Dno jachtu w połowie sezonu
25.08.2018

Nie da się ukryć, że ten sezon, pod względem wyników regat, nie jest oszałamiający. I to w sumie eufemizm.
Przyczyny są różne, w dużej części znane. Ale o tym napiszę później, pewnie w podsumowaniu sezonu, razem z planem "naprawczym". Trochę już było o przyczynach w relacji z Regat Samotników.

Że z dnem jachtu nie jest najlepiej, dowiedziałem się przed wypłynięciem na zachód, pływając koło jachtu. Dało się wyczuć glony i trochę pąkli. Co mogłem, zmyłem, ale to był oczywiście półśrodek. Trochę uspokajał stan płetwy sterowej, która była czysta. Niesłusznie. Tylko że już nie było czasu na reakcję. A może nie zdawałem sobie sprawy ze skali problemu. Regaty Unity Line nie udały się. Przeloty z i do Dziwnowa  pokazywały, że jacht nie pływa tak jak normalnie. Regaty Dacron'70 również się nie udały. Ale najbardziej do myślenia dało to, że przed startem do wyścigu nie udało się zrobić zwrotu na samym grocie, w dość silnym wietrze.
Pierwszy wolny dzień, czyli 15 sierpnia, został poświęcony na wyciągnięcie jachtu i jego umycie. To znaczy, umycie było w planach, ale zrobiliśmy, z konieczności, więcej.
Cała akcja odbyła się JKSG, dźwig został zarezerwowany wcześniej, na godzinę 10. Mieliśmy do dyspozycji 2 godziny, bo po nas dźwig zarezerwował GoodSpeed. Okazało się, że ledwo udało się wyrobić.
Przezornie zabrałem z domu resztę farby antyporostowej z wiosny, licząc się drobnymi domalowaniami. Naiwność, jak się okazało. Bo gdy jacht wyszedł z wody, wszystko stało się jasne.
Nie zarosły miejsca malowane wiosną nową farbą. Czyli kawałek na dziobie, pas pod linią wodną, miejsca pod podporami jachtu, kawałek skegu, ster i s-drive. Czyli to, co sprawdzałem nurkując i macając z wody. Nosz kurcze!
Resztę widać na zdjęciach - tragedia.
Popełniłem poważny błąd w przygotowaniu dna wiosną i to się zemściło.





Nie pozostało nic innego, jak zabrać się do roboty. Mycie dna zabrało sporo czasu, i dodatkowo spowodowało, że stara farba antyporostowa też została zmyta.
Jacht na chwilę trafił do wody, żeby przesunąć pasy i umyć dno w miejscach, które przed chwilą były właśnie pod pasami.



Po pewnym namyśle zapadła decyzja, że malujemy dale dno farbą, której mam dość dużo. Okazało się, że farba jest zbyt gęsta (poza tym, było ciepło), ale poratował nas Krzysztof z Albacory, dając nam butelkę ksylenu do rozcieńczania.
Malowanie na trzy wałki (które jakimś przeczuciem też miałem ze sobą) poszło dość szybko, ale i tak ledwo się wyrobiliśmy w zarezerwowanym czasie dwóch godzin.
Jest szansa, że do końca sezonu jacht już nie zarośnie, ale nie da sie ukryć, że dno nie jest przygotowane rewelacyjnie do reszty sezonu. Ale i tak niebo a ziemia.
Na przyszły rok, i na każdy następny sezon, trzeba będzie się już naprawdę przykładać. Dno przygotowane papierem wodnym, pomalowane twardą farbą antyporostową i przeszlifowane znów papierem wodnym. Jeżeli chcemy zajmować lepsze miejsca, to tak trzeba już robić, bo tak robi część naszej najgroźniejszej konkurencji.

Jeszcze zdjęcie dzielnej ekipy, mokrej po całej akcji...