Turystycznie do Jastarni 2024, czyli trochę dydaktycznie
7.07.2024

Ktoś może zapytać, jaki jest sens opisywać wypad do Jastarni? Właściwie to sam nie wiem.
Można zapytać dalej: jaki jest sens pływać do Jastarni? Dla nas jest, raz na rok, raz na dwa lata można się wybrać. Tak dla totalnego relaksu. W tym roku i tak bardzo mało pływamy, więc zupełnie bez napinki można się było wybrać. Mieliśmy ochotę na gyros w znanej nam od dawna knajpie. Czemu nie rybę? A tak jakoś, w Jastarni nie chodzimy na rybę.

Tak naprawdę to ten artykuł ma być nie o wypadzie do Jastarni (chociaż też, raz na rok/dwa to może być atrakcja) ale raczej o używaniu żagli na kursy pełne.

Na forach obu ciągle spotykam się ze zdaniem, że pływanie na spinakerze/genakerze jest tylko dla szaleńców. A tym bardziej bez wspomagaczy typu rolery czy inne skarpety. Ćwiczyć należy kilka lat, załogę mieć liczną, to może, ewentualnie...
Szlag mnie trafia jak takie teksty słyszę, bo raz, że to nieprawda, a dwa, że wypowiadają te zdania (oraz obawy) żeglarze, którzy tego typu żagli nie spróbowali. Ale wiedzą na mur-marmur, że jest tak jak mówią.
Zamiast po prostu spróbować i to metodami najprostszymi. Które przy okazji są najtańsze, ale co tam.

Decyzja o wypadzie zapadła w sumie dopiero w piątek. Prognozy mówiły, że w sobotę ma być ładnie, w niedzielę też. Padać miało w nocy pomiędzy. Dla nas ok.
W sobotę nie spieszyliśmy się zbytnio, zabraliśmy z domu minimalną ilość jedzenia na trasę.
W Górkach wiało całkiem solidnie, więc na sztag, trochę na wyrost, trafił duży fok. Raz, że warto go czasami przewietrzyć, dwa, że na kursach pełnych wcale nie jest gorszy od genui 2, trzy, że przy okazji mieliśmy przełożyć go do nowego worka pokładowego.
Trochę bez przekonania rozłożyliśmy zewnętrzne szoty i brasołapki. Na brasy już nam nie starczyło cierpliwości.
Wyszliśmy z przystani o godzinie 11:40, jeszcze na rzece postawiliśmy grota i zaraz potem foka. Wiało z rufy kilkanaście węzłów. Wiatr był zmienny co do siły. Niedługo za torem do PP przywiało zdrowo, bo do 24 węzłów. Założyliśmy dolną sztorcklapę oraz jeden ref na grocie. Ale wiatr potem siadł. Kręcił i zmieniał się, od 12 do 20 węzłów. Chmury przechodziły. Ogólnie pogoda była dobra, tylko wiatr tak odkręcał, że prosto na Jastarnię było zbyt pełno.
Najpierw zrobiliśmy sobie herbatę. Wiatr siadł, wzrósł, siadł. Myśli o spinakerze oczywiście były, ale bez nacisku. Najpierw założyłem jeden brakujący bras. Wiatr wzrósł do 20 węzłów. Potem zmalał, potem odkręcił, potem wrócił. Wypiliśmy herbatę, zdjęliśmy ref na grocie, wyjęliśmy sztorcklapę.
Założyliśmy drugi bras. Przerzuciliśmy fał na drugą burtę. Wtedy okazało się, że już jest Gdynia, wiatr siadł znowu, odkręcił znowu. Minęliśmy statek badawczy (pomiarowy?) Amber Agatha, zobaczyliśmy na AIS-ie gdzie płyną różne znajome jachty, zrobiliśmy zwrot przez rufę. Wpiąłem w reling małego spinakera (co zajmuje może minutę) i wspólnie go postawiliśmy (nie włączając autopilota), co zajęło może drugą minutę.
Spinaker zapalił, został wstępnie ustawiony. Asia poszła na dziób i ściągnęła foka. Oczywiście wtedy wiatr wzrósł do 17-18 węzłów, ale wiał idealnie dla kursu na Jastarnię. Pełny baksztag prawego halsu, piękna pogoda, duża prędkość i kurs prosto na port.

Spinaker mały, bo widocznie, przez lekturę „forumów”, zrobiłem się strachliwy? A może po prostu szkoda nam dużego na niepewne warunki?
Genaker z założenia odpadał, był zbyt pełny kurs.

Warto zauważyć, że przyczyną bezpośrednią postawienia spinakera była uwaga Asi za sterem: nosz cholera jasna, do dupy takie żeglowanie (gdy fok zgasł, jacht się zabujał i trzeba było znów pociągnąć za szot foka, żeby ten się odkręcił na sztagu - listwy się zaczepiają).
Ze spinakerem jacht płynie bardzo stabilnie, prawie się nie kołysze, sterowanie to frajda.

Zacząłem Asi opowiadać o tym (kolejny już raz), co się na forach wypisuje o pływaniu ze spinakerami i genakerami.
Jastarnia była coraz bliżej. Kurs super, więc pomyślałem, że zrobię popisowy wjazd na spinakerze do portu. Tylko po to, żeby mieć argument w dyskusjach, rzecz jasna.
Ale blisko przed Kaszycą wiatr dość mocno wyostrzył, odpaść nie bardzo się dało bo po zawietrznej były sieci, więc z bólem serca i niechętnie spinakera zrzuciliśmy. Co zajęło może z minutę.
Bo zrzucanie do kabiny jest najszybszą i najskuteczniejszą metodą likwidowania spinakera. Do tego robi się to z kokpitu.
Zaraz była Kaszyca, zgłosiłem wejście do portu (to akurat wyjątkowo bezsensowne i w sumie kłopotliwe dla małej załogi), zrzuciłem spinakerbom, włączyłem silnik, wywiesiłem odbijacze, założyłem cumy na dziobie i rufie, zrzuciłem grota i już był port. Asia sterowała. Bosman mariny nie odpowiadał przez radio, więc wybraliśmy sobie miejsce.

Po załatwieniu formalności i przestawieniu się dwa miejsca dalej pomyśleliśmy o obiedzie.
Nasz ulubiony bar z gyrosem, zakupy owoców. Załoga zażyczyła sobie Baileysa na wieczór, a życzenia załogi należy spełniać!
Wróciliśmy na jacht i rozważaliśmy kąpiel. W zasadzie już chcieliśmy się wykąpać z rufy jachtu w marinie, ale przeważyła teza, że to może być zbyt krótko.
BTW, echosonda pokazała ponad 7 metrów - Jastarnia jest głębokim portem.

Poszliśmy na plażę nad pełne morze. Ludzi już nie było zbyt wiele, woda była super. Potem mieliśmy okazję obserwowania stadka kilku wron. Właziły do wody, piły wodę, szukały jedzenia, męczyły się z ogryzkiem. Gadały ze sobą? Kto wie, może i tak.
Potem na jachcie było coś na kształt podwieczorku, Asia zasnęła w kokpicie (mamy rewelacyjny kokpit do spania), była okazja pogadać z właścicielem stojącej obok nas Granady 38 (Morskie Oko).

Wieczorem pogoda zaczęła się psuć. Po raz kolejny doceniliśmy zbiornik WC na jachcie. W Jastarni toalety są zamykane o godzinie 21.
W nocy całkiem mocno wiało i to prosto w rufę. Trochę padało. Rano ścichło, wiatr się odkręcił.
Po wiosennej pracy przy maszcie nie słychać już stukania kabli w maszcie. Warto było!

Wyszliśmy jak na nas późno, bo przed godziną 9 i to po śniadaniu! Dla nas śniadanie przed wyjściem to rzadkość.
Żagle postawiliśmy w porcie (tym razem genua 2). Do Górek był pełny bajdewind. Wyszło słońce, pogoda zrobiła się naprawdę fajna. Gładka woda. Wiatr niezbyt silny, zmienny kierunkowo, zbyt ostry na genakera.
Zrobiliśmy jedną herbatę, potem drugą, potem jakieś kanapki. Włączyliśmy autopilota. Niedaleko Górek zobaczyliśmy na wodzie jakiś duży śmieć koloru białego. Minęliśmy go, ale w końcu zapadła decyzja, że go wyłowimy. Wiatr był już bardzo słaby, 4-5 węzłów. Ale jacht kręcił ładnie. Jedno podejście, śmieć okazał się dużym arkuszem zwiniętej miękkiej pianki.
Bardzo lekki, dość duży. Udało nam się go wyłowić dopiero za czwartym razem. Bosak tego nie łapał.
Cztery podejścia to słaby wynik, ale czasami i tak bywa. Nieporozumienia były zabawne, ale w końcu się sprężyliśmy.
Ostatnią milę zrobiliśmy na silniku bo zdechło.
W marinie oczywiście się wykąpaliśmy (po obiedzie w Galionie), przy okazji myjąc całą linię wodną jachtu i pawęż.
A potem trzeba było wracać do domu.