Sezon jesienny, prawie zima. W
weekendy można oczywiście pracować na jachcie, ale ile?
Wycieczki zawsze są pożądane, nawet spontaniczne. Plan
urodził się w niedzielny, dość późny poranek.
U ujścia Wisły jest rezerwat, wieże widokowe, foki i
ogólnie przyroda.
Pojechaliśmy dość na wariata, nie mając ze sobą nawet
samochodowej mapy (gdybyśmy jechali moim samochodem to
jakaś mapa by była, bo ja mam wiele).
Niby prosto: jedziemy do Świbna, podjeżdżamy pod las,
idziemy nad morze, potem na wieże widokowe, potem na brzeg
Wisły. Krótki kawałek i krótki spacer.
Rzeczywistość okazała się troszkę inna...
Tak przy okazji, to czy warto pisać o niemal zwykłym,
niedzielnym spacerze? Chyba jednak tak, bo doświadczenie
uczy, że naprawdę nie znamy swojej najbliższej okolicy.
Siedzimy w domu, albo cenimy tylko egzotykę. Dalekie
wyprawy, dalekie kraje. To błąd, choć oczywiście, co kto
lubi...
My lubimy wycieczki dalsze, ale także te zupełnie bliskie.
Wjechaliśmy do Świbna, skręciliśmy dość blisko na mały
parking. Droga przez las do plaży. Miało być krótko.
Szliśmy i szliśmy przez las, ścieżki się zmieniały, ludzie
nas mijali a my dalej szliśmy.
Nie było źle, ale zaczęliśmy się zastanawiać gdzie
trafimy. Wtedy też odbyła się refleksyjna dyskusja o
przygotowaniu do wycieczki. Z jednej strony warto się
przygotować, z drugiej strony - czy wszystko musi być
zawsze zaplanowane?
Nadziei
nabraliśmy, gdy zobaczyliśmy tablicę, że jesteśmy przy
wejściu nr 3 na plażę. Wejście jednak okazało się długie,
wydmy wysokie i mocno piaszczyste.
Ale w końcu na plaży wylądowaliśmy, do dość długim marszu,
na pewno nie najkrótszą drogą.
Widok w lewo, widok w prawo...
Jak widać, do Wisły, w prawo, jest jednak spory kawałek.
Plażą, jak wiadomo, chodzi się dość ciężko.
W końcu dochodzimy do plażowego jeziorka, czy może
zatoczki. Z daleka nawet widać wieżę widokową.
Wieża to może za dużo powiedziane, ale platforma widokowa
jak najbardziej. Solidna konstrukcja, widać z niej
wysepkę, która w tym momencie była królestwem kormoranów.
No dobra, miejscem ich odpoczynku.
W rezerwacie często są tablice informacyjne i tak jest
tutaj.
Dochodzimy do rzeki. Wchodzimy na kierownicę nurtu, tam
gdzie nie wolno, i po betonie dochodzimy do końca. Na
głowicy jest stacja pomiarowa meteo oraz oczywiście
latarnia ze światłem nawigacyjnym.
Na zdjęciach akurat ludzi niemal nie widać, ale było ich
całkiem sporo. Czas wracać po śliskim, mokrym, pokrytym
mchem betonie.
Widoki są bardzo ładne, Wisła szeroka. Dochodzimy do
kolejnej platformy widokowej. Ta już nie jest tak solidna,
ale działa i oczywiście można na nią wejść.
Kierownica rzeki się kończy, wchodzimy na starszy brzeg.
Zaczyna się las, mocno zdemolowany przez bobry.
Po dłuższym marszu dochodzimy do Świbna. Widać przystań
promu oraz dość nową siedzibę SAR-u.
Wędrujemy dalej. Naprzeciwko portu, który wygląda tak,
jakby czas się zatrzymał, trafiamy na „Dragon Bar”.
Czynny, choć można brać jedzenie tylko na wynos, trafia
nam jak z nieba. Głodni jesteśmy, więc z chęcią
korzystamy. Jedzenie na stojąco pod płotem portu, jest
nawet romantyczne.
Dodatkowo jedzenie było bardzo dobre, tak samo jak
dodatkowo kupione do domu kotlety rybne.
Mocno podbudowani i jedzeniem i gorącą czekoladę, z nowymi
siłami, ruszamy dalej. Dochodzimy do głównej drogi i
idziemy licząc na szybkie dojście do samochodu. Cóż,
szybko jednak nie było.
Po drodze robimy zdjęcia architektoniczne. Bo czemu nie?
Docieramy do samochodu, czas wracać do domu, bo zrobiło
się całkiem późno.
Przeszliśmy około 9 km.
|