłowem.
Wiatr rośnie i ostrzy, ale dalej to jest pełny bajdewind. Fala robi się spora, jacht pędzi pod 6 węzłów.
Czasami jesienią trafiają się takie bajkowe warunki. Mijamy tor do Gdańska - połowa drogi.
Po zmianach w Porcie Północnym, gdy doszło sporo nowych świateł i nowe falochrony, widok jest dla mnie trochę obcy. Ale powoli uczę się nowych świateł. Trzeba wbić w GPS pozycję głowicy nowego falochronu. Takie rzeczy się przydają. Mam w GPS-ie sporo takich prywatnych punktów. Warto.

Cumujemy na swoim miejscu przed godziną 21. Zabieramy to co trzeba z jachtu. Całkowicie mokra duża genua ląduje luzem w kabinie.
To był bardzo udany weekend i bardzo przyjemne pływanie. To dobrze robi pod koniec sezonu bo zostawia dobre wrażenie na zimę.
A wyniki regat? Nie możemy narzekać.

Wyniki.

Zmiana na sterze dobrze nam zrobiła. Ja się poruszałem więcej niż zwykle, Asia spojrzała na regaty z innej strony i zobaczyła co sternikowi przeszkadza. Takie zamiany już nam się zdarzały, ale nie jest to częste.
Teraz mogę twierdzić, że poszło nam dobrze, bo poza tym, że sternik bardzo dobrze sterował, to miał na pokładzie ogarniętą załogę... ;)

* W zasadzie na kategorię 3 OSR brakuje nam tylko (aż?) tratwy, resztę wyposażenia mamy. Tylko że uzupełnienie tego braku nie wchodzi na razie w grę, wypożyczanie także nie bardzo.