Było już o zbyt krótkich urlopach.
Teraz można coś dodać o urlopach po sezonie. Kilka dni,
które z tegorocznego urlopu pozostały, wykorzystaliśmy na
pływanie w tygodniu. Potem były regaty, bo w końcu, czemu
nie?
Ruszyć mieliśmy w środę rano, ale okazało się, że możemy
dopiero po południu. Przyjechaliśmy na jacht przed godziną
16, odcumowaliśmy z AKM-u dokładnie o godzinie 16.
Ponieważ nam się spieszyło, to założyliśmy tylko genuę i
szoty do niej. Osprzęt spinakera miał być zakładany na
wodzie. Nie jest to wygodne ani fajne, ale cóż, pośpiech
zwyciężył.
Tylko że najpierw padał deszcz, potem robiłem kanapki dla
bardzo głodnej załogi i dopiero za torem wodnym do PP był
czas na przygotowanie lin i wpięcie żagla.
Padać przestało,
spinaker poszedł w górę. Prędkość wzrosła z 4,5 do 6 i
więcej węzłów.
I tak sobie
spokojnie płynęliśmy baksztagiem. Asia sterowała, ja
rozgryzałem trochę nasz ploter (nie mam nabożeństwa do
elektroniki, ręczny GPS Lowrance'a jest świetny i w sumie
wystarcza). Za rufą, dość blisko, przeszedł nam ORP Ślązak
(tak sądzę). W tym też czasie minęliśmy statek o dość
morskiej nazwie.
|
|
Na wysokości Helu
zaczęło się robić ciemno. Trochę, w zasadzie jak zawsze na
urlopie, błyskało gdzieś nad Puckiem, ale nad nami chmury
znikły.
Minęliśmy pławę J i niedaleko Kaszycy zrzuciłem spinakera
bez wychodzenia z kokpitu, jak to w metodzie z workiem
(długa dyskusja na jednym forum). Co prawda w ciemności i
ferworze walki odknagowałem najpierw fał grota, ale to
drobny błąd, bez żadnych skutków. Spinaker szybko i suchy
wylądował w kabinie. Luzując topenantę spinakerbomu
opuściłem koniec spinakerbomu na pokład. Do Jastarni
wchodziliśmy na grocie i silniku, bez genuy. Chciałem się
zgłosić do bosmanatu i do mariny, ale chyba już dla nich
sezon się skończył. Po zacumowaniu i porządkach na
pokładzie sklarowaliśmy spinakera do jego torby.
Październik oznacza chłodny dzień i jeszcze bardziej
chłodną noc.
Mamy na jachcie bardzo lekki grzejnik kwarcowy, który
świetnie działa, bez nawet jednej ruchomej części. Do tego
kosztował grosze. I ładnie oświetla kabinę, nawet włączony
na pół mocy.
W planie na czwartek był przelot do Pucka. Ale
zrezygnowaliśmy, biorąc pod uwagę prognozę na piątek
(wredną), długą trasę do Gdyni z Pucka i chęć dotarcia do
Gdyni wcześnie, żeby odwiedzić sklep żeglarski. W efekcie
mieliśmy w Jastarni dzień wolny, co było miłe.
Gorzej wypadła noc, bo przy silnym wietrze dokładnie z
południa, w porcie zrobiło się bardzo niespokojnie, trudno
było spać, a do tego co jakiś czas sprawdzaliśmy, czy cumy
dobrze trzymają. Poza tym, padało, jak zwykle na urlopie.
Tym bardziej grzejnik się przydał.
W piątek wyszliśmy przed godziną 10, gdy zmienił się
kierunek wiatru. Przezornie na dużym foku.
Pogoda się poprawiła, zakupy w Gdyni udało się zrobić,
więc poszliśmy na pierogi. Chyba dlatego, że i dobre i
blisko. Potem odwiedziliśmy biuro regat.
W regatach JKMW Kotwica wystartowaliśmy pierwszy raz od
dobrych kilku lat. A to dlatego, że dowiedziałem się, że
wyniki regat mają być policzone porządnie. Koniec sezonu,
żal nie wykorzystać dobrej okazji na pościganie się.
Pogoda podczas obu dni okazała się dobra. Wiatr był, choć
słaby, ale jednak. Trasy wyścigów były dobrze dobrane, bo
był i spinaker i dużo trudnej halsówki.
Zresztą spinaker także był trudny i bardzo kształcący. W
słabym, zmiennym, fordewindowym wietrze okazało się, że
spinakery mają zdecydowaną przewagę na genakerami. Oraz
to, że gdy w ogóle nie ma się żagli na pełne kursy, można
dużo stracić.
Wcale nie tak łatwo jest pływać tylko na żaglach
podstawowych, gdy wiatr jest bardzo słaby. Genaker w tych
warunkach także jest trudnym żaglem.
W każdym razie, i w sobotę i w niedzielę na kursach
pełnych udało nam się bardzo dużo zyskać.
Na zdjęciach: tuż za Hadarem oraz przed większą częścią
floty.
|
|
Jachtów na regaty
zgłosiło się dużo, bo 17. Gorzej było w klasie ORC, bo
tutaj konkurencja nie była zbyt liczna. Nam udało się
wygrać i w grupie i w generalce oba wyścigi i to z dużą
przewagą.
Zostajemy w Gdyni na zakończenie regat, co jest okazją,
żeby pójść na obiad oraz zjeść ciasto, i spokojnie
posiedzieć w kokpicie, rozmawiając z sąsiadami.
Wychodzimy z Gdyni po godzinie 16. Prognozy wiatrowe są
marne, wiatr jest słaby i kawałek drogi płyniemy na
silniku. Ale jeszcze przed Redłowem coś zaczyna wiać.
Stawiamy żagle, jacht płynie 3 węzły, potem 3,5, potem
nawet więcej.
Pełny bajdewind, czego można chcieć więcej?
Końcówka powrotu okazuje się zupełnie bajkowa. Piękny
zachód słońca i noc, spokojna woda, niezbyt silny wiatr.
Jest zimno, to już naprawdę koniec sezonu.
Pięć dni na
jachcie minęło błyskawicznie. Przypomnieliśmy sobie
Jastarnię, odpoczęliśmy, wygraliśmy regaty w ORC i
przepłynęliśmy 79 mil.
|