Wypad na Hel na obiad,
czyli jeszcze cieszymy się żeglowaniem (2020)
04.10.2020r.

Ten sezon jest dość nietypowy. Ktoś może powiedzieć: oczywista rzecz, przecież wirus zmienił wszystko.
To prawda, wirus oczywiście. Ale przy okazji wirusa w końcu nastąpiła w moim czy naszym pływaniu, zmiana podejścia. Chodziło to po głowie już wcześniej, ale zawsze było pewne ale. Przyzwyczajenie? Swoista rutyna?
W tym roku udało się z tym w jakiejś części zerwać. Po pierwsze z wielką frajdą wystartowaliśmy w Bałtyckim Śledziu - regaty zorganizowane bardzo spontanicznie, przez żeglarzy dla żeglarzy.
Po drugie nie wystartowaliśmy w Nord Cup Classic, zniechęceni podejściem organizatora do jachtów morskich. Był to niejako gwóźdź do trumny wysokiego miejsca w tegorocznych PBP i MŻPP. Trudno.
Po trzecie z naprawdę dużą frajdą biorę, albo bierzemy udział w prywatnych „ustawkach”, czyli wyścigach organizowanych przez kilku kolegów, którym się chce poćwiczyć i przy okazji pobawić.
Po czwarte urlop spędziłem na jachcie na Zatoce, częściowo samotnie, odkrywając na nowo spokój i frajdę z samego żeglowania dla żeglowania.
Ktoś może powiedzieć, że przecież często pływaliśmy turystycznie, zwiedzając. Zgoda, ale wtedy raczej chodzi o zwiedzanie i nowe miejsca. natomiast takie pływanie dla pływania zdarzało się już bardzo rzadko.
Oczywiście ścigać się bardzo lubię i to się chyba już nie zmieni. Ale nie zawsze i nie w każdych regatach.
W ostatnią sobotę była Błękitna Wstęga Zatoki Gdańskiej. Doceniamy walor widowiskowo-integracyjny tej imprezy, ale sportowo jest ona dla nas nieciekawa. W związku z tym weekend był niejako wolny.
W piątek padł pomysł, żeby popłynąć na Hel zwyczajnie na obiad, oraz dla przyjemności popływania w końcu w silniejszym wietrze. Cały sezon jest generalnie słabowiatrowy, więc to miła odmiana.
Rano się okazało, że pada deszcz. Prognozy powiedziały, że to się może zmienić. Czy deszcz, dość słaby, może być przeszkodą w pływaniu? Nie, a zwłaszcza gdy jesteśmy dobrze przećwiczeni przez pływanie regatowe. Na regaty płynie się niezależnie od pogody i od kierunku wiatru. Teraz regat nie było, ale nawyki pozostają.
Deszcz padał, gdy jechaliśmy do Górek, ale już na miejscu przestał. Zakładamy na sztag genuę nr 2, szoty zewnętrzne. Spinaker nie był przewidziany, przy silnym wietrze połówkowym.

Dzień, jak na początek października, był dość ciepły. Ale tylko dość, bez możliwości pływania w bikini czy bez koszulek. Raczej jakby przeciwnie.
Zaraz za główkami wiatr nie był bardzo silny, ale w miejscu nie staliśmy. Za to boczna fala była dość duża, a z czasem jeszcze rosła.
Log pokazuje na razie tylko 5 węzłów.

Siny, jesienny Bałtyk, wcale nie ponury. Oczywiście, co kto lubi...


Wiatr rośnie i zaczynamy się rozpędzać.


Nie wiedząc co będzie dalej, w połowie drogi na Hel refujemy się na pierwszy ref. Nie jest to u nas długa i trudna operacja, mimo że trzeba zrobić dwa kroki do masztu (jeszcze cały czas).
Jacht na mniejszej genui i na jednym refie na grocie leci pięknie.
Długo próbuję złapać i w aparacie fotograficznym i także w moim telefonie najbardziej efektowne bryzgi wody na zawietrznej, ale zawsze się spóźniam. Wyszło co wyszło.
Widać na zdjęciach bardzo dobrze pracujący szot zewnętrzny, który po roku przymiarek udało się dopracować.




Przed samym Helem wiatr jeszcze trochę rośnie, oceniam na sporo ponad 20 węzłów.
W niczym to nie przeszkadza, poza tym, że po drodze jednak trzeba się było ubrać w sztormiak, gdy kilka razy tyłek podmyła mi woda spływająca półpokładów. No i ta spływająca z pleców, gdy fala chlapnęła.
Nie przeszkodziło to oczywiście w ugotowaniu herbaty, która zawsze i w dowolnych ilościach jest pożądana. Szkoda że bez soku, ale ten się akurat skończył.

W porcie pustki, możemy sobie dowolnie wybrać miejsce postoju. Mocno głodni lecimy do Kuttra, bo taki był plan i lubimy tę restaurację. O dziwo, wychodzi słońce i wiatr lekko siada. Gdy najedzeni i w błogim nastroju wracamy na jacht, robi się naprawdę ciepło. Ruszamy w drogę do domu i oczywiście zaraz za wyjściem łapią nas chmury. Słońce znika, znów chmury, ale to nikomu nie przeszkadza.
Widać, że załoga jest zupełnie zadowolona... Z obiadu, z żeglugi, ze sterowania, i w ogóle... ;)
Widać także ref na grocie, który po pewnym czasie zdjęliśmy.


Później wiatr ponownie wzrósł, ale nie na tyle, żeby trzeba się było ponownie refować.
W ten sposób odbyliśmy bardzo szybką wycieczkę, trafiając niemal idealnie z okienkiem pogodowym.

Całą drogę, w obie strony, sterowała Asia. Miło jest popatrzeć, jak na dużej, bocznej fali, jej ręka z rumplem porusza się odruchowo, delikatnymi i właściwymi skokami, reagując na to, co fala robi ze sterem.

Skoro jacht jest pod ręką, to warto się ruszyć, ciesząc się zwyczajnie żeglowaniem. Jeżeli jeszcze to potrafimy. :-|