Powrót z MP w Dziwnowie, czyli jak się pływa z ptakiem (2016)
23.11.2016

W tym roku trafiliśmy w sierpniu do Dziwnowa na Mistrzostwa Polski. Rejs z Górek do Dziwnowa też miał atrakcje, pogodowe. Ale o tym w innym miejscu.
Mistrzostwa się zakończyły, i w podłych nastrojach skierowaliśmy jacht do Świnoujścia, żeby zwiedzać.
Sam przelot, choć krótki, dał w kość.
Co zobaczyliśmy to nasze, czas wracać na „daleki wschód”.

Przeloty robiliśmy we dwoje i do Dziwnowa bardzo pomógł nam autopilot. Nowy nabytek. I tak miało być w drodze powrotnej. Ładna pogoda, wiatr z rufy, autopilot - jednym słowem sielanka, wolne. W planach. Wyszło ciut gorzej. Po pierwsze autopilot odmówił działania. Po włączeniu pracował chwilkę, a potem stawał. W końcu zrobił nam rufę niekontrolowaną, co mimo przywiązania grota, nie było zbyt miłe.
Czyli niedaleko za portem wyszło, że pomocnik odpadł. Prognozy też były takie sobie, ostrzeżenie przed silnym wiatrem albo sztormem (zależy która część Bałtyku).

Dygresja, ku przestrodze. Akwen 13 koło Świnoujścia był zamknięty, trzeba go było opłynąć. I tak zrobiliśmy! Mimo to zgarnęła nas SG w Górkach (a odszukali przez ukf-kę pod Władkowem - niezły poślizg swoją drogą). Odmówiłem przyjęcia mandatu za wejście w strefę zakazaną, podane pozycje nie pokrywają się z trackiem z naszego gps-a, więc pewnie będą mnie ciągać po sądach.

Dopisek po czasie: po sądach na razie nie ciągają, ale oficjalne zeznanie w SG w Gdańsku złożyć musiałem i co dalej, to cały czas nie wiadomo. A mamy już koniec listopada.
Dopisek po kolejnym czasie: SG w Gdańsku zrzuciła sprawę na SG w Świnoujściu. I odwrotnie. Sprawa nie istnieje, ale nie dowiedziałem się tego oficjalnie. Przykre.

Ruszyliśmy z wiatrem. Silnym, więc po namyśle grot i mały fok, prowadzony na brasach, a nie szotach (są bardziej na burcie). Wiatr silny i słaby, bardzo zmienny co do siły. Oczywiście fordewind, więc w sumie halsówka z wiatrem. A miało być tak pięknie. Szkwały, chmury, trochę deszczu, fale jak domy i tak dalej... Eee, nie ma co koloryzować, panie i tak nabrać się nie dadzą!



Ściemniało się, gdy gdzieś daleko w morzu zobaczyliśmy na wodzie kormorana. Lekkie zdziwienie, przecież tutaj jest głęboko, ale jego sprawa. Potem Asia sterowała, ja stałem w zejściówce, gdy kormoran wylądował za Asi plecami, na relingu. Trochę mu było niewygodnie, bo jachtem rzucało okrutnie na falach. Przeniósł się na kabinę i tam próbował spać. Nie ruszyło go nawet zrzucanie grota pół metra od niego, gdy oczywiście pod Darłowem (to w nawiązaniu do przygód z płynięcia w drugą stronę), oczywiście o północy, przyszła większa niż zwykle „chmurwa” i pizgnęło.
Dopiero zwrot przez rufę przegonił ptaka z dachu kabiny do kokpitu i tam przespał do rana. Oczywiście nie ma róży bez kolców, jak powiedział jeden facet, któremu zmarła teściowa i dostał rachunek za pogrzeb. Trzeba było po nim sprzątać i dopiero wtedy protestował dziobem, choć wyraźnie bez przekonania.

Nie bał się zupełnie, nawet jak się chodziło koło niego czy rozmawiało, czy wycierało pokład pod jego tyłkiem... ;)
Rano poleciał, przepłynął z nami kilkadziesiąt mil. Miałby łatwiej, gdyby jachtem aż tak bardzo nie kołysało. Ale w kokpicie spało mu się dobrze, z dziobem w piórach na plecach. Czasami tylko wystawiał głowę, rozglądał się, i znów spał.
Nam dzięki „temu ptaku” noc zleciała znacznie szybciej niż normalnie.