Ten sezon jest dość nietypowy. Ktoś
może powiedzieć: oczywista rzecz, przecież wirus zmienił
wszystko.
To prawda, wirus oczywiście. Ale przy okazji wirusa w
końcu nastąpiła w moim czy naszym pływaniu, zmiana
podejścia. Chodziło to po głowie już wcześniej, ale zawsze
było pewne ale. Przyzwyczajenie? Swoista rutyna?
W tym roku udało się z tym w jakiejś części zerwać. Po
pierwsze z wielką frajdą wystartowaliśmy w Bałtyckim
Śledziu - regaty zorganizowane bardzo spontanicznie, przez
żeglarzy dla żeglarzy.
Po drugie nie wystartowaliśmy w Nord Cup Classic,
zniechęceni podejściem organizatora do jachtów morskich.
Był to niejako gwóźdź do trumny wysokiego miejsca w
tegorocznych PBP i MŻPP. Trudno.
Po trzecie z naprawdę dużą frajdą biorę, albo bierzemy
udział w prywatnych „ustawkach”, czyli wyścigach
organizowanych przez kilku kolegów, którym się chce
poćwiczyć i przy okazji pobawić.
Po czwarte urlop spędziłem na jachcie na Zatoce, częściowo
samotnie, odkrywając na nowo spokój i frajdę z samego
żeglowania dla żeglowania.
Ktoś może powiedzieć, że przecież często pływaliśmy
turystycznie, zwiedzając. Zgoda, ale wtedy raczej chodzi o
zwiedzanie i nowe miejsca. natomiast takie pływanie dla
pływania zdarzało się już bardzo rzadko.
Oczywiście ścigać się bardzo lubię i to się chyba już nie
zmieni. Ale nie zawsze i nie w każdych regatach.
W ostatnią sobotę była Błękitna Wstęga Zatoki Gdańskiej.
Doceniamy walor widowiskowo-integracyjny tej imprezy, ale
sportowo jest ona dla nas nieciekawa. W związku z tym
weekend był niejako wolny.
W piątek padł pomysł, żeby popłynąć na Hel zwyczajnie na
obiad, oraz dla przyjemności popływania w końcu w
silniejszym wietrze. Cały sezon jest generalnie
słabowiatrowy, więc to miła odmiana.
Rano się okazało, że pada deszcz. Prognozy powiedziały, że
to się może zmienić. Czy deszcz, dość słaby, może być
przeszkodą w pływaniu? Nie, a zwłaszcza gdy jesteśmy
dobrze przećwiczeni przez pływanie regatowe. Na regaty
płynie się niezależnie od pogody i od kierunku wiatru.
Teraz regat nie było, ale nawyki pozostają.
Deszcz padał, gdy jechaliśmy do Górek, ale już na miejscu
przestał. Zakładamy na sztag genuę nr 2, szoty zewnętrzne.
Spinaker nie był przewidziany, przy silnym wietrze
połówkowym.
Dzień, jak na początek października, był dość ciepły. Ale
tylko dość, bez możliwości pływania w bikini czy bez
koszulek. Raczej jakby przeciwnie.
Zaraz za główkami wiatr nie był bardzo silny, ale w
miejscu nie staliśmy. Za to boczna fala była dość duża, a
z czasem jeszcze rosła.
Log pokazuje na razie tylko 5 węzłów.
Siny, jesienny Bałtyk, wcale nie ponury. Oczywiście, co
kto lubi...
Wiatr rośnie i zaczynamy się rozpędzać.
Nie wiedząc co
będzie dalej, w połowie drogi na Hel refujemy się na
pierwszy ref. Nie jest to u nas długa i trudna operacja,
mimo że trzeba zrobić dwa kroki do masztu (jeszcze cały
czas).
Jacht na mniejszej genui i na jednym refie na grocie leci
pięknie.
Długo próbuję złapać i w aparacie fotograficznym i także w
moim telefonie najbardziej efektowne bryzgi wody na
zawietrznej, ale zawsze się spóźniam. Wyszło co wyszło.
Widać na zdjęciach bardzo dobrze pracujący szot
zewnętrzny, który po roku przymiarek udało się dopracować.
Przed samym Helem
wiatr jeszcze trochę rośnie, oceniam na sporo ponad 20
węzłów.
W niczym to nie przeszkadza, poza tym, że po drodze jednak
trzeba się było ubrać w sztormiak, gdy kilka razy tyłek
podmyła mi woda spływająca półpokładów. No i ta spływająca
z pleców, gdy fala chlapnęła.
Nie przeszkodziło to oczywiście w ugotowaniu herbaty,
która zawsze i w dowolnych ilościach jest pożądana. Szkoda
że bez soku, ale ten się akurat skończył.
W porcie pustki, możemy sobie dowolnie wybrać miejsce
postoju. Mocno głodni lecimy do Kuttra, bo taki był plan i
lubimy tę restaurację. O dziwo, wychodzi słońce i wiatr
lekko siada. Gdy najedzeni i w błogim nastroju wracamy na
jacht, robi się naprawdę ciepło. Ruszamy w drogę do domu i
oczywiście zaraz za wyjściem łapią nas chmury. Słońce
znika, znów chmury, ale to nikomu nie przeszkadza.
Widać, że załoga jest zupełnie zadowolona... Z obiadu, z
żeglugi, ze sterowania, i w ogóle... ;)
Widać także ref na grocie, który po pewnym czasie
zdjęliśmy.
|
|
Później wiatr
ponownie wzrósł, ale nie na tyle, żeby trzeba się było
ponownie refować.
W ten sposób odbyliśmy bardzo szybką wycieczkę, trafiając
niemal idealnie z okienkiem pogodowym.
Całą drogę, w obie strony, sterowała Asia. Miło jest
popatrzeć, jak na dużej, bocznej fali, jej ręka z rumplem
porusza się odruchowo, delikatnymi i właściwymi skokami,
reagując na to, co fala robi ze sterem.
Skoro jacht jest pod ręką, to warto się ruszyć, ciesząc
się zwyczajnie żeglowaniem. Jeżeli jeszcze to potrafimy.
:-|
|