Turystycznie i regatowo na zachód 2019,
czyli Regaty Unity Line i Bornholm
6.10.2019r.

Czy pisząc relację z rejsu, regat, które odbyły się w znanym już miejscu, można napisać coś nowego i ciekawego? Zwłaszcza gdy te miejsca są powszechnie znane. Wszyscy byli w Świnoujściu, w Dziwnowie, zwłaszcza na Bornholmie, szczególnie na Christiansø. Jeżeli ktoś tam przypadkiem nie był, to słyszał, widział zdjęcia, czytał opisy.
Trochę lepiej jest z opisywaniem regat. Bo choć się powtarzają, to jednak zawsze są inne. Co doceniają tylko regatowcy, dla turystów to zazwyczaj mniej lub bardziej nudne. Chyba że były wydarzenia krew w żyłach mrożące. Co nie zdarza się często. W pływaniu na Czarodziejce jest spokojnie. Bywa silny wiatr, jasne, czasami jakieś szarże na spinakerze, ale do znacznie bardziej szalonych wypraw na Pallasie* jednak daleko. Czy to dobrze? A może źle? Pesel daje o sobie znać? Czy może własny jacht jest traktowany inaczej? Ale przecież na Pallasie nigdy nic złego się nie stało, nawet awarii było bardzo mało, a poważnych nigdy. Więc jednak pesel? Z drugiej strony jednak czasami czegoś brakuje. Właśnie odrobiny szaleństwa czy nieodpowiedzialności.
To się bardzo kłóci z coraz lepszym i bardziej drobiazgowym przygotowaniem jachtu. Z przygotowaniem samego rejsu bywa czasami różnie, w tym wypadku wyszło dość zabawne przeoczenie. Rutyna? To akurat źle.
Plan na rejs był dość podobny do poprzednich wypadów na zachód. Regaty Unity Line - trzeba się w końcu odkuć i wypaść dobrze. A potem Bornholm, na którym Asia nie była nigdy, Czarodziejka ze mną też nigdy. Ja byłem kilka razy, ale ostatni raz w roku 2009, więc dawno.
Ruszamy w sobotę, 27 lipca. Spokojnie i bez pośpiechu, czyli o godzinie 14:45.
Prognozy ogólnie są dobre i ma być z wiatrem. Co oznacza, że do Helu jest halsówka (tradycyjnie).
Skoro urlop, to musi być burza. Powinna być tradycyjnie koło Helu. Ale jednak nie, coś się zmieniło i na razie jest dobrze i spokojnie. Burza nas owszem, dopada, ale dopiero następnego dnia o świcie, w okolicy Ustki. Trochę deszczu, ale bez strat i bliskich piorunów.

W Świnoujściu cumujemy dokładnie po 36 godzinach od wyruszenia, czyli o 2:45. Cały czas pływamy szybko. Autopilot jest ogromnym ułatwieniem dla małej załogi. Mimo tego, że działał niemal całą drogę, akumulator wytrzymał bez problemu.
Mamy kilka dni wolnego do regat, więc odpoczywamy. Znajdujemy w Świnoujściu restaurację, która stanie się naszą ulubioną. Poza tym zwiedzamy. Między innymi trafiamy do Szczecina, żeby kupić mapę Bornholmu. Cóż, nie pod każdym względem byliśmy do rejsu przygotowani. W Szczecinie zgarnia nas Marek, zawozi do sklepu, pokazuje w szybkim tempie miasto i zaprasza na deser do restauracji w wysokim budynku, z widokiem na całą okolicę.
Na jachcie, po wycieczkach, można miło wypoczywać. Można też spotkać nieznaną wcześniej Granadę 27 - Sabinę. Jest już w Polsce dość długo, sporo pływa, tylko rzadko startuje w regatach.
Ciekawostką jest to, że ma silnik benzynowy (też 7,5 KM), który w połączeniu ze stałą, małą, szybkoobrotową śrubą, sprawdza się zupełnie dobrze.





Regaty Unity Line zaczynają się paradą w Świnoujściu.





Potem wychodzimy na redę portu, i startujemy do długiego wyścigu do Dziwnowa.
Start wyszedł bardzo dobrze.

Wyścig w słabym wietrze, bajdewind odkręcający do halsówki. Qualia poszła po starcie najbardziej w morze i płynąc niewiele wyżej wyszła chyba jednym halsem na metę, My także poszliśmy trochę morze, ale za mało. Być może byliśmy zbyt mało zdecydowani. Inna sprawa, że ja cały czas czekałem na odkrętkę w lewo. Która przyszła, ale trochę późno, bo niedaleko mety. Trochę pozwoliło nam to zniwelować straty. Inna sprawa, że w czasie wyścigu dopadła mnie gorączka i dreszcze. Dobra załoga ugotowała herbatę, ubrałem się ciepło i dotrwałem do końca wyścigu. Naszą największą konkurencją był oczywiście bliźniak Hruby. Weszliśmy na metę przed nim, ale zbyt mało, żeby z nim wygrać.
Ten wyścig może służyć do długich rozważań o zastosowanej strategii i taktyce. Jachty płynące blisko brzegu zyskiwały. Do czasu zmiany, ale ta przyszła dla nas zbyt późno.
W Dziwnowie cumujemy po godzinie 19.
Następnego dnia odbywają się dwa krótkie wyścigi, także w słabym wietrze. Przez infekcję w nodze nie jestem w zbyt wysokiej formie, co częściowo może tłumaczyć słaby wynik regat. Przyczyn może być więcej, ale to zupełnie inna historia.
Same regaty, w porównaniu do poprzednich edycji, zostały o wiele lepiej na wodzie przeprowadzone. Nie można mieć żadnych zastrzeżeń do tego, co było na wodzie i do tego, jak zostały policzone wyniki (metodami PCS). Mimo słabego wiatru komisja sędziowska wycisnęła z warunków chyba maksimum.
To naprawdę duży skok jakościowy, który pokazuje, że jak organizator chce, a sędziowie umieją, to regaty wchodzą na zupełnie inny poziom.
Część lądowa zawsze była na wysokim poziomie, więc tutaj także nie można mieć zastrzeżeń.

Już po zakończeniu regat, d
zięki
uporowi Pawła Hapanowicza, i pomocy Grzegorza, mimo niedzieli, trafiam do lekarza w szpitalu w Kamieniu Pomorskim i mogę zacząć leczyć moją nogę. Byłem sceptyczny co do całej akcji, ale wyszło wszystko bardzo sprawnie. Bornholm, wiszący trochę na włosku, stanął otworem. Choć nie od razu, poniedziałek spędziliśmy jeszcze w Dziwnowie.

We wtorek, prawie o świcie, czyli o godzinie 7:15 wychodzimy z Dziwnowa i ruszamy na północ. Ponieważ to już turystyka i urlop, nie może być za spokojnie.
Wiatr cichnie jakiś czas później i dwie godziny korzystamy z silnika. Potem przychodzi burza, z bardzo silną ulewą. Duże zdziwienie i niepewność wywołuje w nas statek, który dogania nas bardzo powoli, wyprzedza jeszcze wolniej, aż w końcu, niedaleko nas, stopuje i dryfuje.
Po drodze robimy dobry uczynek, przy okazji ćwicząc MOB-a, i wyławiamy z wody balonik.



Pogoda się poprawia, pojawia się wiatr. Końcówka przed Nex
ø jest naprawdę bajkowa, przechodzimy blisko brzegu, w zachodzącym słońcu i na gładkiej wodzie, pod żaglami, mijamy łódki wędkarzy, płynąc niezbyt szybko, bo z prędkością 4 węzłów. Przelot tym razem nie jest zbyt szybki, bo trwa 11,5 godziny, ale cumujemy przed nocą.
Ktoś może zapytać, czemu Nex
ø? Bo jest najbliżej Polski, i od strony Dziwnowa i od strony Górek. Poza tym to łatwy port i duży. Plan na zwiedzanie wyspy mamy nietypowy. Zamierzamy z Nexø uczynić bazę, a podróżować autobusami. Ewentualnie pieszo.
W Nex
ø chyba wszyscy byli. Ale relacje pisze się także dla siebie, także dla siebie wstawia się zdjęcia.
Widoczny na zdjęciu katamaran Jantar przypływał codziennie z Kołobrzegu, przywożąc i zabierając sporą grupkę turystów. Polaków jest na wyspie na tyle dużo, że w wielu restauracjach menu jest po polsku. Dla mnie to nowość.










Na zdjęciu widać lodziarnię, która miała całkiem dobre lody. Co sprawdziliśmy, rzecz jasna.


Zwiedzaliśmy nie tylko Nex
ø. Autobusami można dotrzeć niemal wszędzie. Np. do Rønne. Co prawda w planie na ten dzień było inne miejsce, ale nie dogadaliśmy się z rozkładem jazdy. ;)




Wyprawa do Allinge to trochę inna sprawa. Powrót do miejsca i do wspomnień ze zwariowanej wyprawy małym Pallasem na MPE w roku 2006, w drugiej połowie września. Bez silnika, bez radia, bez autopilota, bez wiatromierza. Sam porcik wygląda jak 13 lat temu, ale np. platformy spacerowe na skałach są nowe. Tak samo jak domek na różne imprezy (tak wynika z wyglądu i opisu).













W Nex
ø odbywają się targi, zupełnie jak u nas.


Do Hammershus pojechaliśmy także autobusem. Zwiedziliśmy zamek a potem poszliśmy na północ. Chwila w porcie, gdzie zaskoczył nas facet, płynący wpław z kubkami kawy do swojej dziewczyny, w maleńkim domku na odludnym końcu portu (miejsce chyba dla tych, którzy lubią w nocy duże odosobnienie...).
W samym porcie dało o sobie znać zainteresowanie żyjątkami morskimi. Asia oglądała krewetki i próbowała jakąś wziąć do dłoni. Krewetki są ciekawskie i próbowały podgryzać palce. Skończyliśmy w Sandvig, oczywiście na przystanku autobusowym.



















Nie zawsze jeździliśmy autobusem. Do Balka jest dość blisko i ruszamy pieszo. Po drodze mała przystań, rezerwat ptaków. Na końcu plaża, z której korzystamy maksymalnie, kąpiąc się. Przy dość dużych falach.




Czas na Bornholmie dobiega końca. Czekamy jeszcze na poprawę pogody i wychodzimy po 15 z Nexø, gdy silny wiatr zaczyna cichnąć. Wieje jeszcze naprawdę mocno, ale od lądu, do tego baksztag. Celem jest
Christiansø. Przed samą wysepką wiatr bardzo maleje, ale mimo wszystko wchodzimy przezornie przez wejście północne.




Cumujemy przy pomoście promu, ale nie jest to żadnym problemem, skoro chcemy zatrzymać się tylko na wieczór. Zaskakuje nas przejrzystość wody. Wydaje się, że zaryjemy balastem o dno, ale to tylko złudzenie. Pięknie widać płetwę sterową.


Na
Christiansø też wszyscy już byli. Albo przynajmniej zdjęcia widzieli.
Jest już w zasadzie po sezonie, więc poza nami cumuje tylko jeden jacht. Jest już niemal wieczór (bo godzina 18) więc wszystko zamknięte. Poza knajpką z tubylcami. Robimy obchód obu wysepek, szybki ale bez pośpiechu.
Wspomnienia wywołuje widok pomostu kąpielowego - kiedyś miałem okazję skorzystać, ale było jednak dużo cieplej... Zwiedzanie wysepek trwało niecałe 2 godziny. Pokłosiem jest poniższa galeria.

Galeria zdjęciowa z
Christiansø

O godzinie 19:45 ruszamy w drogę do domu. Czas na kolację, herbatę. Trzeba korzystać z dobrej pogody, bo może być różnie. Po nocy zaczyna całkiem mocno wiać. Duże fale z baksztagu, wyłączamy autopilota.
Po południu wiatr słabnie, a ja zaczynam robić coś do jedzenia. Kołysanie zaczyna być irytujące, wszystko po kambuzie lata. I wtedy przychodzi olśnienie. Jacht jest niedożaglowany. Czemu? Bo autopilot, bo lenistwo, w sumie bez istotnego powodu. Stawiamy spinakera, jacht wyraźnie przyspiesza, a kołysanie niemal zanika. Jacht płynie bardzo stabilnie i szybko.
Nie rozumiem żeglarzy, którzy nie chcą mieć na jachcie spinakera. To wyjątkowo pożyteczny żagiel, pomaga nawet na chorobę morską... Co warto przemyśleć.




Cumujemy w AKM-ie po 38 godzinach.
Podsumowanie techniczne. Rejs trwał 18 dni, ale postoje zajęły sporą część wyprawy. Log pokazał łącznie 490 mil, ale naprawdę było trochę więcej, bo w tym sezonie log zaniżał prędkość jachtu.
Regaty Unity line nie wypadły najlepiej, 6. miejsce na 8 jachtów trudno uznać za sukces.
Za to urlop, spokojny wypoczynek, był rzeczywiście udany. Pogoda była generalnie niezła, a że do ideału trochę brakowało, można się przyzwyczaić. Jacht trafił do nowych miejsc, przydała się w końcu duńska banderka. Plan dotarcia na Bornholm był już od kilku lat, ale zawsze coś przeszkadzało.
Kłopotów nie było żadnych, nie trafiła się żadna awaria.


* Na Pallasie, wcale nie tak dawno temu, pływałem za granicę w miejsca dziwne i trudne, oczywiście w regatach, bez silnika, bez autopilota. Bałtijsk i Kłajpeda (Regaty Heweliusza), Allinge (Mistrzostwa Północnej Europy ORC, w drugiej połowie września), Litwa i Łotwa (Baltic Open Regatta w czerwcu).
Relacje z tych wypraw były publikowane w „Żaglach”, są także na stronie JKM Gryf, we wspomnieniach.