Śniegu napadało sporo i nie stopniał.
Co prawda dzisiaj dzień odwilżowy, ale lekko. Pogoda
piękna, sporo słońca. Ruszam sam na trasę, dość
późno. Lubię wędrować z kimś, ale lubię też sam.
Nie jest tak, że będę miał nad Asią dużą przewagę w
liczbie wypadów na narty w tym roku.
Kilka dni temu, w środku tygodnia, o świcie czyli o
godzinie 6 rano, zostałem obudzony.
- Wstawaj, posmarujesz mi narty, pojadę na nich do pracy,
dobrze?
Ponieważ nigdy nie robię problemów, gdy ktoś budzi mnie z
uzasadnionych powodów (a ten powód uznałem za bardzo
uzasadniony!), wstałem szybko i trochę śpiący, oraz mało
ubrany, posmarowałem narty i poszedłem dalej spać. Podobno
i w pracy i po drodze Asia zrobiła furorę... :)
Wejście w las za AWFiS-em, podejście pod Drogę
Nadleśniczych. Ten kawałek trasy czytelnicy znają już do
znudzenia. Mając czas na rozmyślania, doszedłem do
wniosku, że jak w opisie z wycieczki powtórzę trasę do
Borodzieja, to wszyscy czytelnicy zasną z nudów.
Ruszyłem w lewo, na znacznie ciekawszą technicznie trasę.
Bardziej krętą, bardziej różnorodną, z widokami czasami
prawie jak w górach. Oczywiście prawie robi różnicę, ale
jednak lasy trójmiejskie nie są płaskie, oj nie są.
Docieram do
pomnika Bitwy pod Oliwą. W końcu jestem w Oliwie.

Moim celem jest wzgórze Pachołek, z wieżą widokową. Wieża
istnieje od czasów mojego dzieciństwa. Dużo wcześniej była
w tym miejscu murowana wieża widokowa, z płatnym wejściem.
Zniszczyli ją Niemcy w 45 roku.
Widoki zawsze tam były ładne, zwłaszcza od czasy
przycięcia koron drzew. Sama wieża ma 15 metrów wysokości,
dojście do niej jest z kilku stron, w tym po długich
schodach od strony ulicy Spacerowej.
W panoramie miasta w kierunku Wrzeszcza widać do kilku lat
dużą zmianę, wcale nie wiem, czy na lepsze.
Na wieży jest
oczywiście dość zimno. Wieje. Długo tam nie byłem:
zdjęcia, na dole wypicie trochę kwasu chlebowego i w drogę
powrotną.
Tablica opisowa jest nową rzeczą, tak samo jak barierki na
schodach wejściowych.
Sama wieża wygląda
z bliska tak:

|

|
Z daleka tak:

Wracałem trochę inną drogą, niebieskim szlakiem. Widać że
las jest wycinany dość mocno. Wbrew oficjalnym
zapewnieniom Nadleśnictwa Gdańsk, las jest wycinany dość
mocno i w wielu miejscach drzew zostało mało i małych. Ale
to zupełnie inny temat, przewijający się co jakiś czas w
mediach lokalnych.

Docieram do zejścia na dół i zastanawiam się. Nie jest
późno, nie zrobiłem zbyt wielu kilometrów, więc może
jednak przedłużyć trasę? Ruszam do Borodzieja, trochę dla
sportu.
Tym razem śniegu jest dużo a droga bardzo mało
rozjeżdżona. Ludzi spotykam całkiem sporo: rodziny,
rowerzyści, pary, samotne osoby z psami, i narciarze.
Mijam też faceta, starszego ode mnie, który tułów ma nagi.
Reszta jest, łącznie z czapką. On jest chyba rozsądniejszy
od wszystkich niedawno nagusów spotykanych choćby w
górach, bo ma ze sobą bluzę owiniętą w pasie.
Witam się, jak z większością ludzi na trasie.
W Borodzieju tym razem są ludzie. Jakaś grupka bawiąca się
dronem i trzech facetów, którzy rozpalają małe ognisko.
Może na zdjęciu widać dym.

Nie mam ze sobą herbaty, pozostaje kwas chlebowy. Nie mam
też nic do jedzenia. Mierzę temperaturę śniegu i szybko
smaruję na nowo środek nart, bo śnieg pod koniec trasy
zaczął się mocno lepić. Temperatura spada i łapie mróz.
Wracam znaną drogą, ale okazuje się, że jestem mocno
zmęczony. Mimo to do końca trasy docieram wyjątkowo
szybko, bo jest z górki i śnieg zrobił się bardzo szybki -
narty suną pięknie.
W domu padam na pysk. To było sporo kilometrów (około 15)
i choć może nie spieszyłem się bardzo, to odpoczynków za
wiele nie robiłem.
|