Turystycznie na Łotwę 2017, część 2
|
26.09.2017 |
Będąc w Roja zaczęliśmy liczyć dni.
Wyszło na to, że szkoda czasu na pływanie do Rygi, bo to jednak
daleko. Albo inny port gdzieś bliżej (ale wtedy nie
zwiedzimy Rygi), albo Ruhnu. Ruhnu kusiło, bo to wyspa (a
lubimy), i do tego estońska (zawsze to inny kraj).
Internet mówił, że na Ruhnu jest lotnisko, porcik i klub
nocny. Ale nie ma połączeń autobusowych z innymi miastami,
siłą rzeczy.
W tej sytuacji zostaliśmy w Roja, zwiedzając miejscowość bez pośpiechu. Poza tym jeden dzień poświęciliśmy na wycieczkę do Rygi (autobusem), drugi dzień na wycieczkę w przeciwną stronę, czyli na pusty i odludny Cypel Kolka. Trafiamy, autobusem, do Rygi. Pogoda dopisała, zwiedzaniem można się było zmęczyć. W końcu dotarliśmy nad rzekę, trochę już zmęczeni. I tacy zmęczeni idziemy wzdłuż rzeki, widać dwa jachty w matchracingu. Mój komentarz: zaraz wyślę do Wiktora (znajomy żeglarz, lubiący regaty meczowe) sms-a, że w Rydze zawody a on gdzie? Podchodzimy blisko, a tam kto? Wiktor ze swoją załogą, czekali na swoją kolej, czyli konkretnie na finał. Zaprosili za barierkę, dali jeść, opowiedzieli co tu się dzieje i co robią oraz w ogóle co to za zawody. Świat wcale nie jest taki duży... Bardzo fajnie było posiedzieć, popatrzeć i przy okazji odpocząć od chodzenia oraz zwiedzania. Galeria zdjęciowa z Rygi. Następnego dnia także wycieczka autobusem, ale znacznie bliżej, i na północ. Sam koniec półwyspu, granica między Zatoką Ryską a cieśniną Irbe. Czyli Cypel Kolka. Płycizna zakończona, około 5 km od brzegu, sztuczną wysepką z latarnią morską. Ponoć do zwiedzania kajakiem lub łódką, ale byliśmy już po sezonie. Urokliwa plaża, romantyczne domki w kształcie beczek, dla, hmm, romantycznych par zapewne. Do wynajęcia. Wieża widokowa, zrobiona z drewna, oraz dobry obiad przy parkingu. Oraz sama miejscowość, także z porzuconymi zabudowaniami (jakiś zakład? wojsko?). Oczywiście złapała nas solidna ulewa, ale na szczęście akurat podczas obiadu. Galeria zdjęciowa z Kolki. Wtorek, godzina 7:45 odcumowanie w porcie Roja. Wychodzimy w burzę i deszcz, we wredne chmury, ale cóż... Wygląd nieba mało zachęcający, od strony Rygi słychać burze. Sama trasa jest trochę krótsza, ale... Nadłożyliśmy dobre kilka mil koło przylądka Kolka. Dzień wcześniej, będąc tam autobusem na wycieczce, zobaczyliśmy kręcący się blisko brzegu warship. Ten sam następnego dnia, gdy w słabym wietrze płynęliśmy swoją drogą do cypla (latarnia daleko w morzu, na platformie/wysepce), a zbliżaliśmy się do niego, zasugerował nam radiowo zmianę kursu. Odeszliśmy trochę w morze. Ale potem zobaczyliśmy kolo latarni drugi wojenny, po prawej naszej stronie kolejne dwa i od strony Estonii płynął piąty. Niezłe zebranie.... Daleko, ale widać okręt. Za cyplem. Gdy już byliśmy za cyplem, okazało się, że planują podwodne wybuchy i lepiej stamtąd spadać. Nas to już nie dotyczyło, ale kilku statków i owszem. No dobra, były wybuchy, zrobili obstawę terenu, czyli z warshipami mamy spokój. To złudzenie. Już niedaleko końca cieśniny kolejny okręt, ćwiczył ze śmigłowcem opuszczanie i podnoszenie człowieka, i to dobre kilka razy. Długo to trwało, opłynęliśmy go za rufą, choć tam właśnie podchodził śmigłowiec. No dobra, to chyba koniec? Złudzenie. Ćwiczenia ze śmigłowcem z daleka. I z bliska. Ale na razie odbieramy komunikat do wszystkich: >>tutaj battleship „Imanta”, podajemy (kolejny już) komunikat na temat wybuchów - „demolition complete”<<. Płyniemy dalej. Po prawej tor wodny, po lewej spłycenia, po drodze kolejny wojenny. Chcieliśmy mu przejść 50 metrów za rufą, ale oni tego jednak nie lubią i też przez radio zasugerowali zmianę kursu. Niedaleko tego okrętu kręciły się jeszcze kolejne dwa wojenne. Spotkanie 9 okrętów jednego dnia, na niedużym obszarze, na terenie małego kraju jakim jest Łotwa, nie jest chyba czymś zwyczajnym? Tak czy owak, ich na jakąś tam flotę stać i ta flota jednak pływa. Nam oczywiście żadna flota potrzebna nie jest. Przez radio było słychać, że są tam także okręty estońskie (jeden tak się przedstawiał, reszta to „nato ship”), oraz nasza „Czajka”. Czyli jednak coś mamy i to coś pływa. I kolejne, już przy końcu cieśniny. Radio Ryga nadaje ostrzeżenie przed wiatrem 20 m/s ale nie wiadomo na jakim obszarze i na kiedy. Radio Tallin chyba podobnie, ale już nie dało się słyszeć detali. Niebo sugeruje, że noc może nie być spokojna. Tęcza, czyli pewnie pada deszcz. Mijamy Ventspils i już tradycyjnie. Jak mijamy port, przychodzi noc, to musi być burza. Takie chyba prawo natury. Deszcz oczywiście. Jeden potężny błysk i grzmot nad nami trochę podkopał nasze morale, do tego stopnia, że kilka godzin w nocy płynęliśmy na samym zarefowanym grocie, choć nie wiało dużo. Rano przyszło co miało chyba przyjść. Na oko 7 Bf z prawego baksztagu. Wiało długo, dopiero po południu spadło do chyba 6, oczywiście fale jak domy i tak dalej. Pierwszy raz się zdarzyło, że boczna fala zalała kokpit jachtu na dobre 8 cm. A wieczorem znów „piękne” chmury i trochę deszczu. Tym razem bez burzy, więc nie jest źle... Cały czas pełny baksztag, ale spinakera jakoś nikt nie chciał stawiać, ciekawe... Za to refowanie, rozrefowanie i zmiany sztaksli mamy całkiem nieźle opanowane. Co można robić w taką pogodę, gdy steruje się cały czas ręcznie? Ano trwać, robiąc czasami coś do jedzenia. Jest czas bycia czujnym... ...i czas odpoczynku. W czwartek o godzinie 11:50 zacumowaliśmy w Górkach. 52 godziny i 5 minut, log pokazał 284 mile. Średnia wychodzi niezła, jak zawsze można rzec. To tak w ramach weryfikacji jachtów szybkich i „szybkich”. Łotwa jest bardzo fajna i warto zobaczyć. Choć oczywiście co kto lubi. Jak ktoś nam wspomni o globalnym ociepleniu, to ma w dziób od razu. Ostanie kilka dni na Łotwie to temp. około 10 stopni w nocy i kilkanaście w dzień. Pierwsza część relacji. |