Rok 2017, pierwszy wypad na pełne morze,
czyli Wyścig B8 (do platformy)
25.06.2017

Sezon zaczął się już jakiś czas temu, przed wyścigiem B8, na koncie Czarodziejki są trzy regaty i 8 dni pływania (w tym dwa dni turystyczne, a co!).

Wyścig B8 to wyścig do platformy wydobywczej dawniej Petrobalticu, obecnie Lotosu.
Pierwszy taki wyścig, w ramach regat Nord Cup, odbył się w zeszłym roku.
Przy czym sam pomysł pochodzi z kluby Gryf z Gdyni. W tym klubie są co pięć lat organizowane regaty rocznicowe. Ostatnie takie regaty miały odbyć się na trasie Gdynia - Oland Sodra Grund - Gdynia, ale z braku wiatru trasa została skrócona właśnie do platformy B8. Było, hmm, ciekawie.

Ale wróćmy do tego roku i tego wyścigu. Trasa jest prosta: Górki - pława B8 - Górki. Trochę po drodze przeszkadza Hel, co na mapie widać.
Start w piątek, o godzinie 19:00. Teoretycznie czasu jest dużo na wszystko, ale w praktyce dawno logistyka nie była tak napięta, a czas wyśrubowany. W efekcie dawno nie byliśmy tak słabo do regat przygotowani.
Jeszcze w piątek montowałem na lewej koi fartuch. To nowość na Czarodziejce, chodzi o możliwość spania na lewej burcie przy lewym halsie. Na prawej burcie jest hundka, więc można. Ale spanie na lewej burcie, gdy ta jest nawietrzną, dotąd było niemożliwe. A to w długim wyścigu bardzo ważna rzecz.
Uzupełnianie braków w wyposażeniu też chwilę trwało.
W końcu zgłoszenia, potem odprawa przed startem. Flota nie jest liczna, ale jednak trochę jachtów zdecydowało się na start. Prognozy nie są zachęcające. Deszcze, na początku cisza a potem dość silny, zachodni wiatr. Szkoda, że tym razem prognozy sprawdziły się jak nigdy.
Po odprawie jeszcze ostatnie przygotowania, choć czas goni. Przyjeżdża Olek (Asia już była wcześniej), ruszamy na start. Słaby wiatr, niestety, po starcie jeszcze słabnie. Ale walczymy, choć z niewielką prędkością. Idzie nam naprawdę dobrze, udaje się trafiać w wiatr i jego zmiany, po pewnym czasie nawet zbliżamy się do czołówki, idąc generalnie środkiem trasy. Bo do Helu jest halsówka.
Na zdjęciu skupienie w sterowaniu i szukaniu wiatru.

Ale w końcu wiatr cichnie całkiem. Bujamy się, a fala jest wredna. Kilka razy obraca jacht, czyli robimy kółka, nic nie daje się zrobić. W końcu, zmęczeni łomotem takielunku, przy kompletnym braku nawet powiewu, zrzucamy żagle. O dziwo, bez żagli udaje się łatwiej trzymać dziób w kierunku celu. Czekamy. W końcu przychodzi wiatr, z prawego baksztagu. A z nim przychodzi deszcz. Stawiamy spinakera, jest już zupełnie ciemno. Log pokazuje najpierw 3, potem nawet 4 węzły. Jest pięknie, szkoda tylko że pada. Pod Helem wiatr odkręca, robimy po ciemku przebrasowanie. Ale dość szybko trzeba zrzucać spinakera, wiatr odkręca na zachodni i rośnie. Kompletnie mokry spinaker ląduje w kabinie, a potem w worku. Ruszamy na serio.
W nocy wszystkie koty są czarne, a perspektywa czasami się zmienia. Niby widać Hel, niby widać HLS (czasami, w deszczu), ale coś mi się nie zgadza. Dopiero naniesienie pozycji na mapę ustawia wszystko na właściwych miejscach. Tak bywa i warto o tym pamiętać. Nie pływać na pamięć.
Mijamy Hel, pełny bajdewind, kurs na platformę. W zasadzie załoga nie ma co robić, można spać. Wiatr rośnie, fala powoli też. Prędkość jest niezła, cały czas około 6 węzłów, często więcej. Bardzo szybko, jak to w czerwcu, przychodzi świt. Wieje. Fale rosną. Nikt nie ma apetytu. Olek, pierwsza raz w tym roku na jachcie, trochę choruje. Potem i mnie, bo schodzę często pod podkład, bierze. Tylko Asi nic nie jest, trwa dzielnie na pokładzie. Do boi zwrotnej coraz bliżej, ale i wieje coraz mocniej, choć nierówno. Zakładamy pierwszy ref, potem drugi. Maksymalnie odsuwam w czasie zmianę genuy na dużego foka. Znów, niestety, bardzo brakuje nam genuy nr 2. Fok po pierwsze jest na silniejszy wiatr, a po drugie lata świetności ma dawno za sobą. Idę na dziób, trochę w ramach rozgrzewki. Nie mam kaloszy, noga wpada mi po kolana do wody. Ale żagiel zmieniony, ruszamy dalej, przechył mniejszy a prędkość na razie ta sama. Schodzę do kabiny w końcu się przebrać. Jak zwykle lekceważę sobie deszcz, mam zwykłe buty na sobie, mokre rękawy (ściągacze w mankietach działają dobrze, pod warunkiem, że się je zaciąga). Słychać w UKF-ce jak jacht zgłasza się do operatora platformy (taki był wymóg regat - zgłosić czas okrążenia boi). Teraz wiem, że to była Bigger Johnka (godzina 7:55). GPS pokazuje, że do boi mamy około 2 godziny.
Tadam, mijamy się z Błagodarnost'ią. Czyli mają nad nami około 4 godziny, czyli naprawdę nie jest źle.

Potem mijamy inne jachty, ale nie potrafimy ich rozpoznać.
Nagle wielka fala zalewa jacht, sporo wody wlewa się do kabiny, moczy materace, radio. W sumie nic takiego, ale mokro będzie się spało na drugim halsie. Widać samą platformę, tankowiec niedaleko. Szukamy pławy. Szukamy, szukamy. W końcu jest, widać, znika co chwila między falami.
Na zdjęciu poniżej miała być boja, ale nie udało jej się złapać w obiektyw.

Za to platforma nie znika między falami.

Pławę, specjalnie na regaty, wystawiła obsługa platformy i podała jej pozycję.
Robimy zwrot, z dość dużym zapasem, zgłaszamy na platformę czas: 10:32.
Kto był przed nami, wiem teraz z listy podanej przez operatora platformy do organizatora regat:

Blagodarnost 7:16
Dancing Queen 7:45
Bigger Johnka 7:55
Good Speed 8:15
Smoke 8:37
Scamp One 8:45
Aquarella 9:10
Little Johnka 9:28
Oceanna 9:30
N Fun 9:45

Jeszcze fragment komunikatu z platformy: „Niestety pogoda w tym roku nie do końca rozpieszcza żeglarzy. Wiatr SW 6 Bf fala 2m, lekkie zamglenie i przelotne opady”.

Drugi hals miał oznaczać zmiany. Myślałem że kurs będzie trochę pełniejszy, ale nie jest. Dokładnie to samo, pełny bajdewind. Tyle że w kokpicie siedzi się na drugiej burcie, druga ręka steruje, szyja się wykręca w drugą stronę. No i można spać w hundce.

Długi wyścig, które lubię, polega na trzymaniu kursu i prędkości, jak najdłużej, na jak najwyższym poziomie. A to, po dobie w morzu, zaczyna być trudne. Im gorsze warunki tym bardziej jest to trudne. Zmęczona załoga, trudne warunki (im mniejszy jacht tym gorzej) powodują rozprężenie. Trudno jest zebrać znów wszystkich do walki i wysiłku. W tym momencie przegrywa się regaty. Lub nie...
Im mniej liczna załoga, tym mniejsze zamieszanie na jachcie, tym wszystko idzie sprawniej.

Do Helu coraz bliżej, już tylko 40 mil, 30. Zaczyna padać. Potem przestaje, wiatr cichnie, robi się spokojniej. Zdejmujemy refy na grocie, po pewnym czasie zmiana foka na genuę. Wiatr wyostrza, niestety. Znów rośnie. Do Helu podchodzimy już ostrym bajdewindem. Mocno szkwali, nawet na jakiś czas zakładany jeden ref na grocie. Różnica wskazań między kompasem a kursem na GPS-ie pokazuje, że jest prąd z prawej burty, który odrzuca jacht w lewo. Za Helem oba kursy się schodzą. Wiatr się lekko wypełnia, nawet chwilę niebo jest jaśniejsze. Pisałem już, że po drodze padało. Ale teraz przychodzi naprawdę silny deszcz, leje. Wszystko znika (to jakaś klątwa Helu dla nas???), trzymam kurs na Górki, nie widząc za wiele. Włączamy światła nawigacyjne i oświetlenie kompasu. Dobrze że nie znika wiatr. Potem deszcz się kończy, a z nim wiatr słabnie. Za to w dziób rośnie wredna, krótka fala, która mocno nas zwalnia. Osiem mil do Górek, siedem. Zdążymy za dnia, czy nie? Wszystko zależy od wiatru. Jeszcze przed Helem, gdy zaczęło mocniej przywiewać, załoga siadła na balast, wszyscy chcemy już skończyć wyścig. Robi się szaro. Widać wejście do Górek, a wiatr trochę rośnie. Jednocześnie, bo jesteśmy coraz bliżej brzegu, woda się wygładza. Prędkość cały czas dość wysoka, mimo że coraz bardziej trzeba dobierać żagle. Przed samym wejściem musimy zrobić docinkę, tak wiatr odkręcił. Cóż, jeżeli czołówka miała pełniejszy wiatr i bardziej stały, to nie będzie dobrego wyniku.
Przed samą metą niemal cisza, wiatr zasłania budynek Klubu Stoczni Gdańskiej. Jeszcze dwa zwroty słychać trąbkę komisji. Godzina 22:32. Zrzucamy genuę, wyciągam z kabiny kluczyki od silnika, zrzucamy grota i ruszamy do AKM-u na swoje „leże”.
Wszystko jest mokre, w tym trzy żagle, trochę wody w zęzie. Ale nie mamy siły robić porządków, składamy tylko wszystko, zamykamy jacht i do domu.

Konkluzja jest taka: rzucamy żeglarstwo morskie. Zwłaszcza na Bałtyku, tym bardziej w regatach. Od dzisiaj żadnych regat, tylko jeziora albo Chorwacja. Czyli ciepło, spokojnie, sucho, słonecznie. Żadnych fal, przy wietrze powyżej 3 Bf siedzimy w porcie!

Następnego dnia wybieramy z zęzy kilka litrów wody, więc nie jest źle. Suszymy co się da, choć pogoda nie sprzyja. Montuję fartuch ochronny na drugiej koi, poprawiam zaczepy pierwszego  fartucha. Po drobnym liftingu będzie to działać dobrze.

A wyniki? Mamy 4 miejsce. Czemu nie wyżej? Być może przegraliśmy w ciszy na Zatoce na początku regat. Być może w słabym wietrze (mimo szkwałów) pod koniec regat, czyli też na Zatoce i przed nią. Być może za wolno płynęliśmy. Być może wszystko na raz.

Wyniki wyścigu