Wyścig B8 - 2018 |
4.07.2018 |
Zastanawiałem
się, czy w ogóle warto pisać relację z tych regat, czy
raczej z tego wyścigu. Nie ukończyliśmy wyścigu,
wycofaliśmy się niedługo po starcie. Nie ma się czym
chwalić, ani też mrożącej krew w żyłach relacji nie da
się napisać. Z drugiej strony, wartością dla czytających,
ale i piszącego, są wnioski, uwagi czy błędy. Tylko kto
pisze o błędach lub niewygodnych wnioskach? Ten, kto
umie się do nich przyznać. No to zaczynamy. Trasa regat jest nam znana. Rok temu wystartowaliśmy w tym wyścigu, warunki też nie były łatwe, choć nie aż tak jak w tym roku. Relacja z zeszłego roku jest tutaj. Poza tym, w roku 2013 Regaty Rocznicowe Gryfu także odbyły się, po zmianie trasy, do platformy B8. No właśnie, trasa wyścigu. Start w Górkach, pława przy platformie Baltic Beta, meta na rozlewisku w Górkach. Razem 124 mile, w linii prostej, rzecz jasna. Prognozy mówiły o wietrze 24-30 węzłów na całej trasie, prosto z północy. Czyli dokładnie w pysk. Tak już wieje i tak będzie wiało do poniedziałku. Nie ma co liczyć na zmianę. Taki wiatr oznacza w Górkach trudne warunki i na wyjściu i na starcie. Wiedząc o tym wszystkim, wiele jachtów zgłoszonych do regat, w ogóle się nie pojawiło. Na start wyszło kilkanaście jednostek. Kwestia załogi w takich warunkach. Ja trochę już pływam, w warunkach różnych, na pokładzie nie choruję nigdy a pod pokładem czasami. Chorowanie przyjemne nie jest, ale mimo wszystko dalej funkcjonuję. Joanna pływa znacznie krócej. Na pokładzie nie choruje nigdy, pod pokładem praktycznie wcale chyba że się nawcina żelków, czego zdecydowanie nie polecamy. Za to jest mniej odporna na zimno. Grzegorz jest nowicjuszem morskim. Nie pływał za wiele, a nigdy w takich warunkach. Przewidywałem, że może dostać ogromny łomot podczas regat. Czy można było wycofać go z załogi? W efekcie okazało się, że należało tak zrobić i oczywiście zabranie Grzegorza na ten wyścig było moim błędem. Tylko że... Nigdy do końca nie wiadomo, jak dany człowiek zareaguje, szanse należy dawać. Bo jak kogoś sprawdzić? Ktoś może powiedzieć, że poza regatami. Problem polega na tym, że jeżeli nie ma regat, to niemal nikt w taką pogodę na morze nie wychodzi. Robi się błędne koło - ludzie nie próbują takich warunków, nie uczą się ich, nie wiedzą co się dzieje wtedy na jachcie. W efekcie są nieprzygotowani, gdy taka pogoda się pojawi. Dlatego dałem szansę. Wychodzimy trochę w pośpiechu, co jest też oczywistym błędem. W efekcie dopiero na wodzie zakładamy na grzbiet szelki (kamizelki wcześniej), które u dwóch-trzecich załogi okazują się niedopasowane, a ustawianie pasków zajmuje czas. Po długim namyśle, nie mając wiatromierza, decyduję się na małego foka i dwa refy na grocie. To w samym wyjściu okazało się trochę mało. Nie za mało, ale mało. Jacht był mułowaty na sporej, przybojowej fali. Log pokazywał 4 węzły. Ale powoli wychodzimy, omijając zaraz za główkami konkurencję, czyli Panacee. Idziemy szybciej, a spotykanie się w wejściu na takiej fali i w bajdewindzie zawsze jest stresujące. Przebijamy się pod wiatr, załamujące się czasami fale robią wrażenie. Większe na załodze, bo Czarodziejka specjalnie się nie przejmuje. Mój durny i zwykły błąd - nie założyłem kaloszy (bo są niewygodne i zawsze to lekceważę), nie zaciągnąłem mankietów w rękawach sztormiaka (bo zawsze o tym zapominam), nie zaciągnąłem dobrze kołnierza sztormiaka i nie założyłem kaptura (bo muszę dobrze słyszeć i widzieć co się dzieje). Efekt jest łatwy do przewidzenia. Wychodzimy w morze dalej niż stoi już na kotwicy komisja (współczuję, tak swoją drogą). Niedaleko GW fale są dalej duże, ale już się nie załamują. Sugerujemy komisji, żeby przestawili start, ale komisja odmawia. Uzasadnia to tym, że GW jest boją rozprowadzającą. Uważam to za błąd. Rozprowadzająca w ogóle nie była potrzebna i można z niej było zrezygnować (brak flagi czerwonej/zielonej, gdyby taka sytuacja była przewidziana). Około 10 minut przed startem zapada decyzja, że Grzegorz schodzi z jachtu. Pytamy komisję przez ukf-kę, czy wyraża zgodę na zmianę załogi. Komisja się zgadza (nie pisemnie, ale na to nie ma możliwości), do tego proponuje nam wysadzenie człowieka na ponton, zamiast wracania z nim do portu i potem ponownego wychodzenia. W ten sposób przyjmujemy pomoc zewnętrzną, ale przed startem. Przez całą akcję spóźniamy się na start o minutę-dwie. Dobieramy żagle, startujemy. Jesteśmy po zawietrznej innych jachtów (mało kto wystartował idealnie). Wygląda to imponująco, to znaczy wyskoki jachtów na fali. Znów doganiamy Panacee, więc trochę odpadam i czekam na okazję do zwrotu. Gdy tylko jest miejsce, robimy zwrot i wychodzimy na prawą stronę trasy. Niezbyt daleko, bo trzeba pamiętać o rozprowadzającej. Zaczyna się twarda żegluga. I coraz szybsza. Jacht zaczyna spadać z fali, bo się naprawdę rozpędza. Ostrość żeglugi jest bardzo dobra. Długi czas trzymamy się w śladzie Oilera.pl i Dancing Queen. Ale kosztem żeglugi na kancie i bardzo precyzyjnego sterowania. Kłopoty wynikają z tego, że mały fok, który jest na sztagu, jest owszem, mały. Ale to żagiel z mniejszego jachtu, na normalne warunki i jest zwyczajnie za głęboki. Do tego powoduje zawiewanie na grota. Trzeba tak sterować, żeby żagiel pracował tylko częściowo. I to się udaje, ale jak długo tak można. Rozglądamy się dookoła, jak można. Z tyłu i po zawietrznej jest 2 easy. Nie może nas dogonić, a na pewno idzie pełniej. Dopiero po pewnym czasie zrzucili w ogóle grota i odzyskali wigor. Powoli, na samym foku, wyprzedzają nas po zawietrznej, płynąc już tak samo ostro jak my. Inne jachty tracą w stosunku do nas wysokość, co jest bardzo pocieszające. Po nawietrznej wyprzedza nas jacht, którego nie umiemy zidentyfikować. Może nie jest w regatach? Ale to dopiero na wysokości Redłowa. Co się dzieje u nas? Woda co jakiś czas wlewa się od zawietrznej na ławkę kokpitu. Wtedy jedną nogą stoję w tej wodzie po kostkę. Co gorsza, zalana jest jaskółka z panelem sterowania silnika. Znaczy panel i stacyjka są w wodzie. W wodzie jest nasz główny, ręczny GPS, przekładam go do góry. Woda spływa tylko jak jacht się prostuje, co zdarza się coraz rzadziej. Asia siedzi na balaście i chyba niczym się nie przejmuje. Dopływamy na wysokość Gdyni, do statków na redzie. Fala miała być mniejsza w głębi zatoki. I jest mniejsza, ale o wiele bardziej zbełtana. Zaczynamy tłuc o wodę, jacht na tym kartoflisku zwalnia. Do tego coraz silniejsze szkwały i zapada decyzja o wzięciu trzeciego refu. Robi to głównie Asia, z moją niewielką pomocą. Cała operacja zajmuje może ze 2 minuty. Gorzej potem z porządkami, bo specjalne reflinki do związania grota (żeby były mniejsze opory i lepsza widoczność dla sternika) są w głębi kabiny. Niby drobny błąd, ale żeby wejść do kabiny trzeba po pierwsze zejść z balastu. Poza tym, trzeba wyczaić moment, szybko otworzyć suwklapę, wyjąć górną sztorcklapę, schować się, zamknąć suwklapę, złapać reflinki i znów czujnie i szybko wyjść z nimi na pokład. Grot podwiązany, choć niezbyt dokładnie. A w środku bałagan, kolejny błąd na koncie bo nie założyliśmy fartuchów. Na takim przechyle i fali zawsze spadają oparcia i zsuwają się materace. Asia robi porządki. Rozważamy kwestię wycofania się. Mamy trochę dość, jesteśmy przemoczeni (ja bardziej, z głupoty). Wiatr wzrósł i w zasadzie powinniśmy postawić foka sztormowego, albo zrzucić grota (to trochę bez sensu się wydaje). Jak nie teraz, to na noc. Robimy zwrot bo przed nami jest statek, na drugim halsie płynie się przyjemniej, bo fala jest bardziej z boku. No i woda schodzi z jaskółki ze stacyjką. Wywołujemy przez UKF-kę Puffina - drugi mały jacht w stawce, ale się nie zgłaszają. Decyzja zapada, choć z wahaniami. Płyniemy jeszcze trochę, wywołujemy Busy Lizzy i mówimy im, że się wycofujemy (Busy Lizzy jest zwyczajową stacją pośredniczącą w długich regatach). Omawiamy pozycje jachtów, wygląda na to, że naprawdę jesteśmy na dobrym miejscu. Ale wyobrażamy sobie nadciągającą noc, wysiłek w sterowaniu i w końcu odpadamy w kierunku Górek. Od startu minęły zaledwie niecałe 2,5 godziny. Żegluga z wiatrem jest bajeczna. Trochę za mało żagla na te warunki, ale nie ma chętnych na zmianę. Na zdjęciu grot z trzecim refem. Głowica sięga do połowy masztu (saling jest poniżej połowy masztu). Zresztą, po co? Log pokazuje 6-8 węzłów. Asia się przebiera, nastawiamy wodę na herbatę, rzucamy się na banany. Pełny baksztag prowadzi nas prosto do celu. Włączamy światła nawigacyjne. Do Górek podchodzimy już niemal po ciemku. Mimo ciemności pięknie widać grzywy załamujących się fal. Jedna, sygnalizująca dłuższy czas donośnym szumem że nadchodzi, nas dogania, ale jest już płaska i nie robi na jachcie wrażenia. Dokładnie w główkach spotykamy wychodzący w rejs jacht. Powoli, dostojnie i skutecznie Opal halsuje i wychodzi w morze. I kto tu jest porąbany? My musimy, bo regaty, ale czemu oni? Przed godziną 23, już po ciemku, cumujemy na swoim miejscu w Górkach. Potem się dowiedziałem, że Busy Lizzy wyszedł poza Hel, ale tam fala była gorsza (silny prąd) i wycofali się. Wiatr wieczorem dochodził do 34 węzłów. Przed nami do Górek wchodził Konsal 2. Duży jacht, a został przed główkami położony na burcie, cały kokpit został zalany wodą. Regaty ukończyły tylko trzy jachty. Duża Dancing Queen, niewiele mniejsza Oceanna, i malutki Puffin. Wniosków jest kilka. Żeby pływać w silnym wietrze, trzeba mieć żagle na silny wiatr. Trzy refy na grocie to jest naprawdę minimum. Szymon żałował, że nie miał, na nowym grocie, czwartego refu. Sztaksle muszą być dobrze skrojone, dobrze uszyte, dopasowane do jachtu na silne wiatry. Tego u nas brakuje. O małym foku już było. Duży też nie jest zbyt dobry. Sięga za maszt, jest już mocno wydmuchany. Niby inwestowanie w takie żagle nie jest ekonomicznie zbyt sensowne. Jak często są takie warunki? Tym niemniej takie żagle na pokładzie powinny być. Bez nich robi się błędne koło: nie pływamy w ciężkich warunkach, bo nie mamy odpowiednich żagli, a nie mamy tych żagli, bo po co nam, skoro nie pływamy w silnym wietrze. Warto tę barierę w końcu przełamać. Co i poza regatami może się przydać. Drugi wniosek jest taki, że w takich warunkach bardzo przeszkadzają jachtowi właśnie różne przeszkadzajki. Fartuchy, lazy-jacki, szprycbudy, rolery i całe wyposażenie zamocowane wysoko i na wiatr wystawione. Trzeci wniosek mówi, że osobiste wyposażenie powinno być dobrej jakości. Dobre sztormiaki, także ocieplane, dobre kalosze, skarpety, czapki i tak dalej. Czwarty wniosek: organizacja życia na jachcie, w każdym drobiazgu, musi być przemyślana. Wszystko musi być pod ręką, dostępne gdy jest potrzebne. Kanapki, picie, warto gdy są przygotowane. Ale i gotowanie choćby herbaty, zupy, musi być możliwe w każdych warunkach. Sam jacht musi być dobrze zaprojektowany, dobrze strymowany, i sterowny. Czarodziejka w ogóle nie ma tendencji do ostrzenia, może nawet w sposób przesadny (to jest do poprawienia). Czy można doprowadzić jacht do takiego stanu, że pływa dobrze, pod wiatr, w sztormowych warunkach? Można, czego dowodzi przykład Puffina. A z bliższego podwórka, przykład Pallasa. Pallasa, czyli Conrada 24, przez lata doprowadziłem do takiego stanu, że udowodnił, że potrafi halsować skutecznie. Przykładem mogą być: krótka trasa Jastarnia-Gdynia pod 9 B. Szybki powrót z Bałtijska do Gdyni pod sztormowy wiatr i duże fale, tylko w dwie osoby. Ukończenie, jako jedyny mały jacht, Regat GWG, gdy przywiały 34 węzły. Czarodziejka też już ma za sobą kilka spotkań z silnym wiatrem, ale jeszcze nie jest tak skuteczna, jak mogłaby być. To co piszę wydaje się banalne, ale czemu tak mało jachtów radzi sobie dobrze w silnym wietrze? |