Turystycznie - regatowo do Dziwnowa 2018
23.09.2018

W tym roku Dziwnów miał być z okazji Mistrzostw Polski ORC. Połączony z turystyką, przy okazji. Ale impreza rodzinna, której nie mogliśmy opuścić, zmusiła do zmiany planu.
Na następujący: urlop trochę skrócimy, do Dziwnowa popłyniemy wcześniej, wystartujemy w regatach Unity Line. Tak w ramach relaksu, rzecz jasna.
Ruszamy z bazy w Górkach 29 lipca, w niedzielę przed południem. Kurs generalnie na zachód, ale na razie na północ. Wiatr słaby, no i w pysk. Taka tradycja. Powoli wiatr rośnie, ruszamy szybciej. Oczywiście jak zwykle, oczywiście koło Helu dopadają nas paskudne burzowe chmury. Wygląda groźnie, wygląda nieciekawie. W dyskusji co dalej pada argument, że jesteśmy na urlopie, do licha. Odpadamy, płyniemy do Helu. Czyli tradycja złej pogody koło Helu została lekko zachwiana. Bo ulewa przeszła nad nami akurat jak byliśmy na obiedzie w restauracji. W końcu to urlop, czyż nie?
Z Helu, w poniedziałek, wychodzimy dość wcześnie, bez śniadania. Zjemy po drodze. Wiatr się odkręcił, za cyplem można postawić spinakera. I zająć się czymkolwiek, choćby myciem pokładu.


Tylko o kąpieli nie ma mowy, bo sinice opanowały Bałtyk. Co było problemem, dlatego że upał, przy słabym wietrze z rufy, bardzo męczył.

Wiatr był momentami na tyle słaby, że przydał się silnik. Oczywiście akwen nr 6 był zamknięty więc nadłożyliśmy drogi.
Naszym celem, na razie, jest Mrzeżyno. Porcik niedawno pogłębiony, żadne z nas tam nie było (ja byłem rowerem ze 30 lat temu, co nie bardzo się liczy). Czarodziejka też tam nigdy nie była.












Jak widać  na zdjęciach, basenik dla jachtów duży nie jest. Poza tym woda w nim nie jest spokojna. Brakuje socjalu dla gości, ale może z czasem... No i w złej pogodzie wejście i wyjście może być trudne.
Wychodzimy z portu jeszcze wcześniej niż z Helu, ale po co czekać. Wiatru nie ma. Za wejściem zatrzymujemy silnik i wchodzę do wody się wykąpać. W końcu nie ma sinic, woda czysta i klarowna, aż miło w niej pływać. Sprawdzam dno i trafiam na części czyste (opisane to jest w artykule o myciu dna jachtu). Trochę na żaglach, trochę na silniku, ruszamy na zachód. Zmieniły się warunki. W końcu przestało być bardzo gorąco, do tego musimy halsować, no i kąpiel. Żegluga zrobiła się naprawdę przyjemna, zwłaszcza jak po pewnym czasie wiatr wyraźnie wzrósł. O godzinie 15 cumujemy w Dziwnowie. Znów, po dwóch latach, trafiamy do tego portu.
Zwiedzanie zwiedzaniem, spacery spacerami (dwa lata temu była fatalna pogoda), ale mając trochę czasu zabieramy się za solidne mycie pokładu. Kokpit został wyczyszczony jak nigdy od dawna, łącznie z resztkami żywicy i różnymi dziwnymi plamkami. Kilka godzin na to zeszło, ale efekt powalił.
Nawet pawęż dostała swoje 5 minut i ślady spalin zostały zmyte całkowicie. Na zdjęciu widać   poświęcenie w myciu... ;)

W sumie mamy czas wolny, i czekamy na regaty. Leniwie, bo urlopowo. W piątek dojeżdża Andrzej. W sobotę wychodzimy rano na wyścig.
Oglądamy na wodzie bliźniaka Czarodziejki, czyli jacht Hruby.


Jachtów na regatach było rzeczywiście dużo. Ale w klasie ORC, czyli w naszej, jachtów było tylko 9.
Wiatr słaby, sędziom udało się przeprowadzić wyścig krótki, o nietypowej dla nas trasie, co spowodowało paskudny błąd. Po prostu przerwaliśmy wyścig, myśląc że już minęliśmy metę, a okazało się, że tak nie było. Słabym pocieszeniem jest fakt, że zdarzyło się to też i Hrubemu i Atlantic Puffinowi. A wszyscy czytaliśmy, niby ze zrozumieniem, instrukcję żeglugi. To chyba upał tak na umysły zadziałał.
Drugi wyścig miał być wyścigiem długim. Okazał się jednak krótki, krótszy od poprzedniego, z powodu tego, że dwa boki były żużlowo-spinakerowe, i z powodu wzrostu siły wiatru.
Cóż, wynikiem nie bardzo można się chwalić, konkurencja żeglowała dobrze, a my dodatkowo mieliśmy już zarośnięte dno. Te dwa słabowiatrowe wyścigi ustawiły wyniki regat, bo następnego dnia, w silnym wietrze, organizator odwołał regaty. Nie było okazji się zrewanżować. Inna sprawa, że nie wiadomo, jak ten rewanż by nam wyszedł. Ale wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jak bardzo jacht jest zarośnięty.
Inna zupełnie sprawa, że wyniki były liczone metodą TimeOnTime, triple number. Dla nas, ze wschodu, sytuacja już niemal zapomniana. Proponowałem pomoc w liczeniu wyników metodą PCS, ale propozycja nie została przyjęta. "Może w następnym roku". Szkoda, bo to jednak jest nie to, co powinno być.
Dodatkowo, w metodach prostych, przygotowanie jachtu do regat pod kątem konfiguracji świadectwa jest ważniejsze niż przy innych metodach liczenia wyników. Tutaj zapewne byliśmy (i nie tylko my) w plecy.
Wyniki regat podane na sposób "zachodni".

Za to niepowtarzalną okazją było wzajemne obejrzenie dwóch jachtów. Dotąd z Robertem, właścicielem Hrubego, znaliśmy się tylko wirtualnie. Teraz nie dość, że się razem ścigaliśmy, to jeszcze jachty zacumowały obok siebie. Koniecznie trzeba było wzajemnie się pozwiedzać.




Andrzej pojechał do domu w niedzielę po zakończeniu regat, więc znów zostaliśmy sami. Regaty zakończone, znów pływamy turystycznie. W poniedziałek krótki etap do Kołobrzegu. Tam Czarodziejka też jeszcze nie była.
Wiatr wiał z zachodu, i nie był wcale słaby. Najpierw upewniliśmy się, że akwen S12 jest otwarty.
Potem robiliśmy próby ustawiania sztaksli przy pomocy spinakerbomu na kursach pełnych. Od fordewindu do baksztagu. Było to dawno planowane, ale jakoś zawsze brakowało czasu i warunków odpowiednich.
Pogoda była świetna, bo skończyły się cisze i upały. A woda bez sinic zawsze była do dyspozycji.




Wejście do Kołobrzegu, po jego poszerzeniu kilka lat temu, jest naprawdę przyzwoite. Co prawda nie wchodziliśmy w ciężkiej pogodzie, ale takie sprawia wrażenie. Ruch całkiem spory, bo i port jest duży, a i miasto nie takie małe. Marina dla gości także jest nowa i także duża. Miejsca nie brakuje.
Wejście do Kołobrzegu zamknęło listę polskich portów do odwiedzenia. Czyli od Świnoujścia po Górki, Czarodziejka była we wszystkich portach morskich, do których jest w stanie wejść.
Świnoujście, Dziwnów, Mrzeżyno, Kołobrzeg, Darłowo, Ustka, Łeba, Władysławowo, Hel, Jastarnia, Kuźnica, Puck, Gdynia, Sopot, Gdańsk, Górki. No ok, zostało Świbno, do którego nigdy nie było po drodze. Ale to wyjątek.
W Kołobrzegu do zwiedzania jest sporo, jedno popołudnie na zbyt wiele nie pozwoli. Ale przecież nie trzeba zwiedzać wszystkiego.














Pierwszą rzeczą jaką się robi w nowym porcie jest szukanie dobrego obiadu. A potem można zwiedzać. Spacer nabrzeżem, oczywiście latarnia morska, potem deptak nadbrzeżny, molo i powrót na jacht. Po drodze jakieś lody, bo w końcu czemu nie?
Następnego dnia ruszamy w drogę powrotną. Oczywiście, jak zwykle, akwen nr 6 jest zamknięty akurat wtedy gdy do niego dopływamy. Albo byśmy dopłynęli. Żonglujemy mądrze kursem tak, żeby opłynąć akwen optymalnie, tracąc jak najmniej i będąc we właściwym miejscu o właściwym czasie.
Płynący za nami Atlantic Puffin ma łatwiej, bo  płynie później i trafia tak, że może przejść przez poligon.
Nam się tylko udaje ściąć narożniki. Jest o tyle łatwiej, że halsujemy. A że w nocy, to cóż. Wiatr nie jest silny, płynie się bardzo spokojnie. O godzinie 10:30 mijamy Rozewie i zaczyna się dylemat, jak najefektywniej dopłynąć do naszej mety. Mamy przeciwny wiatr i prąd. Halsujemy dość daleko od brzegu, ale to nie był dobry pomysł. Puffin w ogóle popłynął morzem, a trzeba było płynąć "po plaży".
Z drugiej strony, płynie się bardzo przyjemnie i nigdzie nam się, w zasadzie, nie spieszy.

Od Helu jest szybciej, bo skończył się prąd, a do Górek dochodzimy niemal jednym halsem.
Cumujemy o 21:45.
Cały rejs trwał 11 dni, przepłynęliśmy 401 mil w wyjątkowo spokojnej pogodzie i po wyjątkowo spokojnym morzu. Rzeczywiście było urlopowo. Poza tym udało się zwiedzić dwa nowe porty i wystartować w dużych regatach.
Od strony regatowej wyszło słabo. To znaczy drugi raz w Dziwnowie dostaliśmy lanie. I choć znamy przyczynę, to jest to niewielkie pocieszenie. Po prostu zmarnowana okazja na lepszy, może dobry, wynik. Do tego Hruby nas pokonał.
Od strony urlopowej za to wyszło bardzo dobrze. Wyjątkowo spokojne morze słaby wiatr, ciepła woda (gdy już nie było sinic). Do tego dwa nowe porty i trzeci niby znany, ale tym razem oglądany w dobrej pogodzie. Jak na Bałtyk - rewelacja!