Puchar Korsarza 2017
|
6.08.2017 |
Po MP był wymuszony wolny weekend. A
potem przyszedł czas na zwyczajne u nas regaty.
Zwyczajne, czyli znane, czyli powtarzające się co roku od lat. Puchar Korsarza nie jest taki całkiem zwyczajny. To dość długi wyścig po zatoce. Tak się ułożyło, że płynęliśmy tylko we dwoje. Długi wyścig oznacza mniej manewrów niż w wyścigu up-down, więc o tyle łatwiej. Jadąc rano do Górek widzieliśmy, że wieje. No do licha, znów silny wiatr? Czy w końcu nie może się trafić jakaś przyjemna pogoda? Chyba nie, tylko za jakie grzechy? Wychodzę w morze niechętnie, chyba widać zmęczenie tym latem. Szybko się uzbrajamy (trzeba rozłożyć szoty, brasy, obciągacze brasów, spinakerbom do masztu, klar w bagażach) i ruszamy. Ale sztakslem jest duży fok, bo i wieje i w mordę. W wejściu widać już białe grzywki na falach. Na szczęście wieje od lądu, fala mała (to niezupełnie prawda, ale gorzej będzie później). Wiatr od lądu bardzo kręci, zwłaszcza przy Porcie Północnym. Ale w końcu co to dla nas. Tyle że trochę jednak trzeba się ubrać, bo bryzgi dolatują do kokpitu. W sumie nie jest źle. Spokojnie zdążamy na start, choć trzeba do Brzeźna się dohalsować. I czekamy. Start jest spóźniony, ale to z powodu spóźnionych, porannych zgłoszeń jachtów, które się obudziły i dopiero wtedy się zgłaszały. Dużo można mieć zastrzeżeń do komisji regatowych, ale żeglarze też przeginają. Czy naprawdę tak trudno jest się zgłosić wcześniej, choćby mailowo lub telefonicznie? Wiatr jest niestały, cichnie i rośnie, kręci. Sprawdzam najpierw jakie kurs będzie na znak po boi rozprowadzającej. Spinaker lewego halsu. Ale że dalej wieje, na pokładzie zostaje duży fok. Start wychodzi korzystny koło pinu i tak próbuję wystartować. To się udaje, ale start wychodzi trochę spóźniony, przez zamieszanie na linii, między Falconem i Błagodarnoscia, a przed Hadarem. Ale nie jest źle, strona halsówki też dobra. Niedaleko rozprowadzającej spotykamy się z Busy Lizzy i Małą Johnką. W tym momencie wiatr odkręca o kilkanaście stopni i będąc na lewym halsie, muszę oba te jachty puścić. W sumie i tak jest dobrze, ale zawsze szkoda. Pława, zwrot, odpadamy. Czas na spinaker. Wcześniej został już przygotowany mniejszy, czarny. I dobrze. Ostry baksztag, szkwali, płyniemy prawie po torze wodnym, z przeciwka wchodzi statek, przed nim dwa holowniki. Nie są to wymarzone warunki do płynięcia. Wozi nas kilka razy, nie bardzo można odpadać (bo statek), fok spinakerowi przeszkadza, ale nie mam pewności, czy tak ujedziemy, i nie bardzo kto ma iść na dziób. W końcu statek nas mija (Busy Lizzy odważnie szedł bliżej statku, po torze). Zrzucamy foka, od razu spinaker lepiej pracuje. I ruszamy na poważnie. Emocjonujące 8 mil, tylko ile tych emocji można mieć? Log na długie chwile dochodzi do 8 węzłów. Ale spinaker nie pracuje dobrze. Dobieramy trochę fał, ustawiamy prawą brasołapkę, luzujemy achtersztag, luzujemy fał grota. Pozostaje drobiazg - unieruchomienie spinakerbomu. I tutaj lipa, bo obciągacz dochodzi do masztu. Żeby przełożyć go na bloczek bliżej dziobu i tak definitywnie unieruchomić, zwyczajnie brakuje nam rąk. Albo bloczka z otwieranym policzkiem, żeby nie trzeba było obciągacza wywlekać z kip i bloczków i knagi. Ewidentny brak w wyposażeniu. I nauczka, że to należy robić wcześniej, na długich wyścigach, gdy mocno wieje. To jest właśnie brak w przygotowaniu jachtu do pełnej i poprawnej obsługi spinakera. Już po wyścigu pomyślałem sobie, że właśnie tutaj mogliśmy stracić najwięcej. Oczywiście mniej niż straciły jachty, które w ogóle spinakera nie postawiły, albo postawiły, ale miały trudności z jego prowadzeniem. Zbliża się nasz cel, pława GN. Wiatr jednak zelżał i pojawia się natarczywe pytanie: zmienić foka na duża genuę czy nie? Co mówią prognozy? Chrzanić prognozy! Zmieniamy. Znaczy najpierw Asia idzie na dziób i szybko zdejmuje foka i wrzuca do kabiny. Potem wędruje z genuą na dziób, wpina ją. Wiatr wyostrza, pława coraz bliżej. Stawiamy genuę, zrzucamy spinakera, może ciut za wcześnie. Kolejne natarczywe pytanie: refować się czy nie? Zakładamy pierwszy ref, ledwo się z tym wyrabiając. Co widać z tyłu? Kilka spinakerów, ale nie dogoniły nas ani trochę, wręcz przeciwnie. Przed nami daleko Duży ptak, blisko Little Johnka, Słoni, Hadar. Zaczyna się halsówka do pławy GD, prawie pięć mil orania pod falę o okresie 2 sekund. Tłucze, zatrzymuje. Na prawym halsie jest lepiej, fala jest bardziej z boku i płyniemy wyraźnie szybciej. Wiatr powoli słabnie, można, wręcz należy(!), zdjąć ref na grocie. Poluzować outhaul, lekko poluzować achtersztag (mamy napinacz). Ta halsówka idzie nam naprawdę dobrze. Johnka nam nie ucieka, Busy Lizzy też chyba nie. Z tyłu Vataha nie może nas dogonić, a mniejsze jachty wyraźnie zostały z tyłu. Podchodzimy już do GD i mamy powtórkę z rozprowadzającej - wiatr odkręca o około 20 stopni w prawo i możemy się... Wraca, gdy jesteśmy na wysokości GD. Szlag, co straciliśmy to nasze... Żużel do N7. Tutaj niewiele można wymyślić - trzeba gnać, pilnować tylko ustawienia żagli, na spinaker nie ma szans. Wiatr powoli znów rośnie. Potem się dowiedziałem, że ci za nami mieli pod GD szkwały 22-26 węzłów. U nas prędkość słuszna, nie schodzi poniżej 6 węzłów. Trochę zamieszania było z następnym znakiem zwrotnym. Była to pława wystawiona trochę na zachód od N7. Nie od razu zorientowaliśmy się gdzie naprawdę jest, ale straciliśmy tam stosunkowo niewiele. W każdym razie niektóre jachty nadłożyły więcej drogi. Krótka halsówka na metę i koniec. Wiatr oczywiście szkwalił i kręcił jak cholera, ale taki to był właśnie dzień. Zaraz po mecie kurs do domu. Ostry baksztag, kręcący, szkwalisty. Spinakera nie stawiamy, za to powoli sprzątamy liny i robimy klar. Potem ja, korzystając z deseczki do krojenia jako talerza, jedynego noża kuchennego, jednej łyżeczki, ale wystarczającej liczby kubków, robię kanapki i herbatę. Braki w wyposażeniu kuchennym to oczywiście wina porządków przed MP. Zostało to wyposażenie w bagażniku drugiego samochodu. Ale herbata była i to podniosło morale. W sumie morale nie było złe, ale jednak załogo była zmęczona, bo wyścig, choć długi, wymagał naprawdę sporego wysiłku, a pod spinakerem wręcz była to walka. Sprawdziłem z ciekawości, okazało się, że pierwsze miejsce przegraliśmy o niecałe 2 minuty czasu rzeczywistego. Na koniec zdjęcia, które zrobił Cezary Spigarski i które skopiowałem ze strony Oficyny Morskiej: http://oficynamorska.pl/2017/krzysztof-paul-z-pucharem-korsarza/ Wyniki w klasie ORC |