To nie tak, że ja lubię prace elektryczne. Po
pierwsze trochę dużo tego było. Po drugie prace
elektryczne są cholernie czasochłonne. Po trzecie
niemal wszystkie elementy elektryki są na jachcie trudno
dostępne
i bardzo źle się cokolwiek robi. Raz że
niewygodnie, a dwa, że trzeba często sporo
rzeczy wyjąć/przełożyć/zdemontować,
żeby uzyskać dostęp do miejsca,
jakiego potrzebujemy.
Zaczęło się od
niby drobnej naprawy zaraz po sezonie. Lampka kabinowa
nad nawigacyjną znów przestała świecić. Tym razem sprawa
była poważniejsza, bo dłuższe śledztwo i pomiary
wykazały, że uszkodzony jest kabel zasilający,
minusowy. Przebieg i logika kabli od oświetlenia kabiny
są niejasne, a
same kable w
dużej części wędrują przez wnęki kabiny.
Rozzłoszczony, po rozebraniu złączek kabli w kibelku pod
listwami
maskującymi i w lampach na grodzi, po rozwierceniu
dremelkiem laminatowej kształtki przy lampce, w
końcu
stwierdziłem, że uszkodzony kabel w korytku dachu kabiny
jest zalany żywicą i mogę się cmoknąć
- nie ma mowy o wymianie. No dobra, pociągnąłem
przewód minusowy prosto do lampki z TG - bo najbliżej i zbytnio nie
widać.
Ale podłączając
ten kabel znów stwierdziłem, że trochę
dupowato jest, że nie mam schematów.
Pojawił się punkt do zrobienia - pełne
schematy instalacji,
połączeń, w postaci elektronicznej,
a nie rysowane ołówkiem na kolanie.
Trzecią pracą,
planowaną od połowy sezonu, miało być
wykonanie koło rozdzielni
kącika ładowania wyposażenia typu akumulatorki, szperacz, UKF-a, telefony i co tam jeszcze trzeba
ładować.
Od ostatniego
remontu na TG były dwa
gniazda zapalniczki
i podwójne gniazdo
USB. Okazało się, że
kupiona przed
sezonem ładowarka
akumulatorków chodzi
może nie na okrągło,
ale naprawdę często.
Poza tym telefony mają swoje potrzeby,
ręczna UKF-ka, potem
doszedł szperacz.
Półeczka
przy RG nie była
dobrym miejscem:
ciasno, na fali
wszystko może zlecieć,
poza tym jest to w
zasięgu bryzgów z
zejściówki. Niby nic,
ale wystarczy
jedna, pechowa
fala i straty będą
duże.
Wymyśliłem, że
należy
wszystko przenieść do
szafki obok.
Dorobić w środku szafki
dodatkowe gniazda zasilające i półkę
na osprzęt, żeby nie zajmować
całej szafki.
Wygodniej i bezpieczniej dla sprzętu, bo wszystko
jest schowane. Dodatkowy
wyłącznik na tablicy
pozwala oszczędzać
energię nie
wyjmując
zasilaczy z gniazd,
gdy kącik
akurat nie jest
używany.
Cała praca zaczęła
się oczywiście od
zrobienia półki,
co wcale nie
było takie łatwe
na jachcie i ze
skromnymi
narzędziami. Ale
wyszło aż za
bardzo solidnie
i nawet dość
ładnie pomijając
białą
listwę
zabezpieczającą
- nie bardzo
miałem z czego
tej listwy
zrobić, padło
na pasek z
tworzywa,
który
był pod ręką.
Gdy już
wszystko
grało, półkę
trzeba było
zdjąć i
zamontować
same gniazda.
Potem te
gniazda trzeba
było
podłączyć, na
szczęście
blisko, bo do
TG obok. Problem
był z
włącznikiem
tych gniazd. Kupiłem
po raz
pierwszy
wypasiony,
wodoodporny
włącznik,
który ma ten
feler, że jest
dość duży. W
końcu z
tablicy wyleciało
jedno gniazdo
zapalniczki,
drugie zostało
przestawione i
miejsce na
włącznik się znalazło.
Idąc
za ciosem i
patrząc w
listę prac,
zamontowałem
jednocześnie
zasilacz
pięciowoltowy.
To napięcie w
gniazdach USB,
ale
wyprowadziłem
je także na
kostkę
w rozdzielni.
Może być, i
już kiedyś
było to
napięcie
potrzebne,
do zasilania
anteny
GPS-u.
Anteny co
prawda jeszcze
na stałe
nie ma, ale
potrzeba została.
Bezpiecznik
do tego
obwodu zawsze
można wyjąć. Zasilacz
widać na trzecim
zdjęciu - to
czarna kostka
(hermetyczna!)
pod gniazdami.
Trzecią
rzeczą
do
zamontowania
był monitor
baterii. Widać
jego ekran na
czwartym
zdjęciu.
Monitor
baterii wcześniej
uznawałem za
fanaberię i luksus
(C
by Urbańczyk).
Tylko że w
regatach w
zeszłym roku
taki monitor
wylosowaliśmy.
Skoro już był,
i go
nie sprzedałem
w celu
uzyskania
gotówki, no to
może warto...
Zwłaszcza że
ostatnie dwa
sezony pływamy
z autopilotem,
który swoje
potrzeby
energetyczne
ma, i który to
autopilot
mocno zachwiał
bilansem prądowym
i
autonomicznością
elektryczną
jachtu.
Bez autopilota
akumulator
wystarczał na
wiele dni żeglugi
non-stop, co w
zasadzie
zamykało
temat. Wiadomo
było, że w
porcie się
podładujemy, a
ile zostało,
nie ma co
wnikać. Wystarczyło
pilnować
napięcia, żeby
nie zniszczyć
akumulatora, co
w zasadzie i
tak było
nierealne.
Autopilot
to zmienił i
wprowadził
pewną
nerwowość. Monitor
baterii
pokazuje ile
jest jeszcze
amperogodzin.
Poza tym,
mając funkcję
amperomierza,
pokazuje
aktualne
zużycie/ładowanie.
Zastąpił
więc na
tablicy
używany
wcześniej
amperomierz
analogowy,
który
w małych
zakresach prądu
był bardzo
mało dokładny.
Oczywiście
żeby to
wszystko
zrobić, trzeba
było odpiąć
wszystkie
kable od płyty
czołowej
rozdzielni.
Wywiercenie
otworu pod monitor
w miejscu
amperomierza
nie było takie
wcale
łatwe, ale
poszło całkiem
sprawnie (mam
wycinarkę
otworów z
wiertłem
prowadzącym i
płynną
regulacją
średnicy).
Bardzo
nie chciałem
dorabiać nowej
płyty czołowej.
Ale montaż
monitora
w
rozdzielni
to pikuś.
Prawdziwą
rozpierduchę
zrobił
montaż
bocznika do
tegoż
monitora.
Trzeba było
odłączyć
i wyjąć
akumulatory z
wnęki
pod kokpitem (a
dostęp jest
tam naprawdę
słaby),
zamontować bocznik,
doprowadzić do
niego sześć
cienkich
przewodów
zasilająco-pomiarowych,
dodać kawałek
grubego kabla
między jednym
akumulatorem a
bocznikiem.
W efekcie
przerobiłem
trasę dwóch
kabli minusowych
(i to jest
plus, są
krótsze,
biegną
inną, lepszą
trasą, tak
samo jak
przewody do
monitora).
Zajęło
to trochę
czasu, wymagało
kupna grubej
koszulki
termo,
końcówek na
przewody 35 mm2,
końcówek
na przewód 16
mm2.
Oraz
przywiezienia
z domu
zagniatarki
hydraulicznej,
żeby
to wszystko
ładnie
połączyć
końcówkami
oczkowymi.
Zagniatarkę
hydrauliczną i
małą zwykłą
mam
oczywiście,
więc jestem
niezależny. Mogę
zagniatać do
woli, a sporo
tego było,
zwłaszcza na
małych przewodach.
Mam
też opalarkę,
więc mogę
kurczyć
koszulki termo
także do woli...
;)
Na
zdjęciach
widać bocznik
oraz
akumulatory
po podłączeniu
wszystkiego
na stałe.
|
|
Było
jeszcze coś,
co mnie męczyło.
Nowa
ładowarka
akumulatorów.
Wpisana
do zrobienia
kiedyś tam.
Ale
że trafiła się
okazja kupienia
ładowarki,
używanej, ale
takiej jaką chciałem
- to kupiłem.
Stara
ładowarka nie
była wcale
taka stara, i
służyła dobrze
przesz kilka
lat,
utrzymując
akumulatory w
dobrym stanie.
Ale okazało się
w praktyce, że
prąd ładowania
10A to trochę
mało. Poza
tym, ma tylko
jedno wyjście
i trzeba
ręcznie
sterować,
który
akumulator się
ładuje.
I
po trzecie -
ma głośny
wentylator,
który chodzi
cały
czas. Tym niemniej
ładuje bardzo
dobrze.
W
praktyce
wszystkie te
wady okazały
się dość
kłopotliwe,
ładowanie
zajmowało niepotrzebnie
uwagę i czas
załogi,
wymagało ładowania
w środku
tygodnia przed
kolejnymi
regatami. W
każdym razie
było to
zawsze zadanie
do wykonania.
Nowa
ładowarka
jest
dwuwyjściowa (co
prawda jedno
wyjście
jest tylko podtrzymujące,
ale normalnie
to wystarcza
dla aku
rozruchowego),
ma cichy
wentylator z
dodatkową
funkcją
wyłączania go
na noc,
no
i prąd
ładowania w głównym
obwodzie to
15A, więc
działa
szybciej,
oszczędzając
nasz czas i
uwagę. Mam w każdym
razie taką
nadzieję.
Żeby
ją podłączyć
trzeba było
pociągnąć do aku
dwa nowe przewody
(poprzedni przewód
ładowania był
znacznie
krótszy, bo wchodził
na amperomierz
w bakiście.
Przewód minusowy
też był
krótszy, więc
trzeba było
w efekcie
pociągnąć trzy
nowe przewody.
|
|
Nowa ładowarka
ma także panel
sterująco-informacyjny,
który widać na
zdjęciu. Fajny
bajer, ale
raczej go nie
zamontuję. Główny
wyłącznik
ładowarki jest
i tak z tyłu
urządzenia,
włącznik trybu
nocnego z
przodu, dioda
informacyjna
także jest na
ładowarce, więc
szkoda miejsca,
ciężaru i
kłopotu.
Czy to
wszystko poprawi
osiągi jachtu i załogi? Zależy. Wagowo
jesteśmy na minus, przybyło w sumie około
3,5 kg. Nowa półka,
nowa ładowarka
(ciężka,
waży 2,4
kg, a stara tylko 0,62 kg),
bocznik, kilka kabli więcej (choć trzy udało się skrócić),
zasilacz 5V (no, to jest malutka kostka), gniazda
ładowania w szafce.
Za to ładowanie
akumulatorków i urządzeń w morzu będzie łatwiejsze i
bezpieczniejsze dla sprzętu. Kontrola w morzu nad stanem
akumulatora pozwoli spać spokojniej i nie myśleć
o tym za wiele. Ładowanie w porcie będzie o
wiele szybsze, ciche i praktycznie bezobsługowe - to
duża zmiana na plus.
Cała
rozbudowa zajęła w sumie 6 dni - trzy weekendy. Długo.
I na koniec anegdotyczny przykład tego, jak człowiek
potrafi czasami zgłupieć. Wczoraj prace się kończą.
podłączam do akumulatorów ostatnie kable, wkładam
bezpieczniki w gniazda na niektórych kablach, przykręcam
do podłoża jeden i drugi akumulator. Włączam w bakiście
bezpiecznik zabezpieczający tablicę główną i kabel do
niej. Wchodzę do kabiny (po wypełznięciu z bakisty)
ciesząc się, że znów na jachcie będzie światło. Bo brak
światła sufitowego jest męczący, sama czołówka to mało.
Patrzę na monitor baterii - mruga, coś pokazuje. Włączam
woltomierz - pokazuje napięcie. Patrzę na TG - nie ma
światła na gnieździe usb - a to swoisty wskaźnik
zasilania tejże tablicy. Nosz kur... Zgłupiałem do tego
stopnia, że wziąłem miernik i mierzę napięcie na kablu w
TG - nie ma. Przyszedł na chwilę gość, życzyliśmy sobie
dobrych świąt. Poskarżyłem się, że coś musiałem
spieprzyć, ale co? To niemal niemożliwe. Jeszcze
sprawdziłem czy działa ładowarka - działa i ładuje. No
to co jest do licha???
Zmartwiony i zniechęcony, wziąłem do ręki miernik, kilka
narzędzi, wyszedłem z kabiny, otworzyłem bakistę,
zajrzałem do środka. Tak panie i panowie, instalacja
elektryczna lepiej działa, i w ogóle działa, jak się
włączy główny włącznik... Kurtyna!
|