Tekst powstał 29
marca 2022 roku po pierwszym, że tak powiem,
zamontowaniu panelu.
Potem został trochę uzupełniony 18 czerwca, po
pierwszych doświadczeniach działania.
Teraz, czyli we wrześniu 2022, już po sezonie, został
przebudowany, skrócony i podsumowany.
O instalacji elektrycznej było już naprawdę wiele razy.
O tym, że czeka nas montaż panelu słonecznego, pisałem
kilka razy. Brakowało wcześniej motywacji i, tak
naprawdę, potrzeby. Autonomiczność jachtu wynosiła dobre
kilka dni (bliżej 5 niż 2), a to z powodu minimalnego
poboru prądu. Oświetlenie nawigacyjne i kabinowe tylko
ledowe. Do tego szczątkowa elektronika (log i echosonda)
oraz UKF-ka.
Tylko że to była prawda kilka lat temu. Powoli, powoli,
pobór prądu rósł. Na jacht trafiła ładowarka
akumulatorków AA i AAA, która chodzi bardzo często. 2-3
godziny kilka razy po 500mA (wiem, że od strony napięcia
12V prąd jest mniejszy, ale i tak jest) daje już wyraźne
zużycie. Do tego UKF-ka ręczna, także ładowana z gniazda
USB. Niby nie jest ładowana często, ale... Mały tablet,
także ładowany z USB, szperacz jak wyżej, smartfony
załogi. To jeszcze były drobiazgi.
Silne uderzenie w bilans prądowy nastąpiło, gdy na jacht
trafił autopilot. Tylko rumplowy, ale zmiana była
wyraźna. Autonomiczność spadła do maksymalnie 3 dób. Co
gorsze, pojawiła się niepewność i brak wiedzy, jaka jest
sytuacja prądowa na jachcie. To załatwił monitor
baterii. Który to monitor też ma swoje zapotrzebowanie
prądowe. Bardzo małe, ale ziarnko do ziarnka...
Potem było już tylko gorzej. Drugie uderzenie w bilans
prądowy to AIS nadawczy z ploterem. Niby ploter można
wyłączać (AIS dalej będzie nadawał), ale w praktyce jest
to niewygodne i niestosowane.
Tym bardziej w długich regatach, w których AIS pełni
ważną rolę monitorowania konkurencji.
Ostatni i nowy pobór prądy to nowa elektronika. Log z
echosondą w jednym urządzeniu, co ma ten feler, że nie
można wyłączyć samej echosondy (wiec już jest gorzej niż
było), ale nowością jest wiatromierz.
Zeszłoroczne wyścigi pokazały, że akumulator hotelowy,
bez ładowania, wytrzymuje w takich warunkach 2 doby,
może trochę więcej. Ma pojemność teoretycznie 140 Ah.
Teoretycznie dlatego, że ten akumulator został kupiony w
roku 2012(!) razem z jachtem i już wtedy nie był nowy.
W rozważaniach o bilansie prądowym wiele osób zakłada w
morzu ładowanie z silnika. Ot godzinka-dwie dziennie i
problem braku prądu jest zlikwidowany.
Po pierwsze godzinka-dwie dziennie pracy silnika jest
bardzo męcząca na małym jachcie. Po drugie i ważniejsze,
nasze przeloty są bardzo często w regatach. W regatach
nie wolno włączać napędu na śrubę, zresztą nigdy bym
tego nie zrobił. To oznacza, że silnik przez czas
ładowania albo chodzi na niskich obrotach (co mu szkodzi
i efektywność ładowania jest bardzo słaba) albo chodzi
na wysokich obrotach (co silnikowi szkodzi bardzo!).
Jest jeszcze jeden aspekt zagadnienia. Jacht po
weekendzie wraca do portu z dość rozładowanym
akumulatorem. Żeby go naładować na kolejne pływanie,
trzeba się zjawić w tygodniu i włączyć ładowanie. Nie
zostawiam ładowania na dłużej bez nadzoru. Gdyby w ciągu
tygodnia akumulator naładował się bezobsługowo, byłoby
bardzo fajnie.
Pojawiła się myśl o panelu słonecznym. Generator
wiatrowy odpada z powodu hałasu i przede wszystkim z
powodu pogorszenia osiągów jachtu (opory samego wiatraka
i rury, i przede wszystkim ciężar całości). Zbyt dużo
minusów ma takie rozwiązanie dla nas.
Panel słoneczny jest umieszczony niżej, nie hałasuje,
działa jak nie ma wiatru. Oczywiście to przy założeniu,
że jest gdzieś na pokładzie a nie na bramce na rufie.
Żeby nie przedłużać opisu: zapadła decyzja, żeby
zainstalować panel niejako nieinwazyjnie, czyli za
masztem a przed suwklapą. Miejsce ma zalety, ma też
wady. Zaletą jest brak oporów, krótkie kable i to, że na
pokładzie mało przeszkadza. Wadą jest możliwość
zasłaniania panelu przez bom, żagle i suwklapę.
Wielkość panelu ogranicza miejsce. W praktyce udało się
wstawić panel o mocy 50W. Ale z tych trochę lepszych,
czyli ETFE. Do tego regulator MPPT Victrona. Czyli układ
dość wypasiony. Ale pomyślałem, że skoro zależy mi na
maksymalnej efektywności, to trzeba zapłacić.
Pierwsze przymiarki samego panelu. Odrobinę trzeba było
go podciąć.

W kabinie wygląda to tak jak niżej (kable na zdjęciu nie
są jeszcze dalej pociągnięte).

Niemal na drugim końcu układu znajduje się regulator.
Trafił pod kuchenkę, tak samo jak dawniej ładowarka. Ma
to sens, bo do akumulatora jest blisko, i istniejące już
połączenie można było wykorzystać.
Poza tym, miejsce pod kuchenką jest dobre
eksploatacyjnie, choć fatalne montażowo.

Pomiędzy panelem a regulatorem jest odłącznik panelu.
Miejsce dość nietypowe, ale logiczne i eksploatacyjnie i
ze względu na trasę przewodów. Poza tym, w rozdzielni
nie ma miejsca, a i sens prowadzenia tam wyłącznika jest
dyskusyjny. Instalacja na jachcie jest w pewnym stopniu
rozproszona, co ma plusy i minusy, jak zazwyczaj...
Sklejka na której jest wyłącznik okazała się zbyt gruba
i trzeba było poświęcić dobre pół godziny na
„dremelkowanie”, żeby wyłącznik dał się sensownie
zamontować. Ale jest dobrze, choć gniazdo trzeba będzie
kiedyś polakierować.

Sam panel został w końcu przyklejony, po sprawdzeniu,
czy to wszystko w ogóle działa.

|

|
Pojawia się pytanie, czy to w ogóle działa. Amperomierz
monitora baterii pokazuje, że tak.
Pod plandeką efektywność działania nie jest powalający,
ale jednak działa. Jak mocniej zaświeciło słońce,
amperomierz pokazał 0,4 A.

Schemat
instalacji został na razie zapisany papierowo, trzeba
jeszcze zrobić poprawki w schematach w postaci
elektronicznej.
Zaraz po postawieniu masztu stało się jasne, że miejsce
na panel zostało wybrane źle. Po prostu mamy tak nisko
bom nad pokładem, a jeszcze niżej mamy bloczki
obciągacza bomu, że było oczywiste, że NIEMAL ZAWSZE
jakiś cień będzie padał na część panelu.
Wiedziałem, że chcę panel przenieść, ale kiedy to
zrobić? Z powodu opóźnienia sezonu uparłem się, żeby
panel przenieść zaraz, żeby testy, czy to w ogóle
sensownie działa, zrobić jeszcze w tym roku.
Okazało się, że przyklejenie panelu na sikę było
poważnym błędem, mimo ultimatum (warunek gwarancji)
sprzedawcy. Panel co jakiś czas i tak pewnie trzeba
wymieniać. Za to oderwanie bez strat panelu z pokładu
okazało się drogą przez mękę i trwało niemal cały dzień.
Byłem bliski opcji siłowej i chciałem panel zniszczyć.
Jednak udało się, ale... Pokład w miejscu pod panelem
został uszkodzony, a skrobania resztek sikafleksu jest
chyba na miesiąc.
Nigdy, nigdy więcej, chrzanić gwarancję.
Panel trafił na suwklapę. Dalej jest pod bomem, jasne,
ale jednak nie tak i znacznie dalej jest od masztu i
obciągacza grota. Jest o wiele lepiej niż było, w sensie
użytkowym. Co prawda montaż na suwklapie wymagał
wcześniejszego usunięcia z suwklapy wentylatora i
zalaminowania otworu po wentylatorze.
Nie mając sensownych warunków na laminowanie, po prostu
zdjąłem suwklapę z jachtu i oddałem ją firmie do
zrobienia.
Efekt końcowy jest jak na zdjęciach. Panel w nowym
miejscu i stare miejsce. Aż się płakać chce.
Co gorsza, tylko ja jestem winien...

|

|
Po sezonie można sprawę podsumować, wyniki obserwacji i
z regat i z turystyki.
Miejsce panelu na suwklapie jest całkiem niezłe. Panel
nie przeszkadza w użytkowaniu. Na suwklapie w zasadzie i
tak się nie stawało. Wywalenie w suwklapy wentylatora ma
swoje plusy, a jak na razie nie widać, żeby atmosfera w
jachcie była gorsza.
Panel nie pokrywa zużycia prądu w morzu, zwłaszcza z
autopilotem. Ale jednak swoje daje i MOCNO zmniejsza
zużycie akumulatora.
W dzień i bez autopilota w sumie bilans wychodzi prawie
na zero (zależy od słońca, kursu i tak dalej). W nocy,
albo i/lub z autopilotem, bilans jest ujemny. Czyli
planując dalsze pływanie i większą autonomię, należy
dodać jeszcze jeden panel.
Jeżeli to zrobię, to będzie to panel na krótkiej rurze
na rufie, nawet mniejszy od aktualnego. Ale na razie nie
jest to w planach na już.
Jest też duży plus. Po weekendzie, czy po pływaniu, nie
trzeba się martwić ładowaniem akumulatora z lądu. Po
kilku dniach jest naładowany, więc odpadł jeden, całkiem
spory logistycznie kłopot.
Mało tego, to nam pozwoliło w Kalmarze nie płacić za
podłączenie do prądu, bo nie było potrzeby. Więc na
postojach zaczynamy oszczędzać (tam gdzie prąd nie jest
w cenie postoju).
W liczbach wygląda to następująco.
W średnich
warunkach, albo częściowo zasłonięty, panel daje jakiś
ułamek ampera. Czasami 0,2 A czasami 0,8 A. Gdy słońce
świeci solidniej, wydajność układu wzrasta ponad 1
amper, ale nie było to częste. Dla wielu jachtów to
śmieszne wartości. Dla nas niekoniecznie. Bo jednak dość
często, dzięki panelowi, akumulator albo się nie
rozładowywał w ciągu dnia, albo minimalnie, czyli mniej
niż wcześniej.
Nasze dobowe zużycie prądu to około 14 Ah w żegludze
turystycznej, czyli z autopilotem. To ważne
zastrzeżenie, bo to duży pobór prądu u nas. W regatach
autopilota niemal nie używamy.
Wniosek jest taki, że warto było, bo jeden problem nam
zniknął (doładowywanie akumulatora po pływaniu) oraz
autonomiczność jednak się sporo poprawiła.
Doświadczenie
pokazuje, że w ciągu doby płynięcia zużywamy niecałe 20%
pojemności akumulatora. Akumulator ma nominalnie 140 Ah,
więc do dyspozycji mamy maksymalnie 70. 1/5 z 70 to...
Wygląda na to, że mamy autonomiczność 3-4 doby. Raczej
trzy, a sporo zależy od tego, ile jest słońca.
|