Urlopy zawsze są za krótkie. To
banalna refleksja, ale w tym roku urlop w ogóle wyszedł
krótki. Co gorsza, zwariowany, częściowo samotny. Co można
zrobić, mając mało czasu, niepewną sytuację związaną z
ograniczeniami w podróżach zagranicznych, przesunięte
terminy wolnego?
Można się wybrać jachtem blisko, po wodach niby
znanych, ale rzadko odwiedzanych. Czy to ważne, dokąd się
płynie? Ważne, żeby płynąć, skoro jest jacht i kilka dni
wolnego.
Urlop mam niby od soboty, ale z różnych powodów wypływam
dopiero w środę. Miałem ruszać sam, co byłoby turystyczną
nowością. Sam jak dotąd żeglowałem albo przeprowadzając
jacht na regaty (blisko), albo w regatach samotników - też
w sumie blisko, i do tego w towarzystwie.
Ruszam jednak z innym Tomkiem, do Jastarni. Wiatr całkiem
silny, zakładamy dużego foka na sztag (to trzeci
wielkościowo sztaksel na jachcie). Za wyjściem z Górek
szybko bierzemy pierwszy ref na grocie, a niedługo
później drugi. Niezupełnie ostry bajdewind i całkiem długa
droga. Przelot jest szybki, nawet bardzo szybki, a zlatuje
nam jeszcze szybciej, bo gadamy i gadamy...
Obiad w jednej z ulubionych knajp z gyrosem, kolega leci
na pociąg, a ja mam mnóstwo czasu na różne rzeczy. Trochę
zwiedzania. Lubię
wchodzić w odludne uliczki i zakamarki, których się siłą
rzeczy nie zna, a jak zna, to sprzed 30 lat. Czyli nie
zna.
Jest zimno, ale
przecież aktualne lato jest jednym z najzimniejszych od
lat. Jakoś nie wierzę, że tylko w Gdańsku.
Kolejny dzień, po namyśle i kalkulacji pogodowo-czasowej,
zrobił się wolny od pływania. Miał być dniem leniwym, ale
rano dostałem informację, że do odbioru w Gdyni są
zamówione niedawno, zupełnie nowe, kabestany szotowe.
Zastanawiam się chwilę i postanawiam pojechać po nie
pociągiem. Kto i kiedy jechał ostatnio pociągiem na trasie
Jastarnia-Gdynia? Potraktowałem to jak przygodę. Przygoda
okazała się w drodze powrotnej dość męcząca. Kabestany są
ciężkie jak cholera (4,2 kg sztuka), zapakowane w duże dwa
pudła i nie wchodzą do plecaka. Niosę je więc bardzo
niewygodnie w zbyt słabej siatce, najpierw na dworzec,
potem na jacht. Dobrze że chociaż mi wyjątkowo dobrze
połączenia podpasowały i nie musiałem czekać. Nowe skarby
oglądam z zachwytem w kabinie, a potem pakuję do bakisty
pod koją, gdzie nie uszkodzą niczego i same się nie
uszkodzą.

Niejako na fali, mając jeszcze sporo czasu, wykonuję na
jachcie kilka zaległych prac, a potem z książką i herbatą
zalegam w kabinie. Znów jest zimno i zbiera się na deszcz.
Deszcz budzi mnie, padając prosto na twarz, o 4 rano.
Zamykam całkiem zejściówkę i przez chwilę kusi mnie, żeby
wypłynąć już teraz. Jednak zasypiam, wstaję o 8 rano i
wychodzę z portu. Wyjście jest pod wiatr, ogólnie do
Górek, które są celem, jest pod wiatr.
Stawiam żagle, genuę nr 2 i grota z jednym refem. Teraz
można zrobić poranną herbatę, na śniadanie nie bardzo jest
czas, bo halsówka oznacza, że powinienem sterować, jeżeli
chcę płynąć skuteczniej. Autopilot bez wiatromierza
kiepsko steruje. Widać to wyraźnie na ploterze. Gdy
steruje autopilot, kąt martwy wyraźnie przekracza 90
stopni. Gdy ja steruję, kąt martwy maleje do 90 stopni.
Jest pochmurno, wieje całkiem silny wiatr. Próbuję
telefonem zrobić kilka zdjęć.

|

|
Mam przed sobą
dość długą drogę, pod wiatr, bez śniadania. Zupełnie mi to
nie przeszkadza. Jacht płynie bardzo ładnie, a ja, nawet
sterując uważnie, mogę zatopić się w myślach, co jest
bardzo miłe.
Fale nie są wcale małe i czasami chlapie do kokpitu. Robi
się zimno już naprawdę i ubieram kurtkę sztormiakową.
Przecinam tor wodny do Portu Północnego i wtedy wychodzi
słońce, a wiatr wyraźnie słabnie. Morze się wygładza,
włączam autopilota i zdejmuję ref na grocie.

To oczywiście tylko chwilowa zmyłka, przed samym wejściem
zaczyna zdrowo szkwalić i jacht moczy w wodzie gumową
odbojnicę. To trochę za duży przechył, ale i tak zaraz
zrzucam żagle.
Dojście samotne do naszego miejsca postoju przy bocznym
silnym wietrze nie jest łatwe, ale na szczęście pomaga mi
klubowicz z Jasnej Ciasnej.
Cumuję, czyli połowa urlopu za mną. Jadę do domu.
Wracamy w sobotę, już we dwoje. W planie jest wymiana
kabestanów (potrzebne narzędzia), pomoc koledze przy
instalacji elektrycznej na jego jachcie (potrzebne inne
narzędzia), pomiar masztu do ORC na nowym jachcie w klubie
(potrzebne przyrządy pomiarowe). Dzień przelatuje
błyskawicznie i pracowicie, ale kąpiel z jachtu daje
frajdę i jest nagrodą za pracowitość.
W niedzielę przyjeżdżamy w miarę wcześnie i wychodzimy w
kierunku Władysławowa.
Wiatr z rufy, na tyle silny, że dajemy sobie spokój ze
spinakerem. Za to system drugich szotów sprawdza się
bardzo dobrze. To ta brązowa linka zaczepiona do rogu
szotowego foka.

|

|
Czemu w
ogóle taka trasa? Z powodu prognoz pogody. Prognoza mówi,
że pod wieczór wiatr się zmieni, przyjdzie burza i
ogólnie będzie mało przyjemnie. Zbliżamy się do
portu i widzimy, że idzie zło, albo przynajmniej zmiana.

Cumujemy, szybko
klarujemy żagle, pomagamy dobić innemu jachtowi do
pomostu i w tym momencie zaczyna lać deszcz. W
deszczu płacimy za postój a potem chowamy się do środa i
zamykamy zejściówkę.
Dopiero jak deszcz trochę zelżał, wychodzimy coś zjeść i
trochę pospacerować. Mżawka nam w sumie nie przeszkadza. W
nocy dalej pada, ale rano wstaje całkiem ładny dzień.
Wychodzimy z portu wcześnie. Zgodnie z prognozą wiatr się
odwrócił i wieje z rufy. Stawiamy spinakera i szybko
przeganiamy dwa jachty, płynące przed nami w kierunku
Helu. Spinaker to potęga. Czas na śniadanie, które robię
ja, bo Asia, zgodnie z umową, niemal cały czas steruje.
Widać, że już naprawdę dobrze czuje jacht i kapryśny
przecież żagiel.
Ale to są godziny sterowania, w długich przelotach, w
różnych warunkach i nie w regatach. W regatach jest
presja, która źle wpływa na sternika. Nowe kabestany
cieszą oko, ale już wiadomo, że trzeba dorobić pod nie
podkładki, grubości na oko (jeszcze zmierzę dokładnie) 20
mm.
Płyniemy, niejako
ścigając się ze zmianą kierunku wiatru. Wiatr odkręca na
północ szybciej niż my skręcamy za Jastarnią i musimy
płynąć coraz ostrzej do wiatru. Czas na zrzucenie
spinakera. Okrążamy cypel powoli, kierując się na HLS.
Ruch zrobił się całkiem duży: kilka jachtów, kutry
wycieczkowe, katamaran. Ruch także w eterze na kanale 10
VHF.
Stawiamy spinakera na drugim halsie, ale wiatr zaczyna
kręcić, zmieniać się. Zmienia się także nasz kurs.
Zrzucamy spinakera, trochę szkwałów, a potem raptownie
wiatr cichnie. Będzie dalej skręcał, widać to, ale widać
to nie przy nas. Bujamy się w ciszy koło HLS, widzimy
zmarszczki wiatrowe niedaleko nas od strony Bałtyku. Do
nas jakoś nie chcą dojść. Od strony Zatoki płynie kilka
jachtów na silniku, zupełnie bez wiatru.

Czekamy spokojnie, cierpliwie i niezbyt długo. Wiatr
przychodzi od dziobu i wieje całkiem mocno. Ostro na
wiatr, ale prosto na Jastarnię, płyniemy szybko do celu.
Liczne kejty przy porcie pokazują, że wieje. Wchodzimy w
kanał na żaglach, maksymalnie ostro na wiatr, ale przed
główkami zrzucamy genuę. Nie chce nam się halsować na
ostatnich metrach. Mamy za sobą wiele godzin niezbyt
szybkiej żeglugi.
Zbliża się wieczór, a my oczywiście idziemy coś zjeść. I
zwiedzać Jastarnię. O świcie budzi mnie deszcz padający
prosto na twarz. Zamykam zejściówkę i śpimy dalej. Ale
niezbyt długo. Wstajemy wcześnie i znów bez śniadania
wychodzimy z portu. Tym razem celem jest Puck. Pogoda
całkiem ładna, wiatr korzystny. Płyniemy połówką szybciej
niż jacht, który pojawił się za nami. Zwłaszcza jak
przestawimy żagiel na drugi, zewnętrzny szot. Mijamy Rewę,
skręcamy za Bekami i można postawić spinakera.
Wyraźnie przyspieszamy. W sumie się rozwiewa, żegluga robi
się bardzo przyjemna...

Przy Pucku zrzucamy spinakera i na samym grocie przebijamy
się przez różne trenujące grupki jachtów i desek. Cumujemy
w porcie rybackim, który zawsze był tym fajniejszym,
między dwoma kutrami, niemal na końcu pływającego pomostu.
Liczyliśmy na prysznic, bo jest wcześnie, ale okazuje się,
że bosmanat jest czynny tylko do godziny 12, a aż tak
wcześnie to jednak nie jest. Pozostaje nam spacer, obiad i
spacer.
Na kutrze obok nas trwa laminowanie, nawiązujemy stosunki
dyplomatyczne z załogą. W sumie nie mamy nic do roboty,
możemy sobie siedzieć w kokpicie i kontemplować „piękne
okoliczności przyrody”.
Trochę przeszkadza nam w tym deszcz, ale rozpinamy na
bomie tent z plandeki i dalej możemy siedzieć w kokpicie.
Tylko że wiatr się zmienił, więc jak pada mniej, obracamy
jacht, żeby stać jednak dziobem do wiatru. Ekipie z kutra
deszcz zakończył laminowanie. Za to nawiązujemy stosunki
dyplomatyczne z kormoranem, który odpoczywa na końcu
pomostu. W tym sensie, że on nie ucieka, a my go nie
płoszymy.
Za to wskakuje do wody, gdy ktoś przychodzi na pomost na
spacer. Co jakiś czas pojawia się jakaś grupka czy para.
Zauważamy, że kormoran wraca z wody na pomost po drabince
stalowej na końcu pomostu i próbujemy zrobić mu w tym
momencie zdjęcia. Coś nawet widać. Wchodzi, skubany,
normalnie po szczeblach drabinki.
Gdy deszcz mija i
robi się miłe, późne popołudnie, z ładną tęczą, z drabinki
rufowej jachtu schodzimy do wody, żeby popływać.

Gdy opływamy kuter i zbliżamy się do pomostu od końca,
kormoran zerka na nas uważnie. Nie chcemy go płoszyć, więc
zachowujemy dystans około 10 metrów, który on akceptuje.
Po kąpieli idziemy do drugiego portu na wycieczkę. Stoi
tam pięknie utrzymany jacht „Peter von Seestermühe”.
Robimy kilka zdjęć, a krótka rozmowa z załogą uświadamia
nam, że to „Peter von Danzig”, znany z książki Iwony
Pieńkawy i z regat Whitbread.
Tuż za nim stał w Pucku inny jacht-legenda.
Wracamy na jacht i
jak widać, miejscówka kormoranów jest dobra. ;)
Ale i jaskółki lubią siedzieć blisko nas.
Kolejny dzień,
znów ruszamy wcześnie rano i znów bez śniadania. Wiatr
jest dość silny, baksztag i ostry baksztag. Za Rewą widać
Dar Młodzieży, holownik Gniewko i ogólnie ruch jest dość
spory.
Wieje coraz mocniej, genua nr 2 i jeden ref na grocie to
czasami za dużo.
Pchaczowi z barką
ustępujemy z drogi i niedługo później cumujemy na swoim
miejscu.
Ta część urlopu została zakończona. W sumie nic takiego,
ot pływanie po Zatoce. Ale trochę mil jacht w tym czasie
przepłynął. Dokładnie 148. Tym razem bardzo dobrze udało
nam się wpasować w wiatr i zmiany pogody. Mieliśmy trochę
szczęścia (plus planowanie) i na wodzie nie dopadła nas
ulewa czy burza. To swoista nowość w naszym urlopowym
pływaniu.
Czas urlopu jak zwykle był zbyt krótki.
|