Pierwszy weekend, czyli na początek destrukcja

20.11.2016r.

Miało być szybko. Znaczy szybciej.
Plan na sobotę był prosty: jakaś godzinka/dwie na rozebranie zejściówki/obudowy silnika i ruszamy z pracami elektrycznymi. Życie brutalnie zweryfikowało plany. Raz że byłem najpierw w sklepie żeglarskim, dwa że chwilka zeszła na przepychanie przyczepy podłodziowej i pakowaniu jej na lawetę. Gdy w klubie ktoś prosi o pomoc przy czymś, do czego potrzeba więcej ludzi, nigdy się nie odmawia. Dziś ja, jutro mi ktoś pomoże. Np. do przepychania Czarodziejki jednak 6 osób jest potrzebnych.
W końcu rozbieram. Obudowa silnika, która jest jednocześnie podstawą do zlewu, stopniem zejściowym, świetnym miejscem do siedzenia w morzu, osłoną hundki i tak dalej, jest dość solidnie skręcona. Czemu trudno się dziwić.
Tak to wyglądało na początku, przy czym blat ze zlewem już był zdjęty (też ma swoje wkręty, poza tym trzeba odłączyć dopływ wody do kranu oraz odpływ ze zlewu).
Najpierw płyta czołowa, ta z drzwiczkami, która i tak już kiedyś (przy okazji pierwszego remontu wieki temu) została przerobiona tak, że nie trzeba razem z nią odkręcać podstawy pompy wody słodkiej do kranu. Wcześniej schodek pośredni, przy koi, ale to drobiazg.
To z płytą czołową jest dość ważne, bo np. przez drzwiczki to silnik można sobie w zasadzie tylko pooglądać i pomacać przewody wody chłodzącej. Już wykręcenie filtru wody chłodzącej jest denerwujące. Każda większa praca zdecydowanie lepiej idzie bez ścianki czołowej.
Potem ścianka boczna prawa (ta od hundki) razem z płytą dolną, filtrem wody, pompką wody do kranu, potem ścinka tylna i na koniec ścianka lewoburtowa, przy kuchence. Wkręty, wkręty, kilka śrub, wkręty, milion wkrętów ukrytych w większości pod gąbką wygłuszającą. Pozycje człowieka, który to wykręca, przebijają te z Kamasutry. Jest dostęp, hura. Oczywiście każdy element trzeba było wytrzeć, wyczyścić i to zajęło sporo czasu. Ogólne porządki żeby front robót był ciut wygodniejszy.
Piszę o tym nie żeby się żalić, ale żeby uświadomić, że każde wejście w zakamarki jachtu trwa długo. A rozbieranie elementów drewnianych trwa jeszcze dłużej.
Skoro jest rzadka okazja, to dalej trochę czyszczenia pod silnikiem i obok. Choć porządne sprzątanie będzie już po pracach.
Ważnym przerywnikiem, już za tydzień, będzie szlifowanie w bakiście pod laminowanie. Na zdjęciu bakisty widać pęknięcie, które było "zawsze". Naprawa planowana jest od dawna. Laminowanie oczywiście wiosną, ale szlifowanie zaraz. Przecież nie będę szlifował laminatu po zakończeniu prac elektrycznych!
Jest front robót, czas na demontaż. Demontaż się powoli rozrasta, kable są wyciągane. Na zdjęciu nie widać kabli, który były poprowadzone górą, pod tą zgniłą sklejką tuż pod progiem zejściówki. Rozebranie rozdzielni głównej, odłączanie kabli.
Odłączenie wszystkiego i dalsza destrukcja. Nie jest to tylko sztuka dla sztuki. Płyta rozdzielni będzie nowa (coś ubędzie, coś przybędzie). Znikną bezpieczniki przed rozdzielnią (tych nie widać). Inny układ kabli. Nowe dwa kable do puszki przymasztowej (per saldo będzie lżej!). Przy okazji zaległości: z sufitu kabiny znika dawna szyna firanek, rurka po kablu antenowym. Ogólnie ciężaru przybędzie niewiele, bo nowe bezpieczniki ANL i przełącznik kompensują: stary przełącznik na tablicy, kilka kabli (w tym dwa grube i jeden średni), puszka bezpieczników i kilka drobiazgów.
Destrukcji ciąg dalszy, większość kabli trzeba wyjąć, a kilka rozplątać. Pechowo splątane są kable od ogrzewania i od głośnika radiowego. Pada na kabel głośnikowy - odlutowanie od złączki. A czas leci. Choć przecież nie pracuję na akord, ba nawet nikt mi nie płaci więc terminów nie mam, to jednak czasu zaczyna być szkoda.

Tak naprawdę dopiero teraz zaczynają się kłopoty. Jeżeli wszystkie kable chcę poprowadzić tak jak biegnie widoczna rurka, to robi się ciasno. Problem polega na tym, że płyta tylna obudowy silnika, ta wokół rurek, jest blisko wanny kokpitu. Jeżeli radośnie zamontuję drugą rurkę, dodam do tego złączki na końcach, to za chińskiego boga nie złożę zejściówki. Żeby to wszystko posprawdzać, muszę przyłożyć na miejsce płytę tylną i boczną i dopiero przymierzać rurki.
Czas leci a ja siedzę, myślę (wolno coś i mało efektywnie), przymierzam po kilka razy wszystko. Brakuje tak z pół centymetra, żeby było porządnie, czyli żeby kable z rurek nie wychodziły na kant sklejki. Można zostawić jak było, czyli kable luzem, nie przez złączki, albo kupić inne uchwyty do rurek (obejmy), takie żeby rurki były bezpośrednio na laminacie (oczywiście przykręcone). I na tym w końcu stanęło. Acz przez chwilę rozważam pomysły bardziej odjechane, typu poprowadzić kable całkiem inną drogą. Ale po namyśle i obejrzeniu jachtu (czyli po wczołganiu się w hundkę i bakistę) jednak nie.
Impas, kabli nie mogę wciągać, skoro nie mam podstawowego toru. Nie bardzo tez jest sens prowadzić rurkę po nowemu w bakiście, skoro ma się łączyć z jedną z tych, których nie ma.
Skoro tak, to może coś złożyć? Składam instalację 230 V, przybył wyłącznik różnicowo-prądowy zamiast tylko bezpiecznika. oczywiście wymaga to zmian kabelkowych. Cynowanie końcówek prostych, zagniatanie oczkowych, rurki termokurczliwe. Instalacja 230V to także podwójne gniazdo w kabinie. Będzie nowy kabel, grubszy ale za to krótszy, nowe łączenia w puszce.
W bakiście pracuje się słabo. Burta skośna, ciasno, a puszka z różnicówką i łączeniowa pod sufitem. Do tego trzeba po kilka razy biegać z bakisty do kabiny. Nie udało się tego skończyć. W niedzielę z jachtu wygoniła mnie ciemność i głód.
Jeszcze dwa kable trzeba będzie kupić (nie pomyślałem wcześniej, ale będzie lżej!)

Na zdjęciu niżej widok bakisty od góry. Widać pęknięcie do zalaminowania (to łączenie burty z podłogą bakisty), widać przełącznik "silnikowy" i amperomierz ładowania, widać rurkę, która trzyma się już tylko na kablu, widać zawór paliwa, który muszę przełożyć niżej. Za tydzień będzie co robić, jak pogoda pozwoli.

Wnioski: nie warto kupować wszystkich kabli i elementów zanim się nie zacznie prac i nie rozbierze wszystkiego. Bo zazwyczaj i tak o czymś zapomnimy, a naprawdę porządny spis rzeczy do kupienia robi się dopiero przy przymierzaniu i rozbieraniu staroci.