Połowa dlatego, że szanse na to, że
jutro (czyli 1 stycznia) będę na jachcie, nie są
największe, mówiąc eufemistycznie. Pogoda cały czas
pozwala pracować. Plus 2 stopnie, słaby wiatr, chmury,
ale bez deszczu. Pogoda może nie wymarzona, ale naprawdę
niezła.
Dzisiaj było już w zasadzie tylko tworzenie. Oczywiście
z myśleniem i kombinowaniem, bo bez tego ani rusz.
Przyjęte założenia mają swoje konsekwencje.
Nie da się w sensowny sposób połączyć kablami
przełączników. A to oznacza, że zasilanie obu
przełączników musi iść od bezpieczników ANL.
Żeby wszystko było "po bożemu" powiększyłem i ładnie
wyszlifowałem otwór, przez który kable od akumulatorów
wchodzą do komory silnika. Wyszlifowałem także otwór z
komory silnika do starego przełącznika, na ładniej niż
było. Tak naprawdę chodzi o to, żeby było gładko i bez
ostrych krawędzi, ładnie robi się przy okazji. Tutaj
"dremelek" z końcówką z papierem ściernym jest
nieoceniony, a to z powodu pracy w pozycji "kamasutry" i
braku dostępu.

Teraz pozostało już przymierzanie puszek z
bezpiecznikami ANL i kabli wychodzących. Kable trzeba
przeprowadzić (widać końcówki wychodzące w miejscu
przełączników). W praktyce to oznacza, że trzeba założyć
końcówkę na jeden koniec kabla, potem przełożyć kable i
wszystko tak układać, żeby nagle nie okazało się, że coś
czemuś przeszkadza. Czyli trzeba cały czas myśleć, a
myślenie trwa... No i wchodzenie i wychodzenie z
bakisty/kabiny.

Kable od bezpieczników ANL do przełącznika silnikowego
będą nowe. Cieńsze, co ma duże znaczenie przy
podłączaniu końcówek. Drugie końce są już gotowe i w
puszkach bezpieczników podłączone (na razie roboczo, bez
bezpieczników).

Na zdjęciu wyżej widać to bardzo słabo, puszki są
zasłonięte przez kable. Ale widać za to bezpiecznik
automatyczny, już całkowicie podłączony.
Niżej, jako bonus, zdjęcie rogu komory silnika. Nawet
nie wiedziałem, że to tak wygląda. Czarny kolor to
pokłosie awarii kolektora wydechowego sprzed kilku lat -
spaliny szły właśnie tam.
Przewody zostaną oczywiście ładnie ułożone, na razie
chodziło o ich wymierzenie i sprawdzenie, czy na pewno
wszystko pasuje.

Bardzo przykra niespodzianka. Końcówki oczkowe na
przewodach robione przeze mnie kilka lat temu,
zasilające tablicę rozdzielczą (dwa plusowe, jeden
minusowy, 16 mm2) dały się ściągnąć ręką. Takie coś
możne załamać zupełnie. Już nie pamiętam jaką miałem
wtedy zagniatarkę do końcówek, ale albo była zła, albo
ja odwaliłem fuszerkę. Dlatego narzędzia to podstawa.
Kupiona zagniatarka hydrauliczna (do dużych końcówek)
nie jest może sprzętem profesjonalnym i najwyższej
klasy, ale swoje robi. W każdym razie końcówek ręką
ściągnąć się nie da! Widać też dużą różnicę w jakości
koszulek temokurczliwych stosowanych teraz a wtedy.
Teraz mam znacznie lepsze, o czym w sklepie elektrycznym
mnie zapewniali i jak widać, słusznie.
Nadspodziewanie przydatnym urządzeniem, kupionym trochę
jako gadżet, jest lusterko na teleskopowym ramieniu.
Kapitalna rzecz.
A opalarka, używana aktualne do podgrzewania koszulek
termo, uruchomiła mi dzisiaj baterie w aparacie. Baterie
powiedziały "nie robimy", ale wyjęte z aparatu i ogrzane
(z wyczuciem, z wyczuciem!) przez opalarkę, pozwoliły
wykonać kilka zdjęć.
|