Elektryka, niestety, wiecznie żywa
27.01.2019r.

W poprzedniej relacji z remontu napisałem o planach co do instalacji elektrycznej na silniku. Znaczy w układzie rozruchowo-ładująco-kontrolnym silnika.
Remoncik wynika z poprowadzenia przewodów nową trasą. Całe pięć sztuk. Przy okazji załapało się kilka krótkich przewodów na prądnicy i rozruszniku. Oryginalny projekt  przewiduje niektóre połączenia przy pomocy końcówek wsuwanych. Co dla przewodów o przekroju 6 mm2 wydaje się dość dziwne.
A nawet bardzo dziwne. Podłączenie na rozruszniku musiało takie zostać. Wystaje z niego końcówka, miejsca nie ma na inne rozwiązanie. Podobnie w gnieździe bezpieczników, oryginalnych. Musiałbym wymienić obudowę i same bezpieczniki. Odpuściłem i zostały końcówki wsuwane. Ale specjalnie kupione, dopasowane do przekroju przewodu. Nie w każdym sklepie elektrycznym da się kupić końcówki odpowiednich rozmiarów. Z oczkowymi też zresztą jest problem, bo niemal każde oczko jest na inną średnicę śruby.
Za to na jednym cienkim przewodzie udało się zastąpić końcówkę wsuwaną przez końcówkę oczkową.
W tej chwili, po dwóch remontach, mam w zapasie różne końcówki, na różne oczka i na różne średnice przewodów. Do tego rurki łączeniowe i końcówki szpilkowe.
Kupowane niemalże na sztuki, bo ilości minimalne w zakupie są naprawdę minimalne, w firmie TME https://www.tme.eu/pl/
Końcówki wsuwane kupiłem w firmie WIST Instrument, która nie ma nawet swojej strony internetowej. Ale w końcówkach są mocni.
Mając narzędzia, czyli w tym wypadku zagniatarki, jest się niezależnym.
Zagniatarki w liczbie mnogiej, bo przy okazji, oczywiście, zrobiłem poprawki na dwóch dużych  przewodach z instalacji uziemiającej. To te dwa zółto-zielone, dochodzące do silnika. Nowe końcówki i nowe koszulki temokurczliwe, znacznie lepsze niż poprzednie. Koszulki termo, zwłaszcza na większe przewody, powinny być z klejem. Wtedy faktycznie długo się trzymają, nie odchodząc po roku od izolacji przewodu...
Ale na zdjęciu poniżej, dla zupełnej odmiany, przewód lampy rufowej połączony przy pomocy tulejek łączeniowych, zagniatanych, schowanych w koszulce termo.


Wracając do silnika, to niżej zdjęcia w trakcie prac. W końcu zajęło to dwa dni.





Poniżej efekt końcowy.



Skąd tytuł artykułu? Po skończeniu instalacji silnikowej zająłem się naprawą awarii z sezonu. Drobnych awarii. Nawalała czasami jedna lampka w kabinie. Oraz, w identyczny sposób, lampa kotwiczno-silnikowa na topie masztu. Obie czasami działały, a czasami nie. W kabinie mamy kilka lampek, więc jedna niedziałająca nie jest krytyczna. W nocy na silniku pływamy też rzadko, więc także problem stosunkowo niewielki. Teraz okazało się, że w obu przypadkach winne są włączniki. Tanie włączniki, za kilka złotych.
Może opłaca się zmienianie ich co kilka lat? Jeżeli jednak chcemy większej niezawodności, trzeba trochę zainwestować w lepsze włączniki. I tak chyba zrobię, przynajmniej w przypadku zasilania lampy na maszcie.
Generalnie chodzi mi o to, że stosując wyposażenie z tych tańszych, będziemy zmuszeni do ciągłego wracania do remontu instalacji.

Warto dodać coś o warunkach pracy. Ostatni weekend był dość mroźny, i nawet śnieżny. W sobotę na jachcie przywitała mnie temperatura -4 stopni. Pierwszy raz włączyłem grzejnik na pół mocy (niewiele, całe 400 W), co podniosło temperaturę w środku do plus 2 stopni. Nie ma co narzekać.
W niedzielę było cieplej o całe dwa stopnie, więc naprawdę nieźle ;)

Dojazd do jachtu jest przyjemny i różne ciekawe rzeczy można zobaczyć.
Ptaki na zdjęciu to czaple, całe 7 sztuk. Zdjęcie zrobione z samochodu, choć zatrzymanie samochodu powoduje, że czaple uciekają. Trochę trudno im łowić ryby, bo jeziorko zamarzło. Ogólnie klimat odludzia. W sobotę miałem okazję zobaczyć lisa, ale zdjęcia nie miałem szansy zrobić.
Lisy, i to dwa, są na zdjęciach z zeszłego roku.