Wyścig B8 - 2019, czyli bardzo udane regaty. |
4.07.2019 |
Znów
wyścig B8. Dla nas trzeci raz, w ogóle czwarty raz w
ramach Nord Cup (był też wyścig w roku 2013 do platformy
na Regatach Jubileuszowych Gryfu). Trasa już dobrze znana. Start w Górkach, ominięcie Helu i lekki skręt w lewo w kierunku platformy wiertniczej Baltic Beta. Przy platformie specjalnie dla regat wystawiona boja zwrotna, meta w Górkach koło JKSG. Razem ponad 120 mil. Tydzień przed wyścigiem okazało się, że z załogi wypadł Andrzej. Zostaliśmy we dwójkę. Dobranie trzeciej osoby musiało uwzględniać jej wagę. Poza tym, to długi wyścig, warunki zapowiadały się trudne, więc nawet nie szukałem kogoś na zastępstwo. Wnioski z poprzedniej edycji, której nie ukończyliśmy (relacja tutaj), zostały wyciągnięte, a nawet w sporej części zrealizowane. Na jachcie jest komplet nowych żagli, jest genua nr 2, jest nowy spinaker. Sporo poprawek na pokładzie, w wyposażeniu, w organizacji życia. Trochę jeszcze brakuje, ale... jest lepiej. Na odprawie przed startem dowiadujemy się, że załogi płynące dwuosobowo mogą być liczone tylko albo w klasyfikacji załogowej, albo w klasyfikacji DH do pucharu DH, ale nie razem. Każą nam się zdeklarować, gdzie kto. My oczywiście wybieramy klasyfikację załogową. Na zdjęciach poniżej nowy jacht w regatach na tle weterana, Oceanna z którą mijaliśmy się na trasie, statek komisji, Busy Lizzy, która długo wskazywała nam kurs, Rastaban, który ciągle siedział nam na rufie. Wychodzimy z portu, czas na start. Startujemy razem z Rastabanem bardzo dobrze, z lewej strony linii startu (tak było warto, od lat powtarzam, że należy czytać „Strategię i taktykę regatową” Rymkiewicza), przy samym końcu i o czasie. Tak nawiasem, mogliśmy się wywozić przed startem, co byłoby głupotą. Odliczaliśmy Rastabanowi sekundy do startu aby razem wystartować punktualnie. Wyszliśmy razem i poszliśmy w lewo, prawym halsem, w kierunku na Gdynię. Rastaban płynął dłużej, my jako jacht szybszy, wcześniej zrobiliśmy zwrot w kierunku Helu. Chodziło raz o halsówkę przez Zatokę przy tym kierunku wiatru, ale przede wszystkim chodziło o to, żeby być we właściwym miejscu gdy przyjdzie odkrętka wiatru. I byliśmy gdzie trzeba. Przed samym Helem, zanim minęliśmy półwysep i wyostrzyliśmy, mogliśmy płynąć na małym spinakerze połówką. I tak płynęliśmy. Potem wyostrzenie i kurs na platformę, pełnym bajdewindem. Można rzec - idealnie. Jachty które poszły w morze, były po prawej, wyżej, ale miały pod wiatr. No i później dostały ten wiatr. Jeszcze nie wieje mocno. Dopiero w nocy nieźle przywiało i zmiana genuy nr 1 na genuę nr 2, po ciemku i na sporej fali nie jest moim ulubionym zajęciem, ale cóż... Trochę tracimy przez duży statek, który nie bardzo chciał nam ustąpić. Ostrzę, zwalniamy, przechodzimy mu tuż za rufą i ruszamy dalej właściwym kursem. Przyszedł ranek. Wiatr zelżał i najpierw zdjęliśmy ref na grocie a potem wymieniliśmy ponownie genuy, na dużą. Widać obok, i z przodu, kilka jachtów. Staramy się pędzić, mimo niewyspania. Przez cały ten bok popełniamy (ja popełniam) idiotyczny błąd w trymowaniu żagli. Umysł człowieka jednak stanowi zagadkę... Tracimy na tym na pewno trochę minut. Zmiany sztaksli na dziobie także trzeba jeszcze dopracować. Chodzi głównie o nowe, specjalne worki do żagli. Słyszymy w UKF-ce rozmowę Oilera.pl z obsługą platformy. Okazuje się, że jest około 2 godziny przed nami, co przy takich warunkach jest dla nas świetnym wynikiem. Potem słyszymy kolejne jachty. Półmetek wyścigu wygląda tak:
Widzimy że jachty wracające stawiają spinakery lub genakery. Liczymy do każdego jachtu stratę czasu. Tylko, że wiatr odkręca na pełniejszy. Dla nas to dobrze, dla jachtów po naszej prawej wręcz przeciwnie. W końcu okrążamy boję, meldując się wcześniej do platformy. Nowy kurs to pełny bajdewind, do połówki. Wiatr rośnie i nie ma mowy o spinakerze. Cóż, jachty z przodu trochę zyskały. Martwi nas Rastaban, który płynie świetnie i jest za nami tylko 40 minut. Z drugiej strony, ruszamy w drogę szybko, ale spokojnie. Schodzę do kabiny żeby usmażyć parówki z serem - nasz częsty na jachcie, ciepły posiłek. Do tego herbata, jakiś banan i inne ciastko. Ładujemy nasze własne akumulatory i z większym zapałem pilnujemy tego, co się dzieje na pokładzie. Wyścig dla nas zaczyna się niejako na nowo. Obok Oceanna, która okrążyła pławę niewiele po nas (musieli dohalsować). Powoli nas wyprzedza i ucieka i wtedy następuje olśnienie. Poprawiamy trym żagli i życie staje się lepsze, żegluga szybsza i z mniejszą pracą na sterze. Wiatr powoli rośnie i w końcu bierzemy pierwszy ref na grocie. Dylemat, czy zmieniać genuę na mniejszą, męczy. W końcu refujemy się na drugi ref. Genuy postanawiamy nie ruszać, choć wiatr jest jeszcze silniejszy. Liczymy na to, że zbyt wiele już nie wzrośnie, a za jakiś czas zmaleje. To oznacza, że zmiana jest nieopłacalna. Chyba, bo kto to wie na pewno? Jacht jedzie na kancie, a że to prawy hals, to woda stoi na dolnej ławce kokpitu i w jaskółce z centralką silnika. Cóż, znamy to już. Warunki są o tyle nietypowe, że fala jest z ostrego baksztagu, a wiatr pozorny lekko od dziobu. Trzeba się wczuć w fale i wiatr, w bardzo silne czasami szkwały, żeby jechać równo i szybko. Pilnujemy ustawienia żagli, zwłaszcza, że wiatr powoli się wypełnia. Nawet niewielkie przebranie żagli czuć na sterze od razu. Mimo wszystko steruje się stosunkowo spokojnie i robimy to na zmianę. Fale są coraz większe, a półślizgi bardzo przyjemne. Za rufą woda czasami aż kipi. Prędkość stale w okolicach 7 węzłów, czasami więcej. Dla nas to bardzo dużo. Nagle odkrycie: widać ląd po prawej. Widzę, że sterując popełniłem błąd i zeszliśmy trochę w prawo od kursu. No żesz! Jastarnia na trawersie. Lekkie odpadnięcie, oraz wyraźnie słabszy wiatr, powodują, że optymistycznie stawiamy spinakera. Prędkość rośnie, ale trwa to tylko 20 minut. Wiatr wyostrza i spinaker ląduje w kabinie. Na szczęście wiatr także rośnie, a cały czas boję się tego, że zmaleje i ostatnie mile będą bardzo nerwowe. Okazuje się, że wcale nie, o dziwo. Wieje znów coraz mocniej, pełny bajdewind i duża prędkość. Tylko fale znikły, jesteśmy już na Zatoce. Spać zupełnie nam się odechciało, ja nie wypuszczam rumpla z dłoni, chcąc mieć wszystko pod kontrolą. Czuję, że wynik może być dobry, ale pewności żadnej. Poza tym, cały czas siedzi w głowie, że nam pod koniec wiatr potrafi ścichnąć. Jesteśmy coraz bliżej Górek, prędkość cały czas dobra. Meldujemy się telefonicznie sędziemu regat, przechodzimy tor wodny do Portu Północnego. Wiatr bardzo wyraźnie rośnie, co niesamowicie mnie cieszy. Mimo to na wszelki wypadek wpinamy spinaker, gdyby w samym wejściu i na Wiśle wiatr był słaby. To tylko pół mili, ale skoro walczymy do końca... Przed wejściem wiatr jeszcze bardziej rośnie, lecimy na kancie ponad 6 węzłów. Będzie spinaker czy nie? W samym wejściu odpadamy trochę, ale to za mało. Trzymając szoty w rękach mijamy NCŻ, wiatr trochę słabszy, ale dalej dość silny i bardzo kręci, często ostrząc. Odpuszczamy stawianie spinakera, co było dobrą decyzją. Meta! Zrzucamy genuę, jacht się uspokaja, wykręcamy zwrot i na samym grocie ruszamy pod wiatr, w kierunku AKM-u. Trzeba wygrzebać spod pokładu kluczyki do stacyjki silnika (raz na regatach zostawiłem w stacyjce kluczyk i to był zdecydowanie błąd - zardzewiał mocno w ciągu dwóch dni wyścigu). Po przekroczeniu mety i zawróceniu w kierunku AKM, na pontonie przypływa kontrola paszportów i innych dokumentów w postaci Tomka i Iwony. Miła rozmowa, zaproszenie na grilla - to również mnie ucieszyło - powrót do klarowania. Jest kilka minut po godzinie 18, w zasadzie nigdzie nam się nie spieszy. Robimy podstawowe porządki na jachcie, pomału szykujemy nasze kubki smakowe. Na pomoście widzimy nadchodzącą załogę Rastabana. Dowiadujemy się, że są wyniki i że wygraliśmy. Jest to bardzo miła wiadomość. Rozmawiamy jeszcze chwilę, dołącza Kuba z Busy Lizzy. Oczywiście idziemy obejrzeć wyniki na własne oczy. Cieszymy się, nie powiem, że nie. Zwłaszcza, że byliśmy tylko we dwoje. Ważne, że mimo dość mocnej pogody, nie mieliśmy nawet najdrobniejszej awarii. A dzień po regatach wybrałem z zęzy gąbką szklankę (podkreślam: szklankę) wody. Jeszcze dygresja związana z tymi akurat regatami i z polityką informacyjną. Boli w tym wszystkim podejście organizatora do regat morskich w ogóle, a do klasy ORC w szczególności. Przed regatami było trochę tekstów mówiących o samym wyścigu, o kilku uczestnikach. Regaty zakończyły się w sobotę wieczorem. Zostały skwitowane kilkoma zdaniami, i dotyczyło to głównie klasy OPEN. Dwie grupy klasy ORC zostały podsumowane w jednym zdaniu. Tego tekstu na stronie do tej pory nie udało mi się znaleźć. Dopiero po interwencji (wcale nie mojej), we wtorek(!) ukazał się, tylko na FB (a nie wszyscy mają!) krótki, mało trafny („śmiałkowie... odwaga...” i podobne bzdury) i bardzo skrótowy tekst o tym, że wyścig do platformy się zakończył, że został pobity rekord trasy i podani zwycięzcy w trzech grupach. Wszystkie inne klasy są opisane dokładniej, opisane są warunki na trasie, i to co się działo. Jachty morskie na to najwyraźniej nie zasługują. I nie chodzi tu o to, że nie wspomnieli o nas, czyli o Czarodziejce, choć wygrała. Nie zależy nam na hołubieniu i rozpisywaniu się o nas. Chodzi o to, żeby pisać o klasie ORC, bo wiele lat poświęcam aby regaty morskie w klasie ORC czyli tej, o której w 2017 roku tak dużo się mówiło ze względu na ME organizowane w Gdańsku, miały ręce i nogi. Tym bardziej pominięcie klasy ORC w bieżących komunikatach organizatora, oraz na stronie www regat, także w zakładce o wyścigu B8, wydaje się niezrozumiałe. Z drugiej strony, jeżeli już coś się pisze o wyścigu, to głównie o pierwszych na mecie, czyli klasie OPEN. Która liczyła tym razem całe trzy jachty (5 wystartowało). W klasie ORC jachtów było dziesięć. Były to jachty różne, jak to w ORC. Problem polega na tym, że w klasie OPEN największe szanse na wygraną ma najszybszy/największy jacht. I taki jacht wygrywa niemal zawsze. Przyznaję, że tym razem tak się nie stało, ale to rzadkość. W klasie ORC jest zupełnie inaczej. Każdy jacht w stawce, niezależnie od wielkości, ma szansę na wygraną. Dlatego rywalizacja jest o wiele ciekawsza, decydują niuanse, a zwycięzca do ostatniej chwili nie jest znany. Jest to trudna klasa, z dużą i różnorodną konkurencją. Czemu o tym się nie mówi? Brak wiedzy? Mało ciekawy, techniczny temat, zbyt trudny do wyjaśnienia? W ORC jest jak w skokach narciarskich. Nie wygrywa ten, który najdalej skoczył, bo decydują jeszcze przeliczniki za wiatr i belkę. W regatach decyduje czas na mecie oraz przeliczniki za jacht. W sumie proste. Z trzeciej strony, zadałem sobie trud i policzyłem wyniki wyścigu przy założeniu, że dwa pierwsze jachty klasy OPEN startowały w klasie ORC. Akurat każdy z nich mógłby, bo każdy ma świadectwo ORC... Wyniki wyglądają jak niżej: Wyniki B8 wszystkich jachtów łącznie Żeby było jasne. Nie mam nic do klasy OPEN, ale chciałbym, żeby wszystkie klasy morskie, i w ogóle wszystkie klasy z dużych regat, były traktowane i opisywane jednakowo. Jeszcze wyniki regat bez wyłączenia DH, czyli generalka ORC |